Tytuł wpisu w pamiętniku odchudzania:
[6] kije samobije


Sobota jest dniem trudnym. Mam zaburzony posiłkowy plan dnia. Wstaję mniej więcej o tej samej godzinie, ale II śniadania w postaci zupy już nie było, bo kto gotuje zupę w sobotę (zupę gotuję na dwa dni a przecież jutro niedziela i rosołeeek ;)). Obiad wypadł o 16 a byłam już taka głodna,że myślałam, że oszaleję. Dodam jeszcze, że ten sobotni obiad to taki kombinowany jest - w lodówce były łazanki, ale dzieci nie jedzą, więc dla nich robiłam hot-dogi z ciasta francuskiego i parówek. I wytrzymałam. Nie zjadłam na zimno parówy,chociaż kusiła mnie, że jej. Dla siebie zrobiłam ryż brązowy z fasolką szparagową, marchewką i kukurydzą. I się najadłam. Nie nażarłam,ale najadłam.

I byłam dzisiaj na kijkach. 2,6km. Jakby nie było Endomondo wyliczyło mi 260kcal spalonych. A po powrocie kolacja. Serek wiejski, pomidor, cebula, jajko gotowane i dwie kromeczki razowca. To duża kolacja. Ale: 1) spać i tak pójdę za jakieś 5 godzin; 2) udało mi się dobić do 1500kcal.

I jestem taka dumna z siebie. W domu były pączki, drożdżówki i precel pączkowy (ciasto pączkowe zwinięte jak precelek i usmażone, tylko bez nadzienia, a i polukrowane). Nic nie zjadłam. Nic. Taki szczęśliwy czas, kiedy mogę opanować pragnienie słodkiego. Się zobaczy za 3 tygodnie co będzie się działo ;)