Tytuł wpisu w pamiętniku odchudzania:
witam! :)


Jestem pozytywnie nastawiona i nakręcona! Waga leci w dół (na pewno to tylko woda) i jakoś to mnie podbudowywuje... :)(slonce)

Nie widać jakiś większych różnic ale po prostu lepiej się czuję.. Zawsze mam taki stan kiedy w końcu coś ze sobą robię a nie tylko pakuje w siebie tony kalorii..

Moją techniką na przetrwanie w diecie jest wizualizowanie sobie efektów :p Nie wiem dlaczego ale wkręcam sobie jakbym lada moment miała być już piękna- taka jak chce :D Mówię sobie: "kobito jeszcze tylko miesiąc, półtorej miesiąca i będzie rewelka!" Z góry zakładam, że będę chudnąć minimum 1 kg na tydzień i nawet nie zakładam, że będzie inaczej! Chyba, że schudnę więcej... ;) Przeraża mnie takie nastawienie ale nie umiem inaczej :( Kiedyś nie raz mnie to gubiło- ROBIE COŚ NA MAXA ALBO WCALE.. Później się okazywało, że kiedy zgrzeszyłam i zjadłam coś kalorycznego mój dietetyczny świat się walił.. nic nie miało sensu, wszystko już skończone ble ble ble.. a ja lądowałam dosłownie z miesięcznym ciągiem (podobnie jak u alkoholików) słodyczy ...... żenujące. Nie chciałabym do tego wrócić.. Mam jeszcze jeden problem (?) o którym często myślę. Tak na prawdę to ja i tak dużo schudłam.. Wkurzam się na maxa, że np teraz nie mieszczę się w letnie spodnie z tamtego roku bo ważyłam wtedy 62 kg...ale... podobam się sobie. Uważam, że nie jestem okropnie brzydka :( czuje się jak jakiś narcyz ale tak, mam takie myśli. Mam myśli "jak ja mogę efektownie się odchudzać jak już teraz uważam, że nie jest źle i się sobie podobam".. :( czy ta droga odchudzania kiedyś się kończy???? Moja mama wdrukowała we mnie kult odchudzania.. "całe życie na diecie".. Nie jestem osobą która waży 50 kg i płacze- mam swoje nadprogramowe kilogramiki ale nie wiem czy jest mi z nimi bardzo źle... Mam dziwne rozważania :( nie wiem co o tym myśleć.. może sobie coś wkręcam bo mam za dużo czasu. Ciekawe czy macie podobnie................