Tytuł wpisu w pamiętniku odchudzania:
Po burzy zawsze wychodzi słońce..?


Cześć!

Chyba nie zdziwi Was fakt jeśli napiszę, że nawaliłam? Chociaż nie było tak bardzo źle, jak mogłoby się wydawać. To co siedzi w mojej głowie wciąż chce walczyć, ale chyba potrzebowałam czasu, żeby to wszystko sobie przemyśleć.

Zacznijmy od początku.

Na długi weekend (15-17 sierpnia) wybrałam się z moim chłopakiem na wieś, do jego babci, gdzie co roku odbywa się spotkanie rodzinne. Chyba nie muszę mówić, że nie było tam jak ćwiczyć i jadłam to co wszyscy tj. biały chleb czy bigos. Ale nie mam wyrzutów sumienia, ciasta i inne słodycze omijałam szerokim łukiem i nikomu nie udało się mnie namówić :) To był świetny czas! Mnóstwo śmiechu, radości, a nawet i tańców ;) Odnalazłam się jako Ciocia przy gromadce dzieci do bawienia i sprawiało mi to bardzo dużą frajdę. Kocham rodzinę mojego chłopaka jak swoją i mam nadzieję, że kiedyś zasilę jej szeregi :) Tak więc w weekend naładowałam swoje baterie, pełna nowej siły do działania!

W poniedziałek czekała mnie wizyta u lekarza. Nie spodziewałam się w sumie niczego spektakularnego, po prostu odbiór wyników moich badań. Niestety, to co usłyszałam wybiło mnie z równowagi. Zdiagnozowano u mnie niedoczynność tarczycy oraz torbiele na jajnikach. Nagle wszystkie moje problemy z jakimi borykałam się na co dzień znalazły swoją przyczynę. Nagły wzrost wagi, senność, brak koncentracji i siły na cokolwiek, sucha skóra. To wszystko tarczyca! Ale najważniejsze: to, że przy moich 110% wkładania wysiłku w ćwiczenia i zdrowe odżywianie nigdy nie zobaczyłam spektakularnych efektów.

Po tej wizycie stałam się bardzo przybita. Stwierdziłam, że taka waga jest już po prostu wpisana we mnie i moje życie i niestety nie uda mi się już tego zmienić. Zaniechałam ćwiczeń, pocieszałam się kilkoma ciastkami i innymi odstępstwami od diety (chociaż nie popadajmy w skrajność, nie obżerałam się nagle tortami, tłustymi kotletami i ziemniakami z okrasą). Po prostu pozwoliłam sobie na więcej.

Przez większość czasu czytam artykuły na temat mojego przypadku. Staram się znaleźć lekarza specjalistę, który zajmie się moimi problemami, przepisze leki, podpowie jak dopasować dietę. Niestety nasz NFZ nie przewiduje już tego, żeby przyjęto mnie do lekarza w tym roku. A ja czuję, że każdy dzień jest dla mnie cenny. Szukam lekarza prywatnie, natomiast ceny wizyt są zawrotne (!) i niestety nie mogę sobie pozwolić na pójście do pierwszego lepszego specjalisty.

Wiem, że może Wam się wydawać to żałosne. To nie nowotwór czy inna śmiertelna choroba, a ja robię z igły widły. Ale jest mi ciężko znieść fakt, że już zawsze będę większa niż tego chcę.

Te dwa tygodnie były dla mnie czasem przemyśleń i rozterek, ale chyba w końcu się przemogłam. Jednak pozostała we mnie wola walki :) Od dzisiaj chcę znowu utrzymać swój jadłospis w ryzach i ponownie podjąć aktywność fizyczną. Chcę udowodnić sobie, że mimo wszystko dam radę. A jeśli moja figura się nie zmieni, trudno, przynajmniej będę zdrowa (może nie w pełnym znaczeniu tego słowa) i pełna energii! Wierzę też w to, że przy odpowiednio dobranych lekach, mimo wszystko zauważę spadek wagi.

Trzymajcie kciuki!

A.

PS. Co u Was? Jak sobie radzicie każdego dnia walki? :)