Tytuł wpisu w pamiętniku odchudzania:
Przyjmę samozaparcie (nie mylić z zaparciem). Może
być używane.


M. wraca za dwa miesiące, więc planuję zaskoczyć go podwójnie:
1) szczupłą SOBOM

oraz

2) (to już w kolejnym wpisie, co by napięcie stworzyć
...
... a tak serio, to nie mam czasu dziś tyle pisać. Poza tym... komu by się chciało tyle czytać...)

Ad. 1.
Plan prościutki niczym budowa cepa. Z obżeraniem się - BASTA. Słodzonego - NIE TYKAM, choćby skały szczały i o litość błagały. W menu głównie zupki, sałatki, wiejskie serki, owoce i kasza gryczana (ze wszystkich kasz tylko ją zdzierżę). Do tego jajka, rybka od czasu do czasu, jakiesik orzechy i inne nasiona. A i pieczywo ciemne, ale nie że ciemne, bo kakaem przyprawiane, a ciemne, bo RAZOWE, of kors.

Pracę mam siedzącą, psina jeszcze leczy swoje krocze i udaje przy tym, że zapomniał do czego służą te wszystkie cztery łapy w "skarpetkach", co dzień po oporządzeniu gospodarstwa domowego padam na mordkę, tak więc kminię jak by tu podstępem wkomponować trochę aktywności do swojego życia. Mogłabym na przykład - taka luźna sugestia - zamiast na wieczór sadzać dupsko przed komputerem i przeglądać Vitalię, Allegro, Wiadomości i te wszystkie inne pożeracze czasu, rozłożyć koc na podłodze i pomachać trochę kończynami, napinając mięśnie i robiąc ładnie wdech-wydech. Potocznie zwie się to ponoć ćwiczeniami.

Hm. Hmm, hmm, hmmmm... To może ja przyodzieję dres, znajdę jakiś koc i sprawdzę jak to działa.