Tytuł wpisu w pamiętniku odchudzania:
YEAH - jest mnie mniej o kilogram


Nie wytrzymałam do jutra i z ciekawości wlazłam na wagę już dziś. Czyli prawie dwa tygodnie od momentu, kiedy powiedziałam sobie "weź się dziewucho ogarnij i rusz w końcu tę dupę". Fakt - faktem. Pupki nie ruszyłam w sensie ćwiczeń (co od poniedziałku zmieniam kategorycznie), jednak przeszłam na zupne odżywianie. I co? Działa. 

Od czwartku siedzę u rodziców. Tutaj pory karmienia mi się trochę rozlazły, bo po prostu jem, kiedy jestem głodna. Pomijając wizytę u babci, gdzie jadłam, bo po prostu byłam. I kropka. Takie już to nasze prawo natury, że babcie, kiedy stają się babciami, mają potrzebę ciągłego karmienia wszystkiego i wszystkich. Mój pies akurat nie marudził za specjalnie z tego powodu. Ja - owszem, ale oczywiście nikt nie brał tego pod uwagę. 

Na szczęście poniedziałek już blisko i mój rytm dnia unormuje się odpowiednio. Na popołudnia zaplanowałam wygibasy na kocu przed TV, czy jak kto woli - gimnastykę. Ewentualnie mam opcję nr dwa: wrócić do biegania. Tak. Dobrze czytacie. Biegałam, ale przerwałam. I klops. Waga poszybowała ku górze. Ale Paaaanie! co to były za begi. Ja żem potrafiła 10 (słownie: DZIESIĘĆ) kilometrów truchtać bez przerwy. Smutne to, ale prawdziwe. Zaniechałam i spaprałam sprawę. A nóż się zbiorę jutro z rana i sprawdzę, czy mięśnie pamiętają co za młodu wyczyniały? Dwa lata przerwy to może nie tak znowu dużo...

  • cucciolo

    cucciolo

    3 listopada 2018, 12:23

    No pewnie, ze mięśnie pamiętają! Zobaczysz ze bardzo szybko wrócisz do formy. Ja jutro biorę udział w osmiokilometrowym biegu charytatywnym. O ile nie będzie padać...