Tytuł wpisu w pamiętniku odchudzania:
Wielkie fotomenu UliSB, jadalne kasztany + łyżwy i
foto :)


Dobry wieczór! :)

Długo mnie nie było, ale to nie znaczy, że nie przestrzegałam noworocznych postanowień ;) Po prostu sporo się działo. W poniedziałkową noc E niespodziewanie wziął wolne, więc spędziliśmy miły wieczór pijąc wino i grając w Chińczyka. Dostałam dwa razy po dupie, ale raz udało mi się wygrać ;) 

We wtorek też nie pracował, a poza tym było trochę roboty, więc nie bardzo miałam kiedy pisać. W dodatku wieczorem pojechaliśmy do Karlsruhe... na lodowiwsko! ^^ Normalnie słuchajcie po 15 latach wciągnęłam na nogi łyżwy. Trochę się bałam o kolano, ale wydawało mi się, że to nie powinno być jakieś specjalne obciążenie i faktycznie - kolano ani drgnęło. A ja? Drżałam i to bardzo :) Jak tylko stanęłam na lodzie, mało się nie wygruziłam. Nie spodziewałam się, że będzie tak ślisko ;) Zrobiłam dwa kroki - i powtórka z rozrywki. E chciał mnie już siłą z tego lodu ściągnąć, bo się bał, że polecę na ryj albo nie daj Boże na kolano, ale powiedziałam tylko, żeby nie przeszkadzał. Po chwili, łamiąc przy okazji wszelkie prawa fizyki (dziewczyny, pod jakimi ja kątami na tych łyżwach stałam to sobie nawet nie wyobrażacie), jakoś przetuptałam wzdłuż bandy kilka metrów i z powrotem. I tak powolutku, powolutku... Po 10 minutach śmigałam jak stara :D Jeździłam sobie godzinkę (bo już o 21:00 zamykali -_-), ale byłam tak szczęśliwa, że po prostu... No jak rzadko kiedy :) Było rewelacyjnie, w niedzielę jedziemy znowu ^^ W przyszłym tygodniu wybieram się do lekarza zapytać, co sądzi o moich fotkach (rentgenowskich, żeby nie było) i czy może mi polecić jakieś ćwiczenia. Poza tym jeśli nie zabroni mi łyżew, to pośmigam sobie do końca sezonu (01.02... niestety), a później zobaczę, na co się przerzucę.

Uchachana ja na lodowisku :)

Jak już pisałam, przez tych kilka dni wpadło też trochę alko, ale tylko wina, więc nie było tak źle. Nie piłam dużo i zmniejszałam kolacje, tak że bilans był raczej okay :)

Dzisiejszy dzień był za to bardzo pracowity. Miał przyjść facet od liczników, więc musiałam zlikwidować króliki. Poszłam do garażu i wyczyściłam im domek (wywaliłam stare trociny i słomę, wszystko umyłam, wymieniłam kartony, pozamiatałam kilka razy cały garaż - no roboty miałam na 1,5 h i chociaż w garażu było -4°C, a ja miałam na sobie raptem podkoszulek, bluzkę na długi rękaw i t-shirt, nie zmarzłam. W dodatku tak machałam łapami, że jak skończyłam, było już tylko -1,5°C :) Wszystko ładnie przygotowałam i wróciłam do domu polować na króliki. O ile Hase i Żuczka dali się bez większych problemów włożyć do transporterków (Żuczka trochę tupała ze złości), to z Gizmo miałam cyrk. No tak strasznie nie chciał do transporterka (nienawidzi być brany na ręce), że jak mi się w końcu wyrwał, to wyglądałam jak bym miała włosy na klacie - tak linieje :) W końcu i jego zapakowałam i poszliśmy do Hase i Żuczki. Jaka to była radość, jakie skakanie, wyścigi, zwiedzanie - tak się cieszyły zwierzaki, że są w domku :) Szkoda mi było je zostawiać, ale mają taki burżujski domek i wybieg, że chyba im tam fajnie :)

Chyba tu nigdy tak czysto nie było :)


A tu już cała trójka w domku z prezentem gwiazdkowym - dwiema rolkami papieru do dupy do radosnego kopania :)

A ja wróciłam do domu i dawaj! zbierać kartony z podłogi i szacować straty. Dywan w miarę wyglądał, myślałam, że będzie gorzej. Ale były inne zniszczenia, m.in:

- zeżarta listwa przy ścianie
- zeżarte reklamówki (z papieru)
- popodgryzane meble
- moje zeżarte sandały (na szczęście miały prawie tyle samo lat, co ja ;))
- przegryziony kabel od dekodera
- podgryziona firanka
- niewiadomego pochodzenia plamy na dywanie (na szczęście starym)
- siano w całej chałupie

Chciałam ten dywan po naszemu, Wezyrem jakimś czy czymś... E wymyślił Vanish w proszku. A kto się miał z tym bujać, no kto? No to się bujałam. Wysypałam cały dywan tym proszkiem, wtarłam szczotką (nienawidzę tego dźwięku, dla mnie to jak paznokciem po tablicy...), poczekałam aż wyschnie, włączyłam odkurzacz... I momentalnie go zapchałam, bo ten cholerny proszek pozatykał wszystkie filtry! No to dawaj czyścić odkurzacz... Wyczyściłam, ale proszku i tak prawie nie łapał, więc musiałam go "zburzuć" szczotką - i znowu ten dźwięk, brrr... W końcu jakoś poszło, ale jak nie miałam plam na dywanie, to teraz mam. Vanish je fantastycznie uwydatnił. Bardzo dziękuję za tego typu wynalazki.

