Hehe, no i nastał 6ty dzień chwały ;) Ale napiszę jak to było od początku... wczoraj od drugiego śniadania bolała mnie głowa, cały czas jednym ciągiem i nie przestawała. Przez to wszystko nie jadłam podwieczorku a kolacja stanęła pod znakiem zapytania. Nie chciałam się faszerować lekami, więc dzielnie trwałam w tym bólu do wieczora, ale zaczęło mi się robić aż lekko niedobrze (tak jakbym ślinotoku dostawała) i mąż mnie w końcu przekonał, żebym wzięła tabletkę. No więc łyknęłam Ibum, zjadłam małą kanapkę z wędzoną makrelą i pół pomidora a potem wskoczyłam do ciepłej kąpieli. Trochę mi się polepszyło, położyłam się do łóżka i za jakiś czas poczułam się niemal jak nowo narodzona :D Natomiast dziś rano wchodzę na wagę i..... 64,9kg! :] Spadek o 0,5kg, wreszcie. Jak sobie przypominam, to kiedyś też miałam spadki na wadze, gdy omijałam kolacje albo jadłam je wyjątkowo małe bądź bardzo wcześnie. Tutaj ciężko powiedzieć co się dokładnie stało, bo kolacja była owszem mała, ale późno i niemal tuż przed spaniem. Zresztą co tam będę rozkminiać, ważne że dziś mam powód do zadowolenia ;) Co prawda dzisiaj też i jutro mogę niechcący to wszystko nadrobić, bo dziś w planach mam domową pizzę a córka dodatkowo mnie pół tygodnia męczy o gofry i jej obiecałam właśnie na sobotę. Z kolei jutro jedziemy jak zwykle do moich rodziców, więc trochę jedzenia wpadnie ;) Jakby nie patrzeć, to mam motywację żeby jakoś przetrwać weekend, bo w poniedziałek ważenie. Tzn. ważę się codziennie, ale to poniedziałkowe to takie honorowe ważenie się :D haha
mineralka123
4 marca 2017, 10:08gdyby waga spadała od bólu głowy to prawdopodobnie nie byłoby mnie już na świecie. Najważniejsze, że waga spada :)
aniapa78
4 marca 2017, 07:41Super! U mnie też waga najbardziej spada jak jem mało na kolację.