Tytuł wpisu w pamiętniku odchudzania:
Półmaraton Warszawski - część II: Dobre złego
początki


Gdy do 10:00 zostało parę minut, zagrali „Sen o Warszawie” Niemena, tak jak rok temu. To chyba taki hymn imprezy. Włączyłem endo w telefonie, żeby wierne kibicki mogły mnie śledzić online :) Strzał startera i polecieliśmy. Tym razem przekroczyłem linię startu tylko minutę później, a nie 10 jak rok temu – awans ;)

Wiedziałem, że na początku paceman planuje biec wolniej, lecz mimo to nie mogłem się pozbyć uczucia, że jakoś za wolno zaczęliśmy. Tłok, bo całą szerokość jednej nitki Grzybowskiej zajmowała nasza zwarta kohorta goniących zająca. Normalnie bym lawirował i przebił się w luźniejsze miejsce szybciej, a tu nie chciałem wyprzedzić chorągiewki.

Zawsze myślałem, że połówka to idealny dystans dla mnie. Dycha to ból w czystej postaci, leci się na zakwaszeniu, a pieczenie w klacie trzeba wytrzymać co najmniej 20 minut. Piątka – jeszcze bardziej, próg beztlenowy przekraczamy już pod koniec 1-go km, na szczęście tu wizja końca jest dość bliska i można jakoś wytrzymać. Maraton – lżej, ale znacznie dłużej, no i słynna ściana… ale to dopiero przede mną. A połówka nie ma tych najgorszych wad dychy ani maratonu – trochę lżejsza i nie taka długa.

Tym razem się przeliczyłem. Jeszcze przed zawrotką, po 6. km poczułem pierwsze oznaki zmęczenia. Trochę wcześnie. Gorąco, podwinąłem krótkie rękawy koszulki przerabiając ją na niechlujny singlet. Na pasie biodrowym miałem dwa żele. Jeden chciałem wciągnąć na 14. km, żeby się wchłonął przed podbiegiem, a drugi zabrałem awaryjnie, gdyby któryś wypadł ze szlufki. Jednak zmęczenie zmieniło ten plan. Żel bez kofeiny zapodałem już na 9-tym km licząc, że da mi kopa ale wiedząc też, że nie stanie się to od razu. Wszystkie punkty nawadniania ominąłem, zadowalając się własnym izo z dwóch bidoników 175 ml przytroczonych do pasa. Takie picie też wytrąca z rytmu i męczy - ale nie tak bardzo jak z kubka i nie trzeba zwalniać, aby go wziąć.

Profil trasy był dość płaski, ale w Warszawie trudno poprowadzić długi bieg tak, aby uniknąć zbiegnięcia z nadrzecznej skarpy i wbiegnięcia na nią z powrotem. Znanego z Biegu Niepodległości podbiegu przy Dworcu Centralnym nie liczę. W tym roku trasa została zmieniona względem lat ubiegłych. Ze względu na pożar mostu Łazienkowskiego władze miasta nie wyraziły zgody na zablokowanie na tak długi czas żadnej z pozostałych przepraw, więc tym razem nici ze schłodzenia nadrzecznym wiatrem i z finiszu na błoniach Narodowego. Organizator musiał na cito wyznaczyć i uzgodnić nową trasę, co – swoją drogą – było niemałym wyzwaniem. W zamian pobiegliśmy Trasą Łazienkowską. A tu mapka, profil i fajny filmik: klik.

cdn.