Ostatnio dodane zdjęcia

Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Obecna Obecna sylwetka
Cel Mój cel

O mnie

Zanim wyślesz mi zaproszenie do znajomych, proszę pozostaw po sobie jakiś ślad! Nie przyjmuję zaproszeń od "kolekcjonerów" z 300 znajomymi, osób nieprowadzących własnego pamiętnika, osób, których pamiętnik jest dostępny tylko dla nich oraz od tych, których sposób prowadzenia pmiętnika po prostu mi nie odpowiada. Ponadto regularnie robię porządki w znajomych i usuwam osoby nieudzielające się w moim pamiętniku.

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 121711
Komentarzy: 3687
Założony: 31 sierpnia 2013
Ostatni wpis: 3 listopada 2015

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
UlaSB

kobieta, 36 lat, Karlsruhe

174 cm, 79.60 kg więcej o mnie

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Historia wagi

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

3 listopada 2015 , Komentarze (5)

No właśnie. Wczoraj późnym popołudniem napisałam, że dzień był spokojny i w ogóle. Nie minęło chyba nawet pół godziny, kiedy pokłóciłam się z E. Poszło właściwie o błahostkę, ale i tak wkurzyło mnie niesamowicie, że przypieprza się o głupoty. Aż się trzęsłam w środku ze złości, bo jego pretensje były nieuzasadnione.

Kilka godzin później, nadal zła. poszłam zrobić sobie kąpiel. Położyłam telefon i książkę na koszu do prania i zaczęłam się rozbierać. Ściągając koszulkę zahaczyłam (trzeci raz w ciągu roku) o porcelanowy kubek, w którym stoją nasze szczoteczki... Kubek spadł, rozbił się w drobiazgi, w związku z tym przed kąpielą czekało mnie jeszcze generalne sprzątanie łazienki. Nie powiem, żeby mi to poprawiło humor. W końcu wlazłam do wanny, wzięłam telefon i... dopiero wtedy to zobaczyłam. Wielkie pęknięcie ekranu, przez całą przekątną. Kubeczek, okazało się, spadł centralnie na telefon. Jakim cudem? Nie wiem. Prawdopodobieństwo było jak 1:1000000. A i tak trafił... W praktycznie nowy telefon, mam go raptem trzy miesiące. No myślałam, że się rozpłaczę.

I tak od wczoraj idzie. Poszłam dziś po południu wyrzucić śmieci. Akurat jak wychodziłam słyszałam jak baba mieszkająca obok zamyka drzwi do swojego mieszkania. Mieszkania na naszym piętrze są tylko dwa, nasze i to drugie. Plus wspólna suszarnia, na której piździ jak w kieleckim, bo jest prawie na dachu, nie ma kompletnie żadnego ogrzewania i są tam wiecznie otwarte okna. Sama nie korzystam (mamy suszarkę), ale korzysta m.in. ta krowa. Wychodzę z mieszkania i oczywiście zastaję szeroko otwarte drzwi do suszarni, mimo ogromnej kartki "ZAMYKAĆ DRZWI". Westchnęłam, zaklęłam pod nosem (ciągnie nam w chałupie jak nie wiem, jak te cholerne drzwi są otwarte), zamknęłam, wyszłam ze śmieciami. Wracam, słyszę "tup tup tup tup", potem odgłos zamykanych drzwi i głośne "jebut!" - tak moja ukochana sąsiadeczka zamyka drzwi od własnego mieszkania. Wchodzę na trzecie piętro - drzwi od suszarni otwarte na oścież. Tym razem zaklęłam głośno, równie głośno je zamknęłam i wróciłam do siebie. Nie zdążyłam się nawet rozebrać, słyszę, że ta znowu wyłazi i dawaj otwierać drzwi! W końcu odpuściłam. Stwierdziłam, że ta baba jest chora psychicznie, bo nikomu normalnemu nie chciałoby się czatować pół dnia pod drzwiami i bawić się w wojnę podjazdową. Poprosiłam E, żeby zamknął te cholerne drzwi wracając z pracy, bo ja już nie mam siły.

Najśmieszniejsze, że ja z tym głupim krówskiem nie byłam nigdy w żadnym konflikcie. W ogóle nie mam z nią kontaktu, ot czasami widzę ją na klatce to powiem "dzień dobry" i tyle mnie widzieli. I młoda jest, może kilka lat starsza ode mnie. A już popier... Nawet mi się pisać nie chce. I jak ja mam się wyciszyć, pracować na jakimkolwiek wewnętrznym balansem, skoro - cytując Adama Miałczyńskiego - każdy mój dzień składa się z jakichś takich gówien. No każdy.

