Tytuł wpisu w pamiętniku odchudzania:
Drugi tydzień przeminął z wiatr...ami


Głupio było się przyznać, ale warzywa potrafią mnie zaskoczyć tą swoją tendencją do wytwarzania bączków... Już wiem, co mają na myśli behawioryści twierdzący, że psy upodabniają się do swoich właścicieli. Tym razem to ja przejęłam brzydką przypadłość wiatropuszczania od mojej łajzy na czterech łapkach. No cóż. Pozostaje mi jedynie zabierać go ze sobą wszędzie i przedstawiać jako winowajcę zanieczyszczonego powietrza.

Zmieńmy jednak ten cuchnący temat na nieco bardziej rzeczowy. Mianowicie oto jest moje zacne menu wtorkowe:

Śniadanie: Zupa krem z pomidorów.

II Śniadanie: Zupa kalafiorowa z makaronem i włoszczyzną.

Obiad: Zupa a la rosołowa - przepis własny: udko z koguta (wszak nigdy żem nie widziała tak wielkiej giry kury), marchewka, pietruszka, seler, por, natka pietruszki, cebula, ziemniaki.

Kolacja: to samo co punkt wyżej, tylko bez drobiu.

Piłam: 300 ml kawy, 300 ml liści moringa, 1l wody - mało. Trza dopić.

Wczoraj przebiegłam z psem jakieś pół kilometra. Niestety gułajek mały nie miał sił już o tak niepsiej porze jaką jest 21:30, a mnie się wówczas najbardziej komfortowo wyściubia nochal z czterech ścian. Myślę, że takie wieczorne bieganie z psem to dla mnie very gud ajdija i zacznę praktykować codziennie, choć przez kilka - kilkanaście minut. Może ktoś uzna mnie za wariata-psychopatę, ale niezmiernie się cieszę, że za oknem ściemnia się już tak szybko. 

Niestety mam dość dziwną przypadłość - nie przepadam zbytnio za ludźmi. Wolę myśleć o nich, jako o chodzących płaszczach z doczepianymi butami, snującymi się ulicami kurtkach, auta według mojego wygodnego mniemania również jeżdżą same. Kiedy idzie na przeciwko pies dostrzegam tylko jego mordkę, smycz i doczepiony do niej zestaw ubraniowy. Dlatego, jeżeli wracam po pracy (z buta), wychodzę z psem i jest ciemno, to widzę tylko zarys tego płaszcza i zestawu. Tak mam. Paradoksalnie pracuję w jednej z większych firm, otoczona sześćdziesięcioma współpracownikami, a w okolicach "terminowych" dni miesiąca przychodzą z papierami klienci. Tłumnie. Zaś to jakoś dzierżę spokojnie na co dzień. Tak jakoś mi się to złożyło w życiu specyficznie.

  • Winter.is.coming

    Winter.is.coming

    6 listopada 2018, 20:05

    Jak dobrze przeczytać, że ktoś ma podobne odczucia do moich ;) również nie przepadam za ludźmi jakkolwiek to nie zabrzmi, przed 21 biegać nie wyjdę, a najlepiej jest jak pada deszcz - wtedy cała trasa jest moja. Także luz, jest nas dwie :D

    • TajemniczaHistoria77

      TajemniczaHistoria77

      6 listopada 2018, 20:56

      O jak miło to czytać =) W pięknych czasach przeszłych biegałam najchętniej w weekendy ok. 06:00 - 07:00 rano, a na tygodniu latem po 22:00, a w sezonie jesienno-zimowym właśnie w okolicach 21:00. A deszcz był niczym manna z nieba =) Oczyszczał mi drogę z ludzi =) =)