Tytuł wpisu w pamiętniku odchudzania:
Od jutra, czy od poniedziałku... Jeden czort.


Wczoraj żartowałam. Pisząc "od jutra" miałam na myśli oczywiście "od poniedziałku". To wszystko przez te niehandlowe niedziele. Otwartego warzywniaka na osiedlu nie uświadczysz, to musisz się ratować "placówką pocztowo-spożywczą". 

Pogoda cud-malina. Niestety nie dane mi z niej korzystać, tak jak bym chciała, bo mam w mieszkaniu pod opieką czworonożnego rekonwalescenta pozbawionego swej męskości, którą to do niedawna dzierżył między nogami. Mam nadzieję, że kiedyś mi to wybaczy i pozwoli się wyspać. Dziś w nocy niestety nie było mi dane. Podstawiałam miskę z wodą pod psi nos. Głaskałam. Znosiłam na własnych rękach 14 kg psiej masy z pierwszego piętra, sterczałam w piżamie w króliki Baksy w trawie błagając, by łajza choć kropelkę wydusiła z siebie, tłumacząc, że nie zdrowo tak trzymać. Głaskałam. Próbowałam przekupić nowym posłaniem, mięskiem drobiowym, wątróbką ... NIC. NULL. ZIRO. I z powrotem na górę z psem przyozdobionym w klosz pod pachą. O 07:00 pobudka i powtórka z rozrywki nocnej: pojenie, głaskanie, pojenie i na dwór. Psina się rozłożyła, ja sterczę jak ten kołek w polu, rzucając mu wymowne spojrzenia, błagające choćby o "jedyneczkę". Chyba nie skumał, więc po kilkunastu minutach mówię: "Nie to nie. Łaski bez". Chwytam uparciucha i wtaszczam do mieszkania. Szybki prysznic, jeszcze szybszy makijaż i ahoj przygodo! szukamy otwartego spożywczaka.

Zaczęłam całkiem nieźle: serek wiejski, pomidor, srajtaśma... I naprawdę nie wiem kiedy wylądowała w moim koszyku pizza i puszka coli. Na bank samo wlazło. Ciężką nockę miałam, to nie zauważyłam. Jak wlazło, to już przygarnęłam, zapłaciłam i podreptałam w drogę powrotną.

Nie było mnie może 20, może 30 minut. Na mój widok psina aż USIADŁA na wybrakowanym zadku i popiskiwała. "Nie nabierzesz mnie tym razem. Noł łej. Może ostatnich 34.105 razy dałam się nabrać, ale już zmądrzałam" - tłumaczę łajzie, dając do zrozumienia, że nie ze mną (już) takie numery, podchodzę żeby pogłaskać łebek wystający z klosza, a tu nagle... zwieracze puściły i popłynęły po kocyku i poduszce trzydniowe zapasy moczu tak uparcie trzymane przez mojego psa przy każdym wyjściu nocnym, wczesnoporannym, porannym i każdym qwa kolejnym.

Następne dwie godziny spędziłam z książką na ławce przed blokiem i psem przy nodze, obawiając się tego, co może nastąpić po tych kliku dniach w tej GRUBSZEJ kwestii, skoro "jedynką" obdarował swoje posłanie tak hojnie i z znienacka...

Udanej niedzieli mimo wszystko (balon)

  • Indolencja

    Indolencja

    16 października 2018, 13:41

    Ależ świetnie się Ciebie czyta! Trzymam kciuki za trzymanie z daleka od niezdrowych smakołyków ;)