Zjadłam dziś trzy posiłki i nawet byłam bliska poćwiczenia, ale doszłam do wniosku, że jednak mi się nie chce i wolę pozabijać zombiaki :P Może jutro się uda. Nic na siłę :)

Tym oto mało optymistycznym akcentem żegnam się z Wami. Aż się boję jutra...

Buziaki, ula

1 listopada 2015 , Komentarze (10)

Dobry wieczór!

Trwam w postanowieniu :) Staram się zmieniać siebie każdego dnia, uspokoić się i wewnętrznie wyciszyć. Jedyne, z czym ciągle mam ogroooomny problem to poranne wstawanie. W ogóle jakiekolwiek wstawanie. Czy jest siódma rano czy jedenasta - nie mogę się podnieść i tyle. Na szczęście wieczory, kiedy kładłam się do łóżka i nie mając na czym się skupić zaczynałam rozmyślać (co przeważnie kończyło się spazmatycznym płaczem i koszmarnymi snami) wydają się być za mną. O przeszłości staram się myśleć pozytywnie. Wspominam to, co było piękne, nie zastanawiam się natomiast nad tym, co straciłam, co mogłabym przeżyć, gdyby pewne sprawy potoczyły się inaczej. Jest mi ciężko, ponieważ wraz ze śmiercią bliskiej osoby umarł pewien piękny rozdział w moim życiu, o którym zawsze myślałam, że nigdy się nie skończy. Tymczasem staram się poradzić sobie z własnymi emocjami.

Dzisiejszy dzień minął spokojnie. Nakarmiłam króliczki, zjadłam śniadanie, posprzątałam trochę, posiedziałam na kompie oglądając teledyski i słuchając muzyki, która przyprawiała mnie o gęsią skórkę. Żadnego przymusu, żadnego stresu. Później ugotowałam zupę marchewkową, którą bardzo lubię, a poza tym miałam w domu hurtowe ilości marchewki, więc nie chciałam, żeby się zepsuła :) Tak trochę przebimbałam ten dzień, ale widocznie potrzebowałam tego.

Zapaliłam świeczki na stole. Na cmentarzu co prawda nie byłam, bo nie mam tu nikogo i nawet nie wiedziałabym gdzie iść, ale nie zapomniałam. Byłam spokojna. Halloween nie obchodzę, ale aż mi się wczoraj szkoda zrobiło naszych ruskich dzieciaków, które latały po klatce i dzwoniły do drzwi, a rzadko kto im otwierał. Sama nie otworzyłam i miałam nawet trochę wyrzutów sumienia, bo tak się ładnie poprzebierały... ale jak noga boga nie miałam w domu ani pół cukierka i po prostu głupio mi było otworzyć. Obiecałam sobie jednak, że w przyszłym roku uzbroję się w coś na takie okazje. Ja, która normalnie nie może patrzeć na dzieci.

Teraz idę na kolację, później na spacerek z E, nakarmić króliczki lulu. Nie będę chyba dzisiaj z nimi siedziała, jestem zmęczona jak nie wiem co i mam nadzieję wcześniej się dziś położyć. Szczególnie, że jutro do szkoły.

Na koniec wstawiam teledysk, który dziś dosłownie mnie poraził. Piosenkę znam nie od dziś, ale tego występu nigdy wcześniej nie widziałam. Ktoś dobrze napisał w komentarzu - ona jest stworzona do tego, żeby śpiewać ją w deszczu przy akompaniamencie zakochanego w tobie tłumu:

Trzymajcie się cieplutko :*

ula

31 października 2015 , Komentarze (6)

I nie mam na myśli "diety, ćwiczeń, siłki ze sztangami, PKWN czy jak to się tam nazywa, makr"... Srakr. Nie chcę, żeby moje życie kręciło się wokół żarcia, po prostu mi to nie pasuje. W ogóle nie chcę, żeby kręciło się wokół czegokolwiek, a do tego właśnie się to sprowadza. Każdego wieczora zastanawiam się, jak przeżyję kolejny dzień, czy znowu zamiast sałaty zacznę wpierdalać czekoladę, czy poćwiczę. Jak gdyby na świecie nie istniało nic innego. Jak gdybym nie miała swoich pasji, problemów, które muszę jakoś rozwiązać, ukochanego Mężczyzny u boku, domowych codziennych obowiązków. Jednym słowem - życia. Wszystko kręci się wokół jedzenia. Również ten pamiętnik. Co z tego, że udało mi się coś osiągnąć, skoro w mojej głowie nie ma innych tematów poza dietą? Może komuś to pasuje, mnie nie.