Posprzątałam kuchnię, łazienkę... i na razie padłam :)

Dobra, koniec mojego bredzenia (o ile ktoś dotrwał do tego miejsca ;)), lecimy z fotomenu:

Poniedziałek, 05.01.2015

Śniadanie: 4 kotleciki z kaszy jaglanej i jajka, resztka sosu pomidorowego, sałatka owocowa i garstka orzechów (zdjęcia nareszcie na jaśniejszym tle :))

Obiad: znowu te cholerne kotlety, pomidorowe curry (z własnego przepisu ^^) i gotowane warzywa

Kolacja: kilka jadalnych kasztanów. Może średnio zdrowe na kolację, bo to same węgle, ale było ich dosłownie kilka (resztę zjadł E), a tego dnia wpadły też ze 3 kieliszki wina, więc nie chciałam przesadzać.


Wtorek, 06.01.2015

Śniadanie: kromka pełnoziarnistego chleba tostowego z szynką z kurczaka, sałatą i żółtym serem, sałatka owocowa z jogurtem

Obiad: Zupa marchewkowa (też z własnego przepisu ^^), na drugie ryż (taaak, wieeeem, biały, pójdę do piekła), curry z dnia poprzedniego i tilapia z patelni grillowej, ale tak dziwka przywierała, że myślałam w końcu, że i ryba i patelnia wylądują za oknem.

Kolacji nie było, bo obiad był późno (coś koło 16:30) i jadąc na łyżwy miałam zabrać ze sobą jabłko, ale w pośpiechu zapomniałam. Na lodowisku wypiłam dwa grzane wina za to.

Środa (dziś! ^^), 07.01.2015

Śniadanie: 2 kromki pełnoziarnistego chleba tostowego z szynką drobiową, odrobiną żółtego sera, pomidorem, ogórkiem i serkiem do smarowania z chrzanem <3 Do tego owsiany koktajl z kiwi, bo mi perystaltyka trochę nie tego. Ohydny, bo kiwi się nie powinno blendować. Ale żołądek ruszyło :)

II śniadanie: było na szybko, dlatego i zdjęcie takie sobie. Resztka ryżu z wczoraj, resztka curry i mandarynka.

Obiad: sałatka makaronowa z własnego przepisu (a jakże ;)). makaronu było pół szklanki.

Kolacji jak na razie niet, ale pewnie wpadną jajka jakieś, bo jogurtu nie mam, owoców mi się nie będzie chciało :)

O, i to chyba tyle na razie. Powiem Wam, że jestem padnięta po tym dzisiejszym dniu, mam nadzieję, że będę dobrze spała. Jutro po południu zaczynam znowu angielski, tak że trochę grosza wpadnie. Poza tym wczoraj napisał do mnie jeden Polak zainteresowany nauką niemieckiego, może i z tego coś będzie :)

Wam życzę miłego wieczoru i jak najspokojniejszego środka tygodnia :) Trzymajcie się Dziewczyny i do jutra!

ula

  • kronopio156

    kronopio156

    8 stycznia 2015, 15:01

    A ja nigdy nie jadłam kasztanów:-((( Na łyżwach musi być fajnie:-) Własnie mi spod nosa rozbierają niewielkie lodowisko w tym tygodniu i tak oblegane przez dzieciaki, wzrostem nawet bym się wtopiła;-) Tipalia jest wk...na maxa w czasie grillowania! A czemu to kiwi nie nadaje się do blendowania? Ja tam często blenduję z pomarańczą np:-) I jest fajne:-)

  • nataliaccc

    nataliaccc

    8 stycznia 2015, 07:54

    zdjęcia o wiele ładniejsze, więc to na pewno wina obrusu była:-) normalnie zapiszę się u Ciebie na "stołówkę", bo za każdym razem język trzeba łapać i się tak nie ślinić:-) najważniejsze, że miałaś dobrą zabawę a jeśli nie odczuwasz teraz kolana czy dnia kolejnego a tylko mięśnie, to jest dobrze:-) lekarz również nie powinien zabronić takiego ruchu:-)

    • UlaSB

      UlaSB

      8 stycznia 2015, 09:59

      Hahah, chyba niedługo zacznę wydawać numerki na tę stołówkę ;) A łyżwy naprawdę mega, mnie też się wydaje, że nie powinno być problemów, przynajmniej dopóki się nie wywalę ;)

