Pojechali. Myślę, ze rodzinne spotkanie można zaliczyć do udanych. Integracja szwagrowska się ostatecznie dokonała za sprawą procentów oraz wynajdywania wspólnych tematów i pasji, jak na ten przykład gra w tysiąca. Nie było nawet jakoś specjalnie męcząco we wzajemnych relacjach, ba, całkiem sympatycznie. I mamy oto przed sobą pierwszy od trzech tygodni wolny weekend bez rodziny, nie licząc Tomka który na cztery godzinki poszedł powymieniać różne różności w samochodach, za co płacą extra, bo sobota. I dobrze bo i kiesa opustoszała, ze tylko paproszki na dnie widać.
Bilans mój wagowy wypadł korzystnie, raczej za sprawą bólu żołądka, który uniemożliwił spożywanie przez prawie 2 doby. Załatwiłam się na cacy. Podejżewam że za sprawą nie pierwszej świeżości brzoskwinki. Czekałam na uczciwe przeczyszczenie w kibelku ale niestety summarhus trzeba było opuścić do południa.Powrzucałam w siebie lekkie herbatki, bo inne treści powodowały skęcanie wnętrzności. Prawie 10 godzin w samochodzie i tyleż przyglądania się pięknu naturalnemu islandzkiemu. Zjadłam 2 porcje węgla zeby zabezpieczyć się przed zanieczyszczaniem, też naturalnym, tych zieloności i szaroburości rozległych. A jeszcze zza pagórków te zezowate, bezczelne spojrzenia wszędobylskich owiec...
Nie, dziękuję. Raczej dowiozę do domu.
elkati
14 października 2010, 07:13jaką piękną wełnę mają i jakie fajne swetry z niej wychodzą ;)))
edyta1617
9 października 2010, 23:51No tak na oczach owiec to jakoś tak niezręcznie:0))))))))
edyta1617
9 października 2010, 23:51No tak na oczach owiec to jakoś tak niezręcznie:0))))))))
aganarczu
9 października 2010, 20:14hehehhe powiedz lepiej wprost, ze poprostu ciezko malego krzaczka znalezc a o lasku juz nie wspominajac :-)