W ciągu kilku ostatnich tygodni bardzo dużo się wydarzyło. Złego. Nie będę się wdawać w szczegóły, napiszę jedynie, że tonęłam we łzach i alkoholu, od którego też robię sobie przerwę, bo źle się to skończy. Czasem byłam tak bezsilna i zrozpaczona, że nie wiedziałam, gdzie się schować przed światem. A z pomocą, poza alkoholem, przychodziła czekolada... Siedziałam w domu odcięta od ludzi, świata, telewizji i radia (akurat to ostatnie wyszło mi na dobre, bo krew mnie zalewa jak słucham o polityce tej kretynki Merkel). Siedziałam odcięta od samej siebie, bo nie chciało mi się o nic zadbać. Egzystencja w czarnej dupie, mnóstwo negatywnych emocji, którym tak naprawdę nigdy nie mogłam dać upustu. Nie tędy droga.

Wczoraj stwierdziłam, że "tak być nie będzie", muszę coś ze sobą zrobić, bo chwilami bałam się rano obudzić, w strachu przed nadchodzącym dniem. W dodatku pogoda była jaka była (dziś pierwszy raz wyszło słońce, może to jakiś znak?), co jeszcze bardziej mnie dobijało. Brakowało mi motywacji do czegokolwiek, chęci, radości. Pomyślałam więc, że to wszystko kwestia nastawienia. Przecież zamiast dołować samą siebie powinnam znaleźć sobie jakieś zajęcie, jakiekolwiek, i na nim się skupić. Zacząć wychodzić z domu, codziennie chociaż na pół godziny. A wierzcie, to dla mnie spore wyzwanie, bo w domu czuję się najbezpieczniej i po prostu nie lubię przebywać wśród ludzi. Dziś poszłam piechotą po karmę dla króliczków i już po 5 minutach spaceru gapił się na mnie i uśmiechał jakiś facet (swoją drogą - niczego sobie). A ja nagle poczułam się jakbym zrzuciła jakiś ogromny ciężar. Nie przez tego faceta, ale przez to, że oddycham w miarę świeżym powietrzem, żółte liście szeleszczą pod butami, a ja nic nie muszę i nigdzie mi się nie spieszy. Po prostu idę. 

Muszę przeprowadzić ze sobą bardzo poważną rozmowę, wyjaśnić priorytety, wziąć się nareszcie za jakąś robotę, Nie można wiecznie żyć przeszłością, choćby wspomnienia były nie wiadomo jak piękne. Trzeba patrzeć do przodu, znaleźć sobie jakiś cel w życiu, żeby do końca nie oszaleć.

Tak więc stoję tu przed Wami nowa ja. Nie będzie zdjęć przygotowywanych przeze mnie posiłków, bo pierwszym postanowieniem jest rezygnacja z celebrowania jedzenia. Poza tym kiedy niedawno wróciłam po kilku miesiącach, walnęłam wpis na trzy strony i pierwszy komentarz pod tym wpisem brzmiał "Mniam!" to mi się szczerze mówiąc odechciało. Niektórzy wchodzili tu pooglądać sobie obrazki, a nie taka jest idea prowadzenia tego pamiętnika. On ma w pierwszej kolejności służyć mnie.

Nie będę Was zanudzać dzień w dzień tego typu wpisami. Chcę natomiast dać jasno do zrozumienia, że zmieniam profil z dietowo-chujowego na życiowo-przebojowy. Jeśli chcecie zostać ze mną, serdecznie zapraszam. Jeśli natomiast nie, to życzę Wam powodzenia i osiągnięcia wymarzonych celów. Bo nie dla każdej z nas to rozmiar S :)

Na koniec piosenka, która od kilku dni towarzyszy mi prawie nieustannie. Na sto procent znacie:

Pozdrawiam cieplutko,

ula

14 października 2015 , Komentarze (21)

Dobry wieczór!

