Od rana rzucałam w myślach "cholerkami". Pierwsza była przy ubieraniu dziewczynek - miały dfzisiaj dzień czerwony więc przygotowałam bluzkę dla starszej i sukienkę dla młodszej. Oczywiście starsza chciała sukienkę a młodsza bluzkę i spodnie. O ile za długie rękawy można podwinąć, to zbyt krótkiej sukienki rozciągnąć się nie da. Ale przekonałam Olgę, że jeśli założy pod spód spodnie, bedzie miała ładną czerwoną tunikę. Jakoś się wreszcie wybrałyśmy z domu - zerknęłam na zegarek, jeszcze zdąże na autobus. Pod blokiem żegnam się z dziewczynkami - Zuzia w ryk ona chce z mamusią "cholerka, pojadę następnym może jeszcze zdąże "- pomyślałam i chwyciwszy ją za rękę pognałam do przedszkola, które na szczęście jest około 150 m od mojego domu. Kiedy już uspokoiłam, rozebrałam i pocałowałam na pożegnanie, wybiegłam szukając po kieszeniach telefonu, żeby sprawdzic która godzina i zadzwonić ,że trochę się spóźnię. "Cholerka!!! Nie mam telefonu, musze wrócic po niego do domu, bo pacjenci mogą dzwonić w sprawie wizyt. Wpadam do domu planując już ,że pojadę taryfą. Rozmawiając z radiotaxi szukam komórki. Jest na drugim końcu małżenskiego łoża. Rzucam się po telefon i... trrach - urywa mie się guzik od kurtki CHOLERKA!!! Co za dzień! Zbiegam na dół jest taksówka. Miało być szybciej ale.. z przodu śmieciarka, z tyłu osobowy, wreszcie udało sie wyjechać spod bloku zaraz za autobusem, który właśnie stanął na przystanku bez zatoczki. Dobrze ,że po drodze były tylko jedne światła (oczywiście czerwone) i nawet do zatoczki, gdzie miał mnie wysadzić kierowca, tuż przed nami wjechały 2 autobusy. Uff, wreszcie w pracy. I nawet 3 minutki przed pierwszym pacjentem. Cholerka! Zupełnie zapomniałam o wniosku, który miałam wypisać! Potem jeszcze było kilka cholerek: 1. komisja z NFZ 2. Już 14.00 a ja jeszcze nie wyszłam na wizytę 3. Co zrobić na obiad. I wiecie , co? Teraz po całym dniu, widze ,że mimo wszystko udało mi sie przetrwać. Więc PO CO TE NERWY? Przez nie tylko szlak trafił moją dietkę. bo skusiłam się na wafelka w czekoladzie, żeby poprawić sobie humor.
Ale teraz mam nową motywację - zarezerwowałam w lipcu na tydzień domek w Chłopach nad morzem. Mam 6 miesięcy na to żeby zgubić trochę sadełka, a w nagrodę zamierzam sobie kupić nowy strój kąpielowy przynajmniej o 2 rozmiary mniejszy. Co za dzień! Cudowny , prawda?
DagusiaS
29 stycznia 2009, 17:10To był naprawdę feralny dzień i każdy przy zdrowych zmysłach wybaczyłby Ci tego wafelka ;) Pozdrawiam serdecznie.
ankoran
29 stycznia 2009, 08:24U mnie też Nerwus "wziął przewagę" rano-potrzebuję popracować nad cierpliwością,choć czasami widzę jak szybko się ona kończy. MOTYWACJA WAKACYJNA- to jest to!!!-powodzenia