Niczym córka marnotrawna.
Zgrzeszyłam, okropnie, tragicznie, nie mam odwagi sprawdzić nawet, ile ważę. Centymetrów też nie sprawdzam. Przestałam dbać o siebie.
Od jakiś 3 dni wprowadziłam w życie zasadę ograniczenia kolacji, w formie tylko płynnej, jakieś jogurciki z otrębami, zupki, soczki warzywne. I dużo piję. Wody z cytryną i czerwonej herbaty. Zielonej też.
Czwarty miesiąc niepalenia leci. Jestem dumna.
Nie wiem, czy zacznę na nowo SB. Możliwe, możliwe, ale jeszcze możliwsze, że w ogóle będę tylko jeść zdrowo.
I ćwiczę sobie troszkę. Minimalnie, bo nie mam na razie siły, bo psychicznie się rozwaliłam. Ale trochę jeżdżę na rowerku, trochę hulahopuję, troszkę skaczę na trampolinie. Jest motywacja, mała, ale jest.
Ale fakt faktem, spieprzyłam, jadłam ogromne ilości słodyczy przez cały marzec. I przestałam ćwiczyć. Mea culpa.
Poprawię się.
Potrzebuję motywacji.
Ciągle sobie wmawiam, że to kwestia cycków, że odpuszczam sobie odchudzanie, bo nie chcę, by zmalały.
Gadanie.
Zawsze znajdę usprawiedliwienie.