Dziś króciutko, bo nie bardzo jestem w nastroju. Hase choruje. Jeszcze wczoraj wszystko było okay, a dzisiaj siedział osowiały w kąciku, nie chciał jeść i pić. Zabrałam go do weta, ale niczego się nie dowiedziałam poza tym, że mam go karmić na siłę :/ No to karmię, chociaż ani dla niego ani dla mnie nie jest to przyjemne. Wzięłam go do mieszkania, żeby obserwować, co się dzieje i oddzielić go od innych króliczków, bo nie wiem, czy to nie jakieś zaraźliwe choróbsko... Jeśli do jutra nie będzie poprawy, czeka mnie kolejna wycieczka do innego lekarza :(

O diecie oczywiście nawet nie myślałam. Nawet śniadania normalnego nie zjadłam, bo latałam z małym. Tak że dzisiejszy dzień stracony. I huk, były ważniejsze sprawy.

Dziękuję Wam za wszystkie miłe komentarze, odpiszę i zajrzę do Waszych pamiętników w wolnej chwili :)

Trzymajcie się cieplutko, 

ula

13 października 2015 , Komentarze (14)

Dobry wieczór!

Nie było mnie u Was dłuższy czas, a to ze względu na urlop :D Przez ponad 2 miesiące jeździłam sobie po Europie (no dobra, z tego 7 tygodni byłam w Polsce, ale nieważne), spełniając przy tym marzenia o podróży do Budapesztu i mojego ukochanego Sarajewa. Byliśmy też w kilku innych krajach, ale te dwa najbardziej zapadły mi w pamięć. Budapeszt jest piękny, ale Węgrzy to dziwny naród, a Sarajewo jest biedniutkie, pełne żebraków i kobiet zakutanych od stóp do głów w czarne szaty, ze skrzynką pocztową na oczach, ale i tak się zakochałam :)

Jako że urlop był długi a ja muszę wszystkiego spróbować, nie było oczywiście mowy o zdrowym trybie życia. W Polsce wypiłam hektolitry piwa, w Chorwacji piwa, wina i rakiji. W Budapeszcie jadłam salami, w Sarajewie bakławę i čevapčići, w Chorwacji smaożoną rybę, kulen, kalmary w cieście... No ogólnie zdrowo nie było :P Na wadze wzrost i nie pomogły nawet kąpiele w morzu, ale w zasadzie liczyłam się z tym. Zresztą - raz się żyje. Mimo wszystko, kiedy spodnie zaczęły być przyciasne pomyślałam, że chyba jednak wrócę do diety, ale dopiero po powrocie do domu. Oto jestem :)

Znaczy, dieta... Bez przesady. Ale chwilowo robię sobie dłuższą przerwę od alko, bo przez te 2 miesiące wypiłam więcej niż normalnie w ciągu roku, ale miałam swoje powody. Po drugie: żadnych słodyczy. Owoce są - jabłka, śliwki, dzisiaj kupiłam sobie kaki. U jednego sąsiada w ogrodzie dorwałam resztki winogron, u drugiego orzechy włoskie. My mamy swoje pyszne jabłka, które teraz na potęgę suszę, bo jest ich tyle, że naprawdę nie wiem, co innego miałabym z nimi robić. Zresztą suszone jabłka są przepyszne, a i króliki lubią :) 

W związku z tym, że ostatnio nie narzekam na nadmiar zajęć (raz w tygodniu uczelnia i dwa razy praca), postanowiłam też gotować. Nie mogę już patrzeć na fastfoody, pizze, hamburgery i tym podobne. Albo inaczej: mogę, ale widzę, że nie idzie w cycki tylko wszędzie tam, gdzie nie trzeba :/ Źle się sama ze sobą czuję, chociaż waga nie pokazuje mojego numeru telefonu, a raptem ok. 83,5 kg. Niby tragedii nie ma, ale szkoda mi tych 4 kg. W tym roku znów chciałabym się znaleźć na siódemkowym pułapie i póki co nie stawiam sobie żadnych innych wymagań. Piździ jak w kieleckim, więc na sport na świeżym powietrzu chwilowo nie liczę, no może poza grabieniem liści w ogrodzie. Mam do dyspozycji rower, ale dupa mi cierpnie na samą myśl o jeździe przy takiej pogodzie. Poza tym cierpię na straszliwe bóle mięśni. Najpierw w Chorwacji rozcięłam sobie w morzu stopę tak beznadziejnie, że przez tydzień chodziłam to na palcach, to na zewnętrznej stronie stopy. Jak już w miarę mogłam kuśtykać, to poszliśmy z E na miasto i postanowiliśmy wejść na wieżę, żeby popodziwiać panoramę miasta. Wysoko było, a ja na drugi dzień myślałam, że z bólu powycinam sobie łydki :D Wstyd. Przedwczoraj natomiast, jako że był ładny ciepły dzień, złapałam króliki i wywiozłam do ogrodu. Niestety pod wieczór znów musiałam je łapać, tym razem na ogrodowym wybiegu i od tej pory uda palą mnie żywym ogniem. Chodzenie po schodach czy nawet głupie siadanie na kiblu to koszmar :D Znaczy - trzeba znów zacząć ćwiczyć :)

