Pamiętnik odchudzania użytkownika:
rinnelis

kobieta, 41 lat,

160 cm, 81.20 kg więcej o mnie

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Historia wagi

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

29 października 2017 , Skomentuj

W zeszłą niedzielę zastosowałam kurację ruchową na pociąg cukrowy. Zredukowałam ilość zjadanego chleba, kasz, ziemniaków itp, ale jem te produkty nadal, bo wiem, że jak odstawię je od razu, to przyjdzie dzień, w którym pochłonę paczkę makaronu nieugotowanego i zagryzę surowymi ziemniakami ;). We wtorek zrobiłam kotlety mielone z brokułem pieczone w piekarniku. Były dobre, aczkolwiek w pracy zjadłam ich 4 (a były mega wielkie) + surówka i myślałam, że urodzę. Drugi raz takiego błędu nie popełnię.

Skoro w niedzielę odkryłam, że pedałowanie na rowerku pomaga oderwać mi się od myśli o czymś słodkim, to praktykowałam to przez cały tydzień. Oczywiście, że zaliczałam wtopy, oczywiście, że zjadłam grześka, princessę, 3 michałki, cukierka toffi. Ale zawsze mogłam zjeść to jednego dnia i następnego to samo i następnego... a ja to zjadłam przez tydzień, więc uważam, że odniosłam wielki sukces. 

Moje wyniki przedstawiają się następująco:


Czas Dystans
22.10.2017 45:00:00 22,67
23.10.2017 20:00:00 10
24.10.2017 20:00:00 10
25.10.2017 20:11:00 12,59
26.10.2017 20:00:00 11,55
27.10.2017

28.10.2017 30:00:00 17,5
29.10.2017 60:00:00 33,65

Mam jeszcze trzecią kolumnę z kaloriami, ale wartości podawane przez rower a np wartości z endomondo czy vitalii tak się różnią, że nie wierzę nikomu ;)

22 października 2017 , Komentarze (1)

Ostatni tydzień a nawet dwa to ciąg cukrowy. Nie mogłam przestać. I chociaż glukometr pokazywał mi, że jest ok, to myślałam, że skórę sobie zdrapię, tak mnie strasznie swędziała. Dzisiaj od rana znowu to samo, chodzę i myślę, co mogłabym zjeść słodkiego. I gdy już, już prawie się ubrałam do sklepu po czekoladę albo cukierki, to pomyślałam a w d... z tym. I usiadłam na rowerek z postanowieniem, że będę pedałować aż mi się odechce słodkiego. W 45 minut przejechałam 22,67km, co wg licznika na rowerku oznacza 589 spalonych kalorii. Jak zeszłam, to tyłka nie czułam. Ale ochota na słodkie została poskromiona. Przynajmniej na chwilę.

22 października 2017 , Komentarze (2)

Ostatni tydzień a nawet dwa to ciąg cukrowy. Nie mogłam przestać. I chociaż glukometr pokazywał mi, że jest ok, to myślałam, że skórę sobie zdrapię, tak mnie strasznie swędziała. Dzisiaj od rana znowu to samo, chodzę i myślę, co mogłabym zjeść słodkiego. I gdy już, już prawie się ubrałam do sklepu po czekoladę albo cukierki, to pomyślałam a w d... z tym. I usiadłam na rowerek z postanowieniem, że będę pedałować aż mi się odechce słodkiego. W 45 minut przejechałam 22,67km, co wg licznika na rowerku oznacza 589 spalonych kalorii. Jak zeszłam, to tyłka nie czułam. Ale ochota na słodkie została poskromiona. Przynajmniej na chwilę.

8 października 2017 , Komentarze (5)

Umrę w samotności. Rozpamiętując wszystkie swoje niepowodzenia i ewentualne szanse, z których bałam się skorzystać. Nie ufając nikomu, nie prosząc już więcej o uwagę. Takie dzisiejsze przemyślenia przy niedzieli. Takiej smutnej, deszczowej, przygnębiającej niedzieli. Za 3 miesiące skończę 35 lat. To prawie jak 40. Nie czuję się na tyle. Nie chcę mieć tyle. Chciałabym, żeby czas się cofnął i żebym mogła zrobić to wszystko jeszcze raz, inaczej. Żebym wiedziała to co teraz i jeszcze raz mogła podjąć pewne decyzje. Jest mi źle, po prostu po ludzku źle. 

1 października 2017 , Komentarze (1)

3 miesiące diety się kończą. Jak zaczęłam z przytupem i wynikami, tak kończę z leniem i prawie powrotem do wagi wyjściowej. Standard nie? 

