Tytuł wpisu w pamiętniku odchudzania:
Walka przegrana, ale wojna wciąż w toku!


Odpuściłam sobie dzisiejsze ćwiczenia. Jutro też je sobie podaruję. Przez mieszankę upałów z klimatyzacją mam zupełnie zawalone gardło i ledwo mówię. Z jednej strony wcale bym się nie pogniewała gdyby mnie bardziej rozłożyło i mogłabym przesiedzieć kilka dni w domu, ale z drugiej strony szkoda mi nadchodzącego weekendu. Tym bardziej, że na tygodniowy urlop muszę poczekać az do września...

W każdym razie staram się nie panikować, choć muszę przyznać, że moje sumienie skonsumowało mnie dzisiaj rano jak Potwór Ciasteczkowy świeżutkie krakersy. Bardzo niewiele brakowało mi do łez i paniki, jednak ostatecznie udało mi się ogarnąć. Wstałam jak zawsze o 5 tyle tylko, że zamiast przewidzianego na dzisiaj Skalpela zrobiłam sobie obiad z listy Vitalii (ciemny makaron z cukinią z patelni) i spacyfikowałam ćwiartkę arbuza na deser.

Moje problemy żołądkowe zniknęły i nieśmiało wróciłam do picia kawy. Uważam, żeby nie przesadzać z jej ilością każdego dnia, natomiast na sierpień postawiłam sobie za cel zupełne nie picie alkoholu. Wieczorne chłodzone piwko postanowiłam zamienić na średniogazowaną wodę oraz Juice Plus szejka, którego zawsze przygotowuję na chłodzonym mleku sojowym.

Od zeszłego tygodnia waga spadła tylko o 0,2kg więc nie czuję specjalnej ekscytacji. Cały czas pokutuje we mnie przekonanie, że skoro ćwiczę to powinnam widzieć większe różnice na wadze, a jakby na to nie patrzeć zawartość mojego talerza, szczególnie wieczorami, bywa daleka od wzorowej.

A jak tam u Was Dziewczyny? Trzymacie się jakoś w te upały? Na koniec jeszcze Wam powiem, że zjechałam z moim partnerem wczoraj kilka olbrzymich sklepów ze sprzętem AGD w Berlinie i nigdzie nie znaleźliśmy ani jednego wiatraka na sprzedaż – wszystko było wykupione, nawet Dyson’y za 500 euro. God bless online-shopping – tylko to nas uratowało ;)