Długo też zastanawiałam się, czy w ogóle pisać. To kretyńskie forum tylko wywołuje we mnie agresję i nabrałam jakiejś takiej niechęci do Vitalii. Mimo wszystko uważam, że fajnie jest mieć Wasze wsparcie :)

Na końcu wrzucam trochę międzynarodowego żarcia, które udało mi się sfotografować (a niestety nie zawsze miałam okazję).

Sałatka - niby nic specjalnego, sama ją zresztą zestawiłam, ale takim typowym składnikiem jest Wurstsalat, którą osobiście przyrządzam troszkę inaczej (Austria):

Pljeskavica (coś jak mielony z jagnięciny albo cielęciny z fetą w środku), ajvar, cebula, frytki, sałatka (Chorwacja):


Zupa rybna (Chorwacja):

Bakława - deser z ciasta listkowego z mnóstwem orzechów, miodem i innymi cudami, moczona w syropie cukrowym :D (Bośnia):

Kulen - ostra, suszona i wędzona wieprzowa kiełbasa ze Slawonii i ser trapist (Chorwacja):


Salami i różne kiełbaski + lemoniada truskawkowa z chili (Węgry):


Čevapčići i pieczona papryka (Bośnia):

Wot i wsio :) Mam nadzieję pisać teraz w miarę regularnie i znów od czasu do czasu wstawiać zdjęcia.

Trzymajcie się cieplutko,

ula

18 lipca 2015 , Komentarze (44)

Dzień dobry!

Dziś wpis z samymi dobrymi widaomościami :) Po pierwsze: wczoraj się zważyłam i waga pokazała 79,6 kg! Nie miałam siódemki z przodu od ośmiu lat i już myślałam, że nigdy więcej się nie uda :D

Poniżej małe fotoporównanie. Niestety nie udało mi się odzyskać usuniętych kiedyś uroczych zdjęć z wagą 98(!!!) kg, znalazłam tylko takie, na których ważyłam 89,1, więc efektu "wow!" raczej nie będzie... Ale też jest strasznie :( Mówię Wam, nigdy więcej.

Po lewej: 89,1 kg
Po prawej: 79,6 kg

Myślę, że za jakieś 10 kg powinno być okay :)

Aha, od razu zaznaczam, że nie pytam o opinię, ani o to "nad czym powinnam popracować" i "na ile kg wyglądam". Nie mam zaburzonego postrzegania własnego ciała, tak że tego...

Poza tym pasożyt wyjechał. Nareszcie. Cholerny rurecznik, parecznik, skąposzczet, wij, pierścienica, pijawka, siodełkowiec... A ja odżyłam. Dzisiaj co prawda mam dość leniwy dzień, bo i pogoda nie bardzo, ale mimo wszystko. Jaki to jest komfort móc w te upały latać prawie nago po domu, nie wstawać wściekła i w ogóle :) Siedział skurczybyk 6,5 tygodnia, ale E go w końcu wyrzucił. Obyło się bez karczemnej awantury, chociaż kilku złośliwych uwag nie mogłam sobie darować :P Za to E podziwiam za takt, z jakim załatwił tę sprawę. Ja bym z mordą od razu wyleciała, a on go wyrzucił na zbity pysk tak, że ten jeszcze myślał, że sam wyjeżdża :P

W przyszłym tygodniu zaczyna i kończy się sesja. Mam w tym semestrze tylko dwa egzaminy, jeden z rosyjskiego i jeden z chorwackiego, tak że myślę, że będzie dobrze :)

Wrzucam jeszcze bardzo niepełne menu z ostatniego tygodnia. Opierało się głównie na jeżynach, arbuzie i bułkach z serem. No i oczywiście na piwie :D

