W końcu.
Wczoraj trenowałem (jak prawie codziennie) z Olą rzuty na egzamin. To był wyjątkowy trening. W końcu poczułem te rzuty, a trenuję je od dłuższego czasu – najpierw z Magdą teraz z Olą.
Zaczynają mi wychodzić, czuje je i ich moc. Ola jest trochę mniej zadowolona, bo mimo iż założenie jest, że jej nie rzucam, tylko zatrzymuję się po wejściu do rzutu, to jak mnie poniosło to i wylądowała na podłodze kilka razy. Cieszyłem się jak małe dziecko. Ola stwierdziła, że cieszę się jak Piotrek, kiedy dostaje nowe chłopki z Gwiezdnych Wojen. Może, ale sztuki walki dostarczają mi autentycznej radości i szczęścia, szczególnie, kiedy po miesiącach wysiłków, setkach nieudanych powtórzeń, techniki zaczynają mi wychodzić i zaczynam czuć to nie określone coś co uświadamia mi prawidłowość tego co robię. Oczywiście sobotni egzamin zweryfikuje moją euforię, ale póki co jestem bardzo zadowolony.