Tytuł wpisu w pamiętniku odchudzania:
Home sweet home...


Gdy taka pogoda za oknem, nie chce się latać na pobyty, bo szkoda z hotelu tyłek wystawiać. A lotów w cieplejsze rejony, ani widu, ani słychu... Dlatego właśnie podniosłam wczoraj we WRO tyłek z łóżka i karnie na tą siłkę poszłam. Wynik: 40 min. na rowerku i 30 min dla tyłka, tricepsów i klatki piersiowej. Acha... i agresja do Pańci, która przypętała się prowadzić tam jakieś fitnessy dla emerytek. No whodzi jędza, ja popierniczam jak dzika na rowerku oglądając "Ugotowanych" (nie ma jazdy i biegania bez telewizora), a ona mimo, że ma 30 min. do zajęć, wchodzi i sobie włącza muzyczkę relaksującą na cały regulator. No SZCZYT! To ja tu się pocę przy programie kulinarnym, ona mi wyskakuje z chill outem... Bez pytania... i sobie wychodzi z sali  No kultura 100%

Ale nieważne, już w domku, pokus kulinarnych mniej, choć chory kotek zażądał dziś zupy czosnkowej, a choremu nie odmówię - najwyżej będzie wersja bardziej odtłuszczona i zjem bez grzanek :)

A wieczorkiem 100 brzuszków!