Domowy cheeseburger: burgery z grilla z 95% mięsa, żółty ser, sałata, ketchup:

Jeżyny prosto z krzaka (sorry za zdarty lakier):

Bułka z serem:

Wegetariańska yufka:

Baked beans:

Ciemna bułka z mozarellą i pomidorami (robione w ukryciu na przystanku, bo wyglądało co najmniej głupio):

Uczelniany obiad (połowę niestety wyrzuciłam, bo nie dałam rady): kartoflanka, puree z ziemniaków, ziemniaczana "kieszonka" (nie wiem jak przetłumaczyć "Kartoffeltasche"), kalmary, mięsna sałatka i surówka, której nawet nie tknęłam:

Makaron z czosnkową cukinią i pomidorami:

Arbuz :)

Czosnkowa cukinia i pomidory w zestawieniu z (a jakże) bułką z serem - ostatnio to moje ulubione śniadanie:

Uczelniany obiad: kurczak curry, "kieszonka" Valess, sałatka ziemniaczana, mięsna i surówka, do tego mały deser :P

Makaron z serem (niestety połowę wyżarłam przed zrobieniem foto) - smakował lepiej niż wyglądał ;)

Znów jeżyny:

Chipsy marchewkowe dla królików (suszona marchewka), których króliki nie lubią, za to ja uwielbiam ;)

Nieśmiertelna bułka z serem i surówka z sosem jogurtowym bez jogurtu (na bazie Miracel Whip):

Wot i wsio :) Idę rozwalić kilka zombiaków, a potem po zakupy. Dziś na kolację moje ulubione burgery z wołowiny z Lidla :)

Trzymajcie się cieplutko i do napisania!

ula

12 lipca 2015 , Komentarze (32)

Hej dziewczyny,

jak Wam minął tydzień? Mnie okropnie, zresztą cała sytuacja ciągnie się od prawie dwóch miesięcy... Mianowicie od 6(!!!) tygodni (jutro zaczyna się siódmy) mamy gościa. Facet przyjechał z Chorwacji pozałatwiać jakieś tam swoje sprawy, przyjaciel domu możnaby powiedzieć. Z tym, że nie mój przyjaciel. Ten facet to chodzący koszmar i na wieść o tym, że ma do nas przyjechać, rozchorowałam się tydzień przed terminem wizytacji. Pomijam już milczeniem jego kretyńskie gadki, łażenie w rozpiętej koszuli i pokazywanie całemu światu (w tym mnie) swojego bufetu, który wygląda, jak by ten facet był w ciąży... z pięcioraczkami... dużymi. Pomijam milczeniem fakt, że wystawia na widok publiczny również swoją przepuklinę. Że śpi przy otwartych drzwiach, szpieguje nas, podłuchuje, od rana do nocy opowiada o swoich chorobach, gdzie i co go boli, jaki to on jest biedny, jak to j***bie matkę swojej żony (to takie chorwackie przekleństwo, na zasadzie "ch... jej w d..." - żonie znaczy się), swojej córcen i zięciowi; jaką to ma wspaniałą wnusię, jak to ona go kocha (mhm, bo uwierzę), jaki to on jest nieomylny, jacy wszyscy ludzie to idioci (w tym ja, bo się uczę - "przyjaciel domu" skończył AŻ podstawówkę...), jaki z jego szwagra szmaciarz (bo szwagier jest milionerem), jaka jego córka jest beznadziejna i jak to nic nie robi (jest głównym neurologiem w jednych z największych chorwackich miast), jaki to on jest zmęczony, jak to mu się żyć nie chce... Że żre (bo jedzeniem tego nazwać nie można) takie ilości słodyczy, czekolad, hamburgerów, pizzy i kurczaka z rożna, jakie są niespotykane we wszechświecie, a potem opowiada, jak to go żołądek boli i jak to się nie może wysrać (autentyko). Że od rana do wieczora łyka jakieś tabletki, aktorzy, jaki to on jest chory (wczoraj się wybierał na pogotowie, bo przecież ledwo żył, po czym pół godziny później cudownie ozdrowiał, wskoczył na rower i pojechał na codzienną podróż po mieście, coby pozawracać ludziom dupę). Że obrabia wszystkim zad w ogóle się z tym nie czając. Że nie ma własnego życia, że nie chce i nigdy nie chciał pracować. Że wychodzi z założenia, że kogokolwiek interesują jego wyssane z dupy problemy, słabo zagrane napady bólu, co mu powiedzieli lekarze i że tylko czeka, żeby ktoś mu współczuł. Ja w ogóle na te głupoty nie reaguję, po prostu dziada ignoruję. Ale jak do ciężkiej cholery można siedzieć komuś na głowie przez 6 TYGODNI?!?!?! I ignorować przy tym wszelkie aluzje sugerujące, że może czas się spakować i wypieprzać do siebie? 

