15 km za mną. Jestem bardzo zadowolony z tego biegu. Mimo braku treningu udało mi się poprawić mój rekord na tej trasie o 2 minuty. Nie bez pomocy oczywiście. Pomógł mi pewien "Starszy Biegacz".
Na ostatnim kółku stwierdziłem, że się troszkę pościgam. Zacząłem delikatnie przyspieszać i wyprzedzać kogo się dało. Szło mi całkiem nieźle, aż do owego biegacza. Wyprzedziłem go, ale chyba nie był zbyt chętny oddać swojej pozycji. Długo biegliśmy razem, wyprzedzając się nawzajem o metr, dwa i podkręcając tempo. W końcu na którymś podbiegu dałem czadu i odstawiłem go trochę. Ciągle utrzymywałem tempo w obawie, żeby mnie nie dogonił. Dumny z siebie pędziłem sobie, goniąc następną osobę do pokonania. Czułem, że ten wyścig ze "Starszym Biegaczem" mnie wykończył, ale cieszyłem się, bo wycisnął ze mnie siódme poty i byłem mu wdzięczny, że chciało mu się ze mną ścigać. Sielanka była pełna, doganiałem następną osobę słonko świeciło, do mety zostało z 2 km. Biec nie umierać. Ten błogi stan zburzył dźwięk charakterystycznego szurania (już je rozpoznawałem) – to mój przeciwnik, którego pogrzebałem w odmętach przebiegniętych kilometrów wrócił i pokazał mi moje miejsce. Doszedł mnie i wyprzedził, a ja nic nie potrafiłem zrobić, nie potrafiłem się zmobilizować do szybszego biegu. Pokonał mnie z kretesem.
Bieg się jednak jeszcze nie skończył ciągle jeszcze biegłem. Kilkaset metrów do mety. Pędzący biegacze. Jeden z nich myślał, że łatwo mnie pokona. Nie dałem się. Nie wiem skąd wziąłem siły, ale sapiąc jak parowóz, gnałem na złamanie karku. Udało się. Nie dałem się wyprzedzić.
Przy napojach spotkałem mojego pogromcę. Uścisnąłem mu dłoń i podziękowałem. Chyba nie wiedział za co, nie miałem okazji z nim dłużej pogadać. Jestem mu wdzięczny za ten kilkukilometrowy wyścig i lekcję pokory jaką mi dał.
Kolejna sobota stała pod znakiem mojego kolejnego dziecka biegowego. Kasia jest szczupłą wysoką kobietą. Postanowiła biegać. Ja w sobotę biegałem rano natomiast Kasia miała biec z Olą popołudniu (taki mamy system biegania, ja rano biegam, a popołudniu Ola, a ja pilnuję dzieci). Biegły razem jedno kółeczko na Trzech Stawach – niecałe 5 km. Kasia nie wyglądała na zbyt zmęczoną i stwierdziła, że może biegać szybciej i więcej. Nie dziwię się – ma dziewczyna warunki. Mam nadzieję, że się nie zniechęci i już niedługo będzie startować w zawodach. Pewnie będzie lepsza ode mnie – to dobrze – będę miał do kogo równać.
W ostatnią sobotę zaś urodziło się kolejne dziecko biegowe. Tym razem Asia. Od dawna odgrażała się, że zacznie biegać. W końcu jej się udało. Zrobiliśmy razem dwa kółeczka. Miło mnie zaskoczyła – myślałem, że nie da rady zrobić biegiem ciągłym 8 km, a tu niespodzianka. Zrobiliśmy trasę gawędząc sobie luźno.
Bardzo jestem zadowolony z moich biegowych dzieci. Mam nadzieję, że będą się rozwijać i wytrwają w bieganiu jak najdłużej.
Zanim spotkałem w sobotę Asię zrobiłem sobie ostry trening – ok. 100 m sprintem pod górkę, potem powrót truchcikiem i znowu. Zrobiłem chyba z 10 - 15 powtórzeń. Potem jeszcze te dwa kółeczka z Asią i biegiem powrót do domu. Jak wróciłem łydki łupały mnie niemiłosiernie. Nawet po maratonie tak mnie nie bolały. Niezły wycisk sobie zrobiłem. Muszę częściej robić takie treningi, żeby się wzmocnić, no i może jeszcze kilometrowe albo dłuższe szybkie biegi, żeby poprawić ekonomię biegu i szybkość. Zobaczymy co z tego wyjdzie plan jest.
Acha – na Półmaratonie Żywieckim niestety nie byłem. Bardzo żałuję – może w przyszłym roku się uda. Teraz przede mną Półmaraton Dąbrowski. Jestem podbudowany wynikiem z 15 km i nieśmiało marzę o poprawie mojej półmaratońskiej życiówki. Może znów się znajdzie się jakiś „starszy biegacz” który zmobilizuje mnie do większego wysiłku.
Jeśli chodzi o sztuki walki, to codziennie poświęcam im co najmniej 1 h. Myślę, że przekonałem Olę, żeby udostępniła swoją osobę do treningu. Dziś ma być pierwszy nasz wspólny trening – zobaczymy co z tego wyjdzie.
Smutna wiadomość to taka, że od kwietnia nie prowadzę mojej grupy Karate. Szkoda, bo udało mi się wypracować całką sympatyczną ekipę. Cóż takie życie. Jakoś sobie poradzę.
Mimo to planuję w maju albo czerwcu zdawać na kolejny stopień. W sumie dobrze się składa, bo dzięki temu, że nie będę prowadził zajęć, będę miał więcej czasu na przygotowanie się do egzaminu.
Nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło.
anna844
30 marca 2010, 10:3015 km? ludzie jak Wy to robicie? ja niewiem czy km bym przebiegla...tylko pozadroscic:) powodzenia