No cóż, nie powiem przecież, że dość. Po prostu kuleję teraz dietowo, ale się ogarnę. Nawet ćwiczenia ogarnę. Już w tym tygodniu. Żeby nie było, że od jutra, to ćwiczenia zaczęłam już dziś - 10 km na rowerku. Grunt to żeby się poruszać troszeczkę. (powtarzam to sobie cały czas a i tak jak już zejdzie ze mnie powietrze zapału to się nie stosuję do tego). 

Pchnęłam semestr do przodu. To co miałam w plecy, to w plecach zostało, złożyłam odpowiednie podania i zobaczę co się z tego urodzi. W ten weekend miałam zjazd - nie było nawet tak strasznie, bo krótko zajęcia były, ale jakaś taka zmęczona jestem. 

I tak sobie myślę, że nie jestem jedyną grubą kobietą na świecie, ale jakoś inne grube są takie fajne. Mają jakieś fryzury fajne, makijaż potrafią sobie zrobić, są interesujące. A ja myślę tylko o tym, żeby jak najmniej czasu poświęcać włosom, więc wiążę je gumką, na twarz nakładam krem i wsio, bo nawet jak nakładałam podkłady, bazy, pudry itp to i tak wyglądałam źle a przecież zamiast to robić to mogę pospać 15 minut dłużej. Ubrać też się nie potrafię - ma być wygodnie i maskująco. Ulubione buty to trampki, jak widzę obcas to mnie telepie. Ale... znalazłam ładne buty na obcasie i na małej platformie (tak to się nazywa?) - grubsza podeszwa. W kolorze bordowym. I kosztują jedyne 99zł, więc jak coś to nie będzie szkoda mi w nich nie chodzić. 

Dodatkowo mam kryzys samotności i nie cieszy mnie nic.

9 września 2017 , Komentarze (3)

no motywacjo moja, gdzieś polazła? szukam cię i szukam i nic, wyparowałaś i nie ma cię. 

Waga ostatnimi czasu rośnie. Niby jest ruch, ale jest jedzenie. Jeszcze jak jestem w pracy to totalnie ogarnięta jestem a gdy wracam do domu to opanowuje mnie głodomór pospolity i nie mogę się najeść ;/ obiecuję sobie ciągle, że od poniedziałku już się ogarniam, tylko chyba zapominam sprecyzować, od którego poniedziałku nadchodzi ogarnięcie.

20 sierpnia 2017 , Komentarze (7)

Ubiegły tydzień leżał. I kwiczał na dodatek. Najpierw nie ogarniałam o co chodzi a działałam na zasadzie odkurzacza i beczki bez dna. W końcu krótkie liczenie i wiadomo - zajadanie pms-a. Nawet jak się pilnowałam w pracy to po powrocie do domu dosłownie wymiatałam garnki. Waga zasadniczo wzrosła, nie wiem ile z tego to wina jedzenia a ile to wina @ ale co tam. Otrzepujemy się i lecimy dalej. Kupiłam sobie sztangielki 2kg i obciążniki na nogi - zupełnie nowe wrażenia.

Miałam w ramach nagrody za ładne chudnięcie, po dojściu do 85kg iść do kina, tak to sobie planowałam i planowałam. Ale w czwartek wieczorem byłam już taka zła na to wszystko i tak miałam dość siebie, świata i siebie nieudanej, że zamówiłam sobie bilet do kina i w piątek po pracy wybrałam się. Sama bo sama, ale w sumie nie sama bo zabrałam siebie do kina ;) Okazało się, że studiowanie ma swoje zalety, bo pomimo mojego wieku, moja legitymacja studencka załatwia mi bilet studencki. Pomyślałam sobie, że idę do kina pierwszy raz od x czasu to pójdę jak wieśniackie panisko i kupiłam sobie popkorn - mały, żeby nie było, że szaleństwo totalne. Nie dość, że zapłaciłam za niego prawie tyle co za bilet (!!!) to jeszcze było go tyle, że nie dałam rady zjeść. Sam film (Mroczna wieża) był płaski jak deska do krojenia. W sumie nie nastawiałam się na super widowisko, chciałam tylko jakiejś odmiany w po pracowych popołudniach, to i rozczarowanie nie było zbyt wielkie. Ale jak już teraz wiem, że bilet do kina kosztuje mniej niż myślałam, to częściej będę się tam wybierała. 

Co zastanawiające - każdy kto dowiedział się, że byłam sama w kinie robił wielkie oczy, jakby to było coś dziwnego. Czy to jest coś dziwnego? Czy to, że jestem sama ma mnie ograniczać? A nie chcę wyciągać kogoś do kina na film, który może go nie interesować. Mnie interesował, więc sobie obejrzałam. I powiem Wam, że za miesiąc też pójdę, jak będzie coś fajnego. :)

31 lipca 2017 , Komentarze (2)

O grajcie trąby i śpiewajcie chóry... Magda nie oszukała systemu, zrobiła ćwiczenia zgodnie z rozpiską i żyje!!!

