Kulam sie powolutku z dieta... Raz na gorze raz na dole.... Tak wpadły w tym tyg. 4 nie planowane faworki.... Ale zadość uczynoeniem był powrót do domu na nogach ok 3km...i ogólnie w każdy dzień zaliczone ponad 10 tys. Kroków. W poniedziałek wizyta u Pani dietetyk ale pewno cudów nie bedzie bo okres sie spóźnia i czuje sie napuchnięta....obserwuje spadek formy psychofizycznej, zniechecenie, takie wewnetrze bleeee. Mam nadzieje że to tylko przesilenie wiosenne inprzejdzie. Mimo wszystko w miare trzymam sie diety (oprocz tych diabielskich) faworkow...... W sumie z wygody bo nie musze myslec co zjem tylko mam gotowca, nie musze myslec. Jakoe sa wasze pomysły na przetrwanie Tlustego Czwartku? Odpuszczacie? Idziecie na kompromis. Np 1 paczek 2 faworki?? Czy jestescie bezkompromisowe i rzadne pączuchy was nie kusza?