Tytuł wpisu w pamiętniku odchudzania:
Powracam po naukowych wojażach :) / dzień 1


No więc tak, prawie skończyłam swój licencjat. Bronię się we wrześniu i jeszcze mam do napisania 2 rozdziały i podsumowanie, ale to już spacerek w porównaniu z lekturami kilkusetstronicowych książek i pisaniem tych części teoretycznych. Mogę powiedzieć, że 90% pracy za mną (muzyka)

W tym czasie raczej jadłam to co mi wpadło w ręce (serio, były takie dni kiedy nie miałam czasu wyjść do sklepu bo musiałam zdążyć z jakimś fragmentem) i nie ćwiczyłam, no chyba że liczymy spacer tu i ówdzie. Ale podobał mi się ten czas - nie miałam takiej sesji z prawdziwego zdarzenia od czasu moich pierwszych studiów iks lat temu. Ta satysfakcja ze zrobienia czegoś naprawdę wartościowego intelektualnie jest nie do przecenienia, to jest jeszcze lepsze od zrobienia trudnego treningu (cwaniak) Mózg to jest taki mięsień, co lubi tłuste i słodkie żarcia przy swojej ciężkiej pracy (serio, artykuły w których jest napisane że wystarczy kilka orzeszków... rotfl... polecam poważną pracę kreatywną wszystkim, co tak piszą). Jednocześnie wcale się wtedy dużo nie spala, więc stanowi to wyzwanie, na które jeszcze nie znalazłam dla siebie odpowiedzi. Ale na szczęście teraz mam o wiele większy luz, więc mogę się zająć niemal wyłącznie dietą i ćwiczeniami. No i na razie widzę, że moja przyszła potencjalna praca wymaga mniej myślenia a do tego powinna być lepiej płatna (projektowanie graficzne). Czyż to nie cudowne? (impreza)

Miesiąc mi wystarczył na zrobienie jojo. W sumie mogło być gorzej, na przykład mogłam osiągnąć nową maksymalną wagę (zimno) Dzisiaj już zaliczyłam pierwszy dzień dyscypliny (zjadłam 1700 kalorii i 10 g za dużo tłuszczy, hmm celuję w 1600, ale też chciałam uniknąć jakichś wielkich bóli głowy). Schodzę też z kofeiny do jednego kubka kawy dziennie, bo piłam przez ten miesiąc dużo kawy i mate. Tak więc dzisiaj czułam się nieco słabiej, jak odstawiona od czegoś (no tak, odstawiona od dużej ilości kofeiny, widocznie też cukru nie było tyle co by moje ciało chciało - zjadłam tylko trochę dżemu niskosłodzonego, jabłko i czereśnie) ale mimo wszystko było OK, faktycznie na razie głowa mnie nie bolała.

Mam też plan zrobić wreszcie w całości ten trening "Misja Bikini" tutaj dostępny w pakiecie na Vitalii. No to pierwszy już za mną, jeszcze 51 (tecza)(gwiazdy) do tego chodziłam poza domem jakieś 50 minut no i już od razu czuję się lżej w porównaniu z porankiem! A o poranku musiałam się zmierzyć z dzisiejszą rzeczywistością (upsss)

Dzień 0 = waga: 66 kg

biust: 100 cm

talia: 79,5 cm

brzuszek: 92 cm (o jprdlll (donut))

biodra: 107 cm ((strach) nie wiem, czy dobrze zmierzyłam?)

udo: 65 cm

łydka: 39,5 cm (no tutaj chociaż nic nie przybyło przez miesiąc)

Pomyślałam, że może lepiej dodawać chociaż króciutki wpis codziennie lub prawie codziennie, żeby się lepiej motywować, bo chyba przez kilka miesięcy tu jeszcze zostanę :).

  • maleducada

    maleducada

    8 lipca 2017, 09:00

    Fakt, też lubię sobie słodko podjadać przy wysiłku intelektualnym (chociaż czasem i trening wystarczająco pobudza :p) to teraz walcz o siebie! :)))

    • Shahrazad

      Shahrazad

      8 lipca 2017, 23:01

      dzięki :)) tak, tak, jak byłam w początkowych fazach sesji to po treningu miałam siłę na dodatkowy materiał (kiedy jeszcze miałam siłę w ogóle na cokolwiek haha), a najbardziej lubię trenować po zakończonym dniu, przed snem, to działa tak rozluźniająco jak udane zakończenie dnia, taka wisienka na torcie