Normalnie nie poznaję siebie, jakie zacięcie, jaka werwa, jakie pragnienie spływającego potu. Kto by w to uwierzył? Mi samej jest ciężko :)

Jedzenie jest ogarnięte, słodycze ograniczone - jak chce mi się słodkiego to mam batonik twarogowy w czekoladzie - 45g to 180 kcal,  Jednego zjadłam wczoraj a drugi sobie leżakuje w lodówce i czeka na lepsze czasy. Już dziś się do mnie uśmiechał ale ja nie oduśmiechałam się do niego. ;)

Byle do przodu:)

23 lipca 2017 , Komentarze (1)

Muszę podzielić się mega ważną informacją: Znów oszukałam. I dzisiaj pełna wyrzutów zrobiłam swój trening na rowerze. I dorzuciłam ekstra 5 km, tak żeby mieć takie ładne 20km. A spociłam się jak świnia (a świnia to się poci w ogóle?). Kapało mi z brody. Mi. Pot. Kapał. W wyniku ćwiczeń. Tak to się zmienia wszystko. Co do trzymania diety to w weekend nie wyszło - przyjechał brat i piwko było i ciasto zrobiłam drożdżowe z porzeczkami i gołąbki były i inne złe rzeczy. Ale weekend się kończy i mimo, że to @, to koniec z odpuszczaniem sobie. Ja naprawdę chcę schudnąć, tak sama dla siebie i dla swojej szafy (chcę mieć ładne ubrania). 

Przez cały tydzień odnotowałam spadek 0,5kg, To zawsze spadek i zawsze już mniej kilogramów na grzbiecie :)

Jestem optymistycznie nastawiona do wszystkiego, chociaż nie ukrywam, że na myśl o ćwiczeniach włącza mi się leń. :)

Jutro mam połączone ćwiczenia modelujące z interwałami na rowerku (nie wiem co tu modelować u mnie, ale ok, grunt że się ruszam a po ćwiczeniach mogę chodzić i nie mam zakwasów).

Będzie wszystko dobrze. :)

16 lipca 2017 , Komentarze (1)

Miało być, że oszukałam system i puściłam wczorajsze ćwiczenia, żeby się odbębniły a ja w tym czasie czytałam książkę. I miałam być taka fajna i w ogóle. Tylko, że w tym samym momencie dotarło do mnie, że tak naprawdę to oszukałam siebie - bo wirtualnemu trenerowi tak naprawdę jest wsio ryba, czy ja ruszę swoje cielsko czy też nie. To mi ma zależeć, to ja mam się starać i ruszać się tak jak trener przykazał i pilnować siebie mam ja sama. Dlatego dzisiaj zrobiłam te swoje ćwiczenia, bardzo przyjemne zresztą, bo polegające na interwałowej jeździe na rowerku. Jak ja się spociłam. Pot mi leciał po szyi i twarzy.  No świetnie po prostu. Muszę jeszcze iść i zrobić sobie śniadanie na jutro - jajecznica z pomidorami i kromka chleba. Mam teraz poranną zmianę i nie wiem jak to rozłożyć, tzn. jedzenie. Wstaję o 5, przed 7 jestem w pracy od 7.30 przychodzą dzieci, śniadanie mam wyznaczone na 8, ale średni oto widzę, no chyba, że się uda. Na II śniadanie zrobiłam sobie koktajl z jagód, banana, masła orzechowego i maślanki i właśnie wyszło mi, że to będzie za bardzo kaloryczne (wzięłam jakieś 600ml tego koktajlu), ale w sumie ma mi to wystarczyć do 17, kiedy zjem obiado-kolację. No niestety przy porannej zmianie chodzę spać o 21, to jak wracam to zdążę zjeść tylko jeden posiłek. A no i boję się jak zareaguję na taką ilość maślanki ;p (odkryłam w ogóle, że mogę wymieniać potrawy, ale nie tylko na te zaproponowane przez dietetyka, ale też mogę sobie znaleźć coś swojego - to jest mega wielki plus, bo owsianek/jaglanek i innych takich na mleku nie zniosłabym - brzydzę się mleka gotowanego, ale surowe wypiję jak mam chęć, najbardziej lubię albo kwaśne albo kefir, albo tę maślankę, ale naturalną i jak mi się zachce to sama do niej dodaję sobie owoce).

Uf. Czas spać ;)