Tytuł wpisu w pamiętniku odchudzania:
Miecz i pięść - pot i ból


Siedzę sobie w pracy, bok rwie, brzuch boli – jest super. Chyba jestem masochistą. Wczoraj na treningu dość konkretnie obili mi brzuch i bok, chyba mam obtłuczone żebra. Częściowo na własne życzenie, ale co tam jak trening, to trening. Znów wyszły moje zaległości kondycyjne jeśli chodzi o walki. 

 

Zresztą i w sobotę na rycerzach też wyszły. Na rycerzach stoczyłem ledwie jedną walkę (taką konkretną) na miecze półtoraręczne, a byłem spocony jakby ktoś mnie oblał wodą. Inna sprawa, że walczyłem w przeszywanicy (taka średniowieczna kufajka zakładana pod zbroję by dodatkowo amortyzować uderzenia) i w hełmie który co i rusz spadał mi na oczy. Dałem radę. Raz ponoć nawet wyprowadziłem niezłą kombinację cięć (tyle że ponoć za wolno), której ni w ząb nie umiałem sobie przypomnieć. W każdym razie po walce czułem się jakbym z sauny wyszedł.

 

Potem jeszcze, żeby mi nie było za dobrze, mój szanowny syn zapragnął ze mną stanąć na udeptanej ziemi (albo raczej parkiecie). Walczyliśmy bez żadnych ochraniaczy (tzn. ja bez ochraniaczy, bo Piotrek postanowił sprawdzić jak się walczy w hełmie i całą dość długą walkę był w hełmie) – efekt, mój pierworodny obtrzaskał mi palce. Kciuk jeszcze pobolewa, ale myślę, że do soboty przestanie :). Żeby nie było tak fajnie, to w niedzielę on też odczuł walkę. Szyja go bolała :D. Pewnie to od noszenia stalowej czapeczki podczas walki :).

 

Wczoraj zaś trening też był całkiem niezły, najpierw dość sporo ćwiczeń kondycyjnych, a po nich kombinacje technik ręcznych i nożnych. Jako że nasz klub szykuje się do wystawienia w przyszłym roku zawodników na Mistrzostwa Europy to w zapomnienie poszły tarcze. Kombinacje uderzeń i kopnięć szły bezpośrednio na nasze korpusy, a że ja i mój partner raczej nie lubimy się oszczędzać to techniki były solidne. Stąd moje dzisiejsze defekty. Podobało mi się, lubię wycisk na treningu. Jak to ktoś kiedyś powiedział: „Im więcej potu i bólu na treningu, tym mniej krwi i bólu w walce”. Tej wersji się trzymam. Po kombinacjach przeszliśmy do walk Senpai z którym ćwiczyłem jest dość utytułowanym zawodnikiem więc walka z mojej strony polegała na obronie i krótkich kontraktakach. Musiałem oszczędzać energię, bo mój przeciwnik nie dość, że był lepszy technicznie, to i kondycyjnie był na wyższym poziomie. Myślę, że walkę rozegrałem dość dobrze – jestem z niej zadowolony. Potem były już walki z mniej zaawansowanymi i młodszymi zawodnikami, więc ani techniki z obu stron nie miały tej siły, ani walka nie stanowiła takiego wyzwania. Głównie starałem się ręcznie (lub nożnie) wytykać luki w obronie moich przeciwników.

 

Dziś dzień relaksu. Żadnego zorganizowanego treningu. Pewnie w domu pomacham sobie Bo (kijem) i Sai (coś ala duży widelec) w ramach przygotowań do następnego egzaminu tym razem z Kobudo. Potem może uda mi się przysiąść i popracować nad stroną mojego Dojo.

  • Aziya

    Aziya

    18 listopada 2010, 10:35

    A co trenujesz? Na zdjęciu widzę, że to jakaś wersja karate, ale mogę się mylić. Doskonale znam ten stan obicia na własne życzenie. Trenowałam przez dziesięć lat karate tradycyjne :) I pamiętam doskonale ten ból i siniaki :) I to zadowolenie z siebie kiedy pot kapie na matę ze zmęczenia! Moja mamcia zawsze twierdziła, że w moich ruchach nie ma siły. Jakie było moje szczęście jak wreszcie na egzaminie na kolejny stopień powiedziała, że była niesamowita poprawa, że była siła :) Pozdrawiam cię serdecznie! Jak miło się czyta, gdy ktoś ma pasję i o niej pisze!

  • Azis.80

    Azis.80

    16 listopada 2010, 12:13

    Na tyle ruchu ile Ty masz powinieneś chudnąc bardzo szybko, chyba że pochłaniasz wysokokaloryczne porcje, wiec bilans wychodzi na zero. Tak czy siak podziwiam Twoją determinację hahaha padłabym w pierwszym dniu takiego maratonu. Jeśli chodzi o to co napisałam to chyba jednak wolę pobyć sama z tym swoim rozdarciem po co masz sobie humor psuć. Dziękuję Ci za troskę.