W zeszłym tygodniu powiedział, że w niedzielę (dzisiaj) chce być w Chorwacji. W piątek oświadczył, że może pojedzie we wtorek. Rozpłakałam się na środku ulicy, jak mi E powiedział. Wczoraj, kiedy wszyscy troje siedzieliśmy w kuchni (unikam tego debila jak ognia, ale nie zawsze się da), wystrzelił nagle, że jemu jest tak strasznie przykro, że się przeciągnęło (gówno prawda, wcale mu nie jest przykro) i że on najpóźniej w piątek pojedzie. Odwrócilam się do okna, żeby nie widział wyrazu mojej twarzy i cisnących się do oczu łez. Myślałam, że eksploduję. W ogrodzie postawiłam E ultimatum: albo ten pasożyt wyjedzie najpóźniej do środy, albo ja tu zrobię taki wiatrak, że nigdy więcej nie strzeli mu do głupiego łba, żeby w ogóle tu przyjechać. I naprawdę gdzieś mam konsekwencje - i to, czy walnie focha na E, i to, co będzie o mnie opowiadał po znajomych (swoich, wspólnych na szczęście nie mamy), że jaka to ze mnie niewdzięczna suka i w ogóle. A niech idzie w... Im dalej, tym lepiej. 

W bezsilnej złości nazwałam go w myślach "starym rurecznikiem" (bo "starą rurą" nie wypada). I nawet opis z Wikipedii pasuje: "Rurecznik mułowy, można go spotkać (...) w mulistym dnie w wodach słodkowodnych. Rurecznik stanowi ważny składnik fauny dennej (najbardziej dennej, jaką znam...). Żyje w mule tworząc kolonie złożone z wielu osobników." - ten też, sam ze sobą nie wytrzymuje, musi mieć towarzystwo...

Sytuacja jest bardzo skomplikowana, bo z różnych względów, o których nie chciałabym teraz wspominać nie możemy tak po prostu go wywalić. Ale mnie to już nie interesuje i jak noga boga - jak będzie trzeba, to urządzę taką awanturę, że wyjedzie tego samego dnia. E ma czas do dzisiejszego wieczoru. Jak on tego nie załatwi, to ja to zrobię. 

------------------------------------------------------------------------------------------------------

Przepraszam, musiałam się wygadać...

Na wadze znów zanotowałam spadek - ważę równiutkie 80 kg :) Nawet nie potrafię się ucieszyć. Jestem zdekompletowana, rozsypana psychicznie i od 3 dni tylko płaczę. Ten weekend w ogóle jest straszny i cieszę się, że powoli się kończy. Już niedługo i ucieknę do Polski...

Ten spadek to też efekt nerwów, niejdzenia i picia zbyt dużych ilości alkoholu. Ale nie widzę innego wyjścia, żeby sobie poprawić humor -_-

--------------------------------------------------------------------------------------------------------

Wrzucam kilka fotek jedzenia. Wierzcie, że nie miałam głowy do robienia zdjęć...

Spaghetti napoli z tuńczykiem:

Żółty arbuz:

Uczelniane sałatki:

Zupa pomidorowa z ryżem:

Pseudocurry z ryżem basmati i jaśminowym i pomidorami

To samo, tylko z grzanką:

Pomidorowa z rozgotowaną mozarellą:

Czerwony arbuz (zeżarłam cały plaster):

Po tygodniu iberyjskim w LIDL-u: kwaśne sardele, grzanka z masłem

Grzanki na śniadanie (ale jedną zdążyłam pochłonąć, zanim wpadłam na to, że nie mam zdjęcia :)):

Uczelniany obiad: kalmary, sałatki, bifteki:

Dwa burgery wołowe z LIDLA (95% mięsa - pyszne), sałatka, bagietka:

Zupa-krem z kurek:

W zasadzie nie wygląda na to, że mało jem. W zasadzie jem normalnie. W zasadzie... Dwa posiłki dziennie :/ Ale jak widac można schudnąć również jedząc biały chleb, masło, biały ryż i smażone na głębokim oleju kalmary :)

------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Nic to, nie zanudzam Was dalej. Idę odrabiać lekcje na jutrzejszy rosyjski, a później zobaczę, co będę robić. Najchętniej wkoczyłabym pod kołdrę i ukryła się przed całym światem. Z książką w ręku. W ciągu ostatniego tygodnia przeczytałam ich 5, wczoraj zaczęłam szóstą.

