Tytuł wpisu w pamiętniku odchudzania:
sezon kolarski powitać czas


W sumie mogłem to zrobić już wcześniej, ale trochę się bałem o zdrowie, bo ranki chłodne. Sprzęt przygotowany czekał od początku marca. Dziś już cieplej, więc w końcu wskoczyłem na siodełko i pierwszy raz od czterech miesięcy dałem ognia do przodu.

Było ciężko, międzyczasy gorsze o 15 – 25% od średnich. Ale puls niziutki – po prostu nogi nie dawały rady. Na szczęście tylko pierwszą połówkę, z powrotem wiatr (jak się okazało częściowy sprawca słabych wyników) wiał już w plecy i poszło szybciej. Ale i tak bolało, zwłaszcza tyłek. Od 30-go km o dziwo czułem już głód (jak zwykle byłem na czczo), którego normalnie nie czuję bo z tętnem 165+ na takie głupstwa nie zwraca się uwagi. W rezultacie standardowe 50 km jechałem prawie 2 godziny, czyli 15 minut wolniej niż w listopadzie. Wiadomo, że to był trening na przetarcie, ale spodziewałem się wyniku lepszego o 5 minut. Po powrocie nawodnienie, prysznic i śniadanko bogate w węgle i białko. Ale w kość dostałem, po 2 godzinach wciąż ledwo się snuję.

No nic, alleluja i róbmy swoje.