od momentu wyjazdu z Polski schudlam - widze to na wadze, ale nie widze po sobie. ekspedientka w sklepie zapytala mnie czy nie choruje przypadkiem, bo od przyjazdu na Wyspy chudne w oczach. zdecydowanie nie w swoich, bo naprawde nie widze roznicy, a nie mam miarki by sie zmierzyc. mam inny tryb zycia, ktory ulatwia mi pilnowanie tego, co jem, liczenie, planowanie, zapisywanie kalorii. pracuje czasem po 12h, wiec musze wczesniej przygotowac jedzenie, rozlozyc je na caly dzien, dzieki czemu nie podjadam. zdarza mi sie taki dzien w tygodniu, ze wypijam 2-3 piwa, jem jakies chipsy, czekolade czy cos niezdrowego - jest to tylko jeden taki dzien, po ktorym wracam z powrotem na normalne jedzenie. podobno organizm potrzebuje tego wzrostu kalorii - nie wiem czy to prawda, ale najwidoczniej mojemu organizmowi az tak ten skok z 1200-1400 do 2000kcal nie przeszkadza. niestety nie cwicze juz z Chodakowska - zwyczajnie nie mam na to sily. moze ktos stwierdzic, ze szukam wymowki, ze moglabym po pracy, przed praca, ze czas sie zawsze znajdzie. owszem, znajdzie, ale gdy wychodze z domu o 9 i wracam o 23 (pracuje na dwa etaty, chodze do szkoly, raz w tygodniu trafi sie wolne popoludnie) to jedyne o czym mysle to szybki prysznic i lozko. tlumacze sie, wiem, ale chyba musze. jezdze rowerem, jest idealnym srodkiem lokomocji tutaj, robie brzuszki i przysiady, ale jednak czulam i czuje, ze to malo.
i dlatego tez..
gdy zobaczylam w likend swoja aktualna wage prawie sie poplakalam i zadzwonilam do Mamy. musialam sie pochwalic, bo dla mnie to naprawde ogromny krok. to 9kg! i chociaz to nie jest pelna liczba, nie jest ogromna i w perspektywie reszty jest wrecz niewielka, ja jestem z niej zadowolona. nic tak nie motywuje do dalszego trzymania sie w ryzach, naprawde. dlatego ustawiam pasek i pisze, musze o tym pamietac.
sms od Mamy:
'Cudnie Olciu! Jestem z Ciebie dumna! Podziwiam Cie za ten Twoj upor i konsekwencje w dazeniu do celu. Kocham Cie mocno!'
no:)