    • nataliaccc

      nataliaccc

      8 stycznia 2015, 10:06

      no to już gorzej:P a mnie tak zaraziłaś go owsianki, że mogłabym ją jadać codziennie, ale to bomba więc teraz taktyka na co drugi dzień orgazm dla podniebienia:-)

    • UlaSB

      UlaSB

      8 stycznia 2015, 10:07

      Hahah, żartujesz, ja na owsiankę nie mogę patrzeć :D

    • nataliaccc

      nataliaccc

      8 stycznia 2015, 10:14

      no nie:P z tym, że ja robię troszkę inną niż ty, bo ja wszystko do shakera i mieszam na jogurcie naturalnym i owocach, bo mleka i gotowanych na wodzie nie mogę zdzierżyć, ale bomba kaloryczna jest, bo mieszam płatki owsiane, siemię lniane,owoc, jogurt, śliwki suszone, otręby żytnie a do gotowej masy na końcu musli:-)) bomba błonnikowa:D

  • BlindHen

    BlindHen

    8 stycznia 2015, 00:23

    I obie na lodowisku śmigałyśmy! :) u mnie też jak u Ciebie - spokojnie i powoli, a później szukaj wiatru w polu :) uśmiechnięte buźki tak bardzo. I kurde, zawsze zastanawiałam się jak to z tymi kasztanami jest - możesz mi napisać jak je zrobiłaś? Zawsze chciałam sprobować na ciepło :)

    • UlaSB

      UlaSB

      8 stycznia 2015, 09:58

      łyżwy są super "D A kasztany robi się dość prosto: Nacinasz każdy z dwóch stron - po płaskiej stronie poprzecznie (---), a po wypukłej pionowo (I). Nie wiem, dlaczego tak, ale tak mnie uczyli :) Potem na suchą teflonową patelnię na najostrzejszy gaz, jakiś 10 minut, żeby się podgrzały, ale trzeba tą patelnią trochę potrząchać, bo się przyfajczyć mogą ;) I po tym skręcasz dość mocno gaz (u mnie jest 6 stopni ciepła, z czego 1 jest najmocniejsa, a zostawiam na 4), przykrywasz patelnię i pieczesz co najmniej pół godziny co jakiś czas przewracając kasztany na drugą stronę. Po tym czasie próbujesz jednego - obierasz na gorąco (bo na zimno się nie dają). Powinien być miękki, jak ugotowany, ale nie rozgotowany ziemniak :) Jeśli wszystko okay, to wysypujesz całą resztę na ściereczkę i szczelnie zawijasz, bo jak się schłodzą, to nici z obierania. I tak sobie skubiesz po jednym :)

  • Beata1813

    Beata1813

    7 stycznia 2015, 21:16

    dotrwałam do końca :) jakimś cudem ale się udało ;) super jedzonko i zwierzaki przeurocze :) pozdrawiam

    • UlaSB

      UlaSB

      8 stycznia 2015, 09:51

      Hihih, no jakoś mnie wczoraj na pisanie wzięło :)

  • agniczka

    agniczka

    7 stycznia 2015, 21:01

    Nie powinnam o tej porze patrzeć na jedzenie, bo głodna sie robie.. ;) Cóż.. musi mi wystarczyć zielona herbatka..

    • UlaSB

      UlaSB

      7 stycznia 2015, 21:05

      Kurczę, ja chyba też nie... Ale mnie pozostaje woda :) Pozdrawiam!

  • cynamonowy44

    cynamonowy44

    7 stycznia 2015, 20:23

    po pierwsze masz wspaniałe nogi!! Długie :D A co do jedzenia, to chyba powinnam się zapisać do Ciebie na posiłki :)

    • UlaSB

      UlaSB

      7 stycznia 2015, 21:04

      Dziękuję :)) Na szczęście na zdjęciu nie widać jakie są krzywe ;) A co do jedzenia, to zaraszam, bo przeważnie gotuję jak dla pułku wojska ;)

  • natalie.ewelina

    natalie.ewelina

    7 stycznia 2015, 19:59

    uwielbiam Kasztany.... a czy ty liczysz kalorie? czy na jakiej zasadzie sie odzywiasz...milego wieczo

    • UlaSB

      UlaSB

      7 stycznia 2015, 21:04

      Ja też, szkoda tylko, że to same węgle ;) Nie liczę kcal, w zasadzie jem wszystko to, co lubię, ale staram się wybierać zdrowsze potrawy, unikać smażenia, słodyczy czy alkoholu. Nigdy nie zapominam o śniadaniu i jem dopiero, kiedy jestem głodna. Ot, cały mój system ;)

  • Grubaska.Aneta

    Grubaska.Aneta

    7 stycznia 2015, 19:44

    Ale super. Umiesz N łyżwach jeździć podziwiam :) pomieszczenie wysprzatane na błysk. A na talerzach same rarytasy. Ale kasztanow bym chyba nie przelkla.

    • UlaSB

      UlaSB

      7 stycznia 2015, 21:02

      Nauczyłam się w ciągu 10 minut :) A kasztany są pyszne, nie znam nikogo, kto by ich nie lubił :)