Tytuł wpisu w pamiętniku odchudzania:
Tydzień pod hasłem wyjadania resztek z lodówki...


Cóż, jeśli dziś dostanę zaliczkę od szefa, to może niecały, ale na obecną chwilę, dieta poszła się walić. Ale od początku. 26 mój mąż miał dostać wypłatę. Pojechał do Warszawy po pieniądze i dowiedział się, że przelewu z Turcji (pracuje dla Tureckiego wydawnictwa) jeszcze nie doszedł. Super. A mój szef wyjechał na Święta (dziś wraca), więc przez ostatnie kilka dni jedliśmy makaron, kaszę, parówki, biały ser i placki, bo nic innego nie było. Więc menu nie wstawiam. Ha, przynajmniej zdążyłam wcześniej zamówić wagę łazienkową, więc wkrótce się dowiem, o ile za dużo mnie jest. No, a jak dostanę pieniadze, to zaczynamy od nowa:

- 1800-1900 kcal

- zero alkoholu

- max 150g węgli, a najlepiej jeszcze mniej

- raz w tygodniu włażę na wagę

- min. 0,5 kg warzyw

- wcisnąć w siebie czasem jakiś owoc (ogólnie nie przepadam za niczym, co słodkie)

- ograniczyć napoje gazowane (to będzie trudne, przy darmowej Pepsi w pracy)

- wpisywać wszystko do MyFitnessPal

Kurde... cała lista się z tego zrobiła ;-P W każdym razie to wszystko, co przychodzi mi do głowy.