Tytuł wpisu w pamiętniku odchudzania:
Pierwsze starcie z wiarą


W całym moim dokładnie rozpisanym planie pracy nad formą i sylwetką widnieje cotygodniowe poniedziałkowe ważenie i mierzenie. Skoro i tak trzeba się zwlec z łóżka po (jak zawsze) za krótkim weekendzie, to po co się litować nad sobą w jakikolwiek sposób – trzeba się jeszcze znokautować cyferkami. Tym bardziej, że co jak co, ale w weekend z cheating meal robi się najpierw cheating day, a w końcu cheating weekend.

Podobnie było również w ten poniedziałek – waga znowu poszła w górę i zamiast 87 kg (co już było o kilogram więcej niż 19 czerwca...) pokazała 88,2kg.

Zamarłam

No nie... no po prostu cholera jasna NIE! – pomyślałam sobie w duchu i już chciałam głęboko z serca kopnąć w wagę licząc na to, że może wyzionie ducha, wyrzucę ją i problem poniedziałkowych pomiarów zmniejszy się do tańców tylko z centymetrem, ale po drugim głębokim oddechu (wdech nosem, wydech ustami) pomyślałam sobie, że po takich ekscesach, jakie od piątku wieczór zaliczałam, nie dziwota, że waga nie jest łaskawa. Prychnęłam pod nosem, schowałam wagę pod łóżko i z nadzieją w sercu zabrałam w dłoń centrymetr licząc na to, że to tylko przepełnione jelita stoją za tymi skokami wagi.

Od góry idąc prawie wszystko bez zmian – spadek jedynie w udach – 0,5 cm. W pasie tyle samo, co tydzień wcześniej - 1,5cm mniej niż w momencie startu. Więc nie jest źle.

Natomiast jest jeszcze głowa – tam rozpętała się burza z piorunami – ależ jesteś durna, że zrobilaś te placki w piątek, i po cholerę te chrupki w sobotę? Nie mogłaś, głupia, dzioba sobie taśmą klejącą zakleić, żeby ich nie jeść? I jak ty chcesz zacząć lepiej wyglądać, skoro zaliczasz porażkę za porażką na każdym jednym kroku? Nadajesz się tylko na maskotkę Micheillin, a ubrania dla ludzi o takim spuście to tylko w sklepie dla puszytych. Życiowy looser – długo bym jeszcze mogła cytować krzyki mojej własnej głowy.

Znając siebie i biorąc pod uwagę moje wczesniejsze radzenie sobie z porażkami, zakładałam, że

[dygresja: znacie taki film W głowie się nie mieści? Jeśli tak, to wyobraźcie sobie właśnie takie kreacje w mojej głowie, stojące przez pulpitem sterującym i patrzące wraz ze mną na wagę. Jesli nie znacie i nie oglądaliście – nadróbcie zaległości :)]

fochnę się na wagę, cisnę ją brutalnie pod łóżko, po czym marudząc, że to było do przewidzenia, bo jestem zbyt „daremna” na to, żey schudnąć, zrobię sobie chrupki z mlekiem na śniadanie, a w drodze do pracy zahaczę o Starbucks’a po kawę i ciacho i przestanę się piórkać w te wszystkie śmieszne próby odchudzania. Widocznie należę do grupy „ten typ tak ma” i te nadmierne kilogramy są do mnie przyczepione prawie jak ogon do Kłapouchego, z ta tylko różnicą, że nie wystarczy wyciągnąć pinezki, żeby się ich pozbyć.

 W tym momencie zaskoczyłam sama siebie i wszystkie emocje w głowie.

Bowiem zamiast rozpaczliwego rwania włosów z głowy, skończyłam się mierzyć, zapisałam wyniki w tabelce, przebrałam się i zaczęłam zaplanowany na ten dzień trening. Co prawda ćwiczenia, to wg powrzechnie publikowanej mantrz jedynie 30 % sukcesu, ale wyrobienie w sobie nawyku ćwiczenia 4 razy w tygodniu, to już 100% zwycięstwa.

Dziś pierwszy dzień diety – shaki z Juice Plus i dania z diety Vitalii/Chodakowskiej. Bez spinania się, bez obrzucania się błotem. Nie od razu Rzym zbudowali, a ja wiem, że najlepiej wychodzi mi adaptacja do zmian prawie niezauważalnych.

Pozostaje mi cierpliwość.

  • Sirnaeth

    Sirnaeth

    4 lipca 2018, 09:59

    Amen :)

  • ewelka2013

    ewelka2013

    3 lipca 2018, 18:22

    No i zdrowe podejscie:)))

  • Sirnaeth

    Sirnaeth

    3 lipca 2018, 15:52

    taki właśnie pral realizuję - założeniem pierwszym było regularne ćwiczenie - choćby się waliło i paliło i nie wiadomo ile bym wieczorem zjadła to rano znowu wstawę wcześniej i zrobię trening. Wiem, że najlepsza jest droga małych zmian, które nie wprowadzają organizmu w stan szoku, a pozwalaja na budowanie nowej siebie kroczek po kroczku. Bo mogę albo stać w miejscu albo dreptać do przodu - jedno jest pewne, drepcząc nawet malutkimi kroczkiami dojdę dalej niż stojąc w miejscu i biadoląc :) nareszcie zrozumiałam sens tegto założenia!

  • LastChance2016

    LastChance2016

    3 lipca 2018, 15:45

    Nasza podświadomość długo będzie walczyła, by żadnych zmian nie wprowadzać. To normalne niestety. Proces nabywania nowych nawyków z tego powodu jest baaardzo długi. Trzeba próbować, próbować i próbować