Tytuł wpisu w pamiętniku odchudzania:
Półmaraton Warszawski - część IV: Wisłostrada


Kilometry dłużyły się. Zmęczenie ograniczyło percepcję i pole widzenia tak bardzo, że ze wzrokiem utkwionym w plecach widocznych przede mną kolejny punkt odżywczy zarejestrowałem dopiero czując zapach bananów.

Wreszcie dotarliśmy do tunelu na Wisłostradzie. Nie znoszę go, bo GPS gubi sygnał i tracę kontrolę tempa, muszę ją oprzeć na wyczuciu. Nie jest to niby trudne, zwłaszcza że na tym etapie cała grupa biegnie równo, ale na wylocie wszystko się fałszuje i zegarek nie daje jasnego wskazania, jakie tempo trzymać w perspektywie pozostałego dystansu. Trzeba patrzeć na międzyczasy kilometrowe i przeliczać w głowie, a jest to ostatnia rzecz, na którą mam w tej chwili ochotę. I właśnie dlatego biegłem za zającem – to jego zadanie :) Wbiegliśmy w mrok tunelu, rozpraszany pomarańczowymi jarzeniówkami i ograniczona percepcja przeszła wręcz w dezorientację. Chcę do domu.

Na wylocie z tunelu podbieg… jeszcze nie najgorszy na tej trasie, ale dobił mnie porządnie. Aby ten trudny moment złagodzić, org ustawił dobrze widoczne już z początku tunelu ekrany z napisem: OGIEŃ! Duży plus :) Ale i tak chcę jak najszybciej do domu. Zostało 5 km, może jakoś dam radę. Wezwałem telepatycznie mojego anioła stróża, wciągnąłem drugi żel z kofeiną i wkrótce metr po metrze zacząłem odzyskiwać dystans do pacemakera. Bolało…

Kolejne kilometry ze słońcem w plecy. Co jakiś czas ożywcze powiewy nadrzecznego wiatru… za rzadko, tu się org mógł lepiej postarać ;) Odkryłem, że łatwiej mi się biegnie, gdy kaleczę technikę odmachów rękami. Znając moje szczęście, na pewno właśnie wtedy złapał mnie ktoś z ekipy fotomaratonu ;) Ale chrzanić zasady, ja tu już tylko wracam do domu. Stopniowo jednak męczarnia przeszła w umiarkowaną udrękę, a niebieska chorągiewka znów zbliżyła się na 50 metrów. Strata na rozwiązanej sznurówce była odzyskana. Oczywiście kosztem słabnących sił.

Wreszcie podbieg na ul. Wenedów – łagodniejszy niż ten dobrze znany na Sanguszki, ale za to długi i zacząłem się bać, że to będzie mój łabędzi śpiew. Podbiegi wolę biegać szybko, bardziej męczy ale mniej boli, więc ku swemu zaskoczeniu dogoniłem pacemakera! Tak jest, dogoniłem go, choć 5 km wcześniej wydawało się to już marzeniem ściętej głowy. Tylko, że nie miałem już sił biec, a do mety zostało jeszcze 2.5 km…

cdn.

  • avinnion

    avinnion

    2 kwietnia 2015, 20:11

    no a nie mówiłam:)?

  • Dostepnynick

    Dostepnynick

    2 kwietnia 2015, 15:51

    To na maraton może jakiś dyktafon :D relacjon a bieżąco... odczucia i słowa puszczone w eter :D Pzdro.

  • Ajvonkaha

    Ajvonkaha

    2 kwietnia 2015, 14:32

    Ale ja lubie te twoje relacje, juz czekam na nastepna czesc :)

  • Magdalena762013

    Magdalena762013

    2 kwietnia 2015, 14:13

    O, juz prawie masz tego zająca... Takie zwrotu akcji nikt sie nie spodziewal:). Ale skonczysz opowiesc przed swietami? Please, bo trudno skupic sie na przygotowaniach:)

    • strach3

      strach3

      3 kwietnia 2015, 22:40

      No niestety, miałem gotowy ostatni odcinek ale został na drugim komputerze. Więc dopiero w poniedziałek wieczorem. Wesołych świąt :)

    • Magdalena762013

      Magdalena762013

      3 kwietnia 2015, 22:52

      O:(. Ale dzieki za info. Nie bede wiec tak nerwowo czekac. Wszystkiego dobrego na Swieta.