Chyba jestem uzależniona od piekarnika. Jak co tydzień urządziłam w sobotę dzień pieczenia. Wyszedł z tego solidny chleb oraz sympatyczna drożdzówka.
Udało mi się wczoraj 1,2,3 zaklepać kupno wagi w najbliższym czasie i to nie jednej ale dwóch. Ta druga to kuchenna, bo mam serdecznie dosyć przeliczania 136 g mąki na szklanki, łyżki lub naparstki. I tak trzeba to zaokrąglić. A wszystko dzięki wczorajszej gali bokserskiej, bo Tomek musiał koniecznie w ramach treningu zaopatrzyć się w sześciopak piwny. Troszeczkę się obraziłam za to. Rozumię boks i piwko to dobrana parka ale grypa Tomaszowa jeszcze go nie opuściła, leki nadal zażywa, a ponadto w sobotę poszłam na zakupy z odliczoną niemal kaską i musiałam odmówić Majce kupna ulubionych soczków a ten tu bohater lekką ręką sięga po sześciopaka. Głównie to mnie wkurzyło i wygarrrrnęłam jak nic. Wagi mają być w ramach rekompensaty moich żalów i mdłości. Hihihi. Nieźle mi się to wykombinowało. Samo.
Ojojojoj!
Nie spodziewałam sie, że to tak szybko się potoczy! Tomek właśnie w sklepie wybiera dla mnie wagę! Oj! Wyrwał do tego sklepu niczym sprinter. Ja nawet wiem czemu. On kombinuje kupić telewizor. Nu nu, niegrzeczny!
Już dzwonił w sprawie konsultacji, taki wybór że nie podołał.
To ile tych wag tam jest? opisz mi je po prostu.
3 razy 12, 48.
Jasne, 48. Ile ich masz?
1,2,3...1,2,3... 3
Jezu! z facetami. Namąci, nagmatwa a okazuje sie ze raptem trzy do wyboru. Dawaj ją tu szybciej!!!
Boję się.