Obudził sie we mnie drzemiący do ostatniej chwili obywatel podatnik. W piątek upływa termin rozliczeń a ja budzę się i za Chiny Ludowe nie mogę dojść, czy dzisiejsza pobudka odbywa się w czwartek rano czy też w piątek. Leżę i myślę, jakiż to dzień tygodnia właśnie nastał... Telefon! tam sprawdzę, ale gdzie on? Nic. Poczekam aż Tomek zadzwoni. Komputer! ale najpierw siku. O! zobaczę w tabletkach. Acha... mamy czwartek, czyli najwyzsza pora wysłać upiora do wora. Klik. Poszło. No no. Łatwe to było, nie powiem ale Tomasz, szczęśliwy nabywca czterokołowego cacka, którego ślad w zeznaniu podatkowym pozostał odciśniety, musiał najpierw piędziesięcioma telefonami nauprzykrzać mi dziś życie: a zadzwoń... a sprawdź... a upewnij się... a zapytaj... a olej to... a wysyłaj. To zamknęłam oczy i wysłałam.
a to daleko od Wro, szkoda. A co ty robisz w tej L? Prawie cały twój pamiętniczek już przeczytałam i jest mój ulubiony z ulubionych, ale co się robi w L (poza konserwacją hustawek;-)), to nie rozkminiłam.
To jest 6 godzin marszu bo to pod gorke i dlatego te 5 km zamienia sie w niewiadomo jak dluga wyprawe. Z tego male tak duzo gazow nie ma ale gorzej bedzie jak ten duzy wybuchnie.
megimoher
26 marca 2010, 19:32a to daleko od Wro, szkoda. A co ty robisz w tej L? Prawie cały twój pamiętniczek już przeczytałam i jest mój ulubiony z ulubionych, ale co się robi w L (poza konserwacją hustawek;-)), to nie rozkminiłam.
megimoher
26 marca 2010, 18:49a u nas dopiero 30 kwietnia jest ten dzień. A gdzie twoja mama i siostra mieszkają?
aganarczu
26 marca 2010, 17:11To jest 6 godzin marszu bo to pod gorke i dlatego te 5 km zamienia sie w niewiadomo jak dluga wyprawe. Z tego male tak duzo gazow nie ma ale gorzej bedzie jak ten duzy wybuchnie.