Dawno nie pisałam, bo co miałam pisać. Zamiast chudnąć , tyłam w zawrotnym tempie., kiedy waga przekroczyła 91kg - przeraziłam się. STOP. Tak krzyknął mój organizm. Pomogła odchudzająca się koleżanka. Zawsze była grubsza ode mnie. Teraz jeszt szczupła. Zatkało mnie, kiedy ją zobaczyłam po kilku miesiacach. Zatkało mnie. Zatkało.
- Mów Gośka, co zrobiłaś,żeby tak wygladać.
- Dieta białkowa.
Kolejny raz chwyciłam za tę dietę. Skoro ona mogła, to ja też przecież. Zawzięłam się. Przez pierwsze trzy tygodnie schudłam 9 kg. Euforia! Czułam się fantastycznie. Potem przyszły święta i.... I drobne odstępstwa od diety. Nie mogłam przecież sobie odmówić pierogów czy uszek. Zjadłam niewiele, to prawda. Wypiłam winka, a jakże.....
Po świętach nie przytyłam, ale tez przestałam chudnąć. Kurczę! Tyle wyrzeczeń, i nic. Nawet ćwiczenia nie pomagają. Wręcz odwrotnie. Waga zaczęła pokazywać przyrost . Wiem,że to woda. Cóż... Nie zraziłam się i bardzo dobrze. Wczoraj drgnęło. 82 kg. Chudnę. Teraz wytrzymam. Po drodze nie ma już żadnych świąt. Marzę,aby za dwa tygodnie waga pokazała 78 kg. To pewnie zbyt wygórowane marzenie. Ale... jak pokaże 80 kg to też będę szczęśliwa.