Tytuł wpisu w pamiętniku odchudzania:
Dzień 16


Miałam ostatnio dosyć ciekawe dni za sprawą tego, że pojawił się okres. W czwartek poza malutkim pierwszym i drugim śniadaniem, do końca dnia jadłam tylko sushi, bo na nic innego mój organizm nie miał ochoty - a już zwłaszcza na chleb i na mięso (aha, później chyba zjadłam jeszcze jabłko). Przy okazji taka przestroga: zupa miso, choć jest pyszna, to w standardowym swoim wymiarze ma ok. 500 kalorii! Nawet nie zjadłam całej. Sushi również jest bardzo kaloryczne. Obliczając pi razy drzwi (na podstawie danych z Biedronki) że standardowy zestaw 16 kawałków = 400 g = 600 kalorii, połowę zjadłam na obiad a połowę na kolację, a resztę zjadł mój mąż. 1600 kalorii na dzień zaliczone, makra też wyszły fajnie, o dziwo nawet lepiej zbilansowane niż kiedy jem normalne posiłki.

O, a tutaj byłam w najbliższej od domu kawiarni. Podoba mi się jak wyszło mi to zdjęcie telefonem, dlatego wklejam (cwaniak)

W piątek za to dostałam okres i od początku nie byłam za bardzo głodna / nie mogłam jeść, w efekcie przed wieczorem bujałam się na ok. 900 kaloriach i wtedy wyszło słońce i poszliśmy z mężem na spacer. Mieszkamy we Wrocławiu nad Odrą więc sobie szliśmy wzdłuż Odry na Plac Grunwaldzki i było super. I wylądowaliśmy na pizzy i przy drinkach. Przyznam, że miałam tylko pół minuty wyrzutów sumienia. Pizzy nie jadłam od miesiąca, alkohol piję bardzo rzadko (wypiłam łącznie 100 ml wódki, 100 ml soku ananasowego i 100 ml soku żurawinowego - jeśli dobrze pamiętam skład drinków, i zjadłam prawie pół pizzy z sosem czosnkowym - ale za to takiej naprawdę pysznej). Była wreszcie ładna pogoda, a bardzo rzadko wychodzimy i ja bardzo rzadko pozwalam sobie na coś takiego. Wystarczająco trudno mi się nawet utrzymuje wagę (nie mówiąc o chudnięciu) nawet i bez takich przyjemności (spi) To nie był ani kompuls, ani cheat day, ani problem z odmawianiem mężowi. Po prostu raz chciałam się normalnie pobawić. Dzisiaj wyrzuty sumienia też miałam może przez pół minuty (bo wiem, że będę to znowu zbijać pewnie 5 dni jak dobrze pójdzie) ale nie czuję, że coś zawaliłam, po prostu dalej robię swoje.

No i dzisiaj jestem w odwiedzinach u rodziców, którzy na szczęście rozumieją, że się odchudzam i dali mi bardzo lekkie śniadanie (2 plasterki szynki, trochę serka i sporo warzyw) a na II śniadanie miskę owoców, z czego maliny i borówki od nas z ogródka. Obiad będzie już cięższy, bo rosół i pieczona karkówka z kaszą (przy okazji - karkówka wcale nie jest taka kaloryczna, zwłaszcza pieczona!). I już się go nie mogę doczekać, bo wreszcie jestem głodna. Przez weekend nie liczę kalorii, bo nie mam dostępu do wagi kuchennej i do wglądu we wszystkie produkty. Ale jestem pewna zmieszczenia się w limicie. Pewnie nawet zjem trochę mniej, to mi się wyrówna z tą pizzą i drinkami. Cieszę się, że dzisiaj w planie treningowym mam tylko stretching, bo mam zakwasy na ramionach po poprzednim treningu, a do tego początek okresu, więc ciężko by mi się robiło cokolwiek. Tak więc w planach na dzisiaj tylko ten stretching i tradycyjnie spacer ok. 30 minut (chyba że pójdziemy z psem na jeszcze dłuższy). A podgląd wagi będę miała na swojej domowej wadze w poniedziałek.