Tytuł wpisu w pamiętniku odchudzania:
Robaczkowe radości.


Cześć i czołem kochane robaczki! Wstając z łóżka z nadzieją spojrzałam na dzisiejszy dzień. Poszłam o własnych siłach do kuchni, uszykowałam sobie owsiankę, obejrzałam praktykanta i ubrałam się. Dziś czeka mnie zdejmowanie szwów, nie mogę się już tego doczekać, bo te małe, wredne niteczki wbijają się w skórę podczas snu i ani trochę go nie ułatwiają. ;) Na drugie śniadanie zaserwowałam sobie połówkę grejpfruta i dwie czekoladki- malagę i tiramisu. Na obiadek czeka mnie przepyszna zupka jarzynowa, a na kolację połowa grejpfrucika ... i coś jeszcze może wymyślę, nie wiem. Chcę przytyć do 52 kilo, by jednak ważyć tyle, ile sobie założyłam. Wiem, to śmieszne, ale powoli na pewno przytyję, kiedy w końcu moje zagubione mięśnie powrócą. Powiem wam szczerze- cholernie nie mogę się doczekać tego momentu. Moje nogi to flaki, ale co się dziwić, prawie cały miesiąc leżałam w szpitalnych łóżkach, w ogóle bądź bardzo mało chodząc. Takie oto życie. Jeszcze nigdy nie miałam tak niskiej wagi i zapadniętego <dosłownie!> brzucha. Kości wystają tak, że niekiedy boję się że sama się na nie nadzieję. Śmieszne życie, naprawdę. :D 

Nie wiem czemu, ale ta wersja bardzo mi się podoba. Piosenka jest niezła, wykonanie epickie. 

Zastanawia mnie co dziś mój doktor powie na temat rany i tego, jak się goi. Jestem też ciekawa czy został poinformowany o tym, że inni lekarze wyciągając mi drenaż z ciała doprowadzili do jego uszkodzenia i powstania krwiaka... No cóż, w południe przyjdzie mi się o tym dowiedzieć.

Pogoda za oknem mroźna i zaczerwieniająca nosy. Nie znoszę zimna, jednak nie wiedzieć czemu nie mogę się już doczekać by wyjść poza te bariery domu. Chcę wyjść. Wyjdę. Za 14 dni kolejna wizyta w szpitalu. Będzie dobrze, musi być. 

Plus ze szpitala- rozkochałam się w niegazowanej wodzie. Jest postęp!