Trzymajcie się cieplutko, buziaki!

ula

7 lipca 2015 , Komentarze (39)

Dzień dobry!

Jak sobie radzicie z upałami? Ja uwielbiam i jestem zachwycona tą pogodą. Wszyscy wokół mnie narzekają, że gorąco, że nie ma powietrza - dla mnie to kwintesencja lata, więc w to mi graj :) Fakt, absolutnie nie ma mowy, żeby wziąć się za jakąś pracę czy nie daj Boże za ćwiczenia, ale leżenie plackiem pod jabłonką też całkiem dobrze mi idzie :P

Jeśli chodzi o moje odżywianie w ciągu ostatnich kilku dni, to składa się ono przede wszystkim z arbuza, pomidorów, mozarelli i drinków :P Czasami zjem jakąś kromkę chleba, ale to raczej na śniadanie. Nic innego nie jestem w stanie w siebie wcisnąć i jak do tej pory nie bardzo mi to przeszkadza. Na wadzie spadek -1,3 kg, czyli idę w dobrym kierunku. Może nawet uda mi się schudnąć tych 5 kg do 1 sierpnia?

Wiele z Was pisało w komentarzach o fotomenu. Postanowiłam na razie się z tym wstrzymać. Jakieś tam zdjęcia będę wrzucać, ale na pewno nie tak jak wcześniej. Miałam wrażenie, że wiele osób nawet nie czytało tego, co napisałam, tylko wpadało, żeby sobie pooglądać kolorowe obrazki, a to trochę mija się z celem, w którym założyłam ten pamiętnik. Nie mam  na myśli Was, ale przyznam, że komentarze "mmm, pycha!" pod wpisem, który poświęciłam czemuś zupełnie innemu potrafiły nieźle wkurzyć. Nie chcę robić z tego pamiętnika elektronicznej wersji mojego ulubionego szmatławca "Faktu" - mało tekstu, dużo obrazków. Jak kogoś ciekawi to, co mam do powiedzenia, serdecznie zapraszam, ale nie oszukujmy się - ten blog ma służyć przede wszystkim mnie :)

Wracając do żarcia - kupiłam wczoraj żółtego arbuza. Jadłyście kiedyś? Smakuje tak samo jak czerwony, tylko jest w środku żółty. E od razu stwierdził, że to jakaś genetycznie modyfikowana mieszanka i chociaż arbuz jest pyszny, nie chciał jeść. Dzisiaj w ramach buntu kupił czerwonego :P

Co poza tym? Chyba nic nowego. Króliczki mają się dobrze i ostatnio mieszkają w ogrodzie, bo w garażu by się podusiły - zero cyrkulacji powietrza i +40 stopni... Każdy by wysiadł :) Zabieramy je tylko jak ma padać, bo nie mogą jeść mokrej trawy. Powoli przyzwyczajają się do brania na ręce - Hase zawsze ciekawie zerka na wszystkie strony, a Żuczka i Gizmo chowają łebki z zagłębnieniu mojej ręki i udają, że ich nie ma :) Co się sierści nałykałam ostatnio, to sobie nawet nie wyobrażacie :)

Na koniec kilka zdjęć - nie tylko jedzenia ;)

Takie mam widoki z ogrodu:

Takie zarąbiste czereśnie mieliśmy:

Znalezione w okolicy - uwielbiam takie widoki!

Hazuś się opala :)

Gizmuś ledwo dycha :)

Żuczka się chilluje :)

A tu jeszcze trochę żarcia. Jak wspominałam, bez szału :) Dzisiejsze śniadanie: pomidory, mozarella, oregano, bazylia, grzanka z prawdziwym masłem:

Wczorajsza kolacja :P

Wczorajsze śniadanie: bagietka, ostry ajvar. pomidory, mozarella, bazylia:

Przedwczorajsza kolacja:

Przedwczorajszy obiad:

Obiad z kiedyś tam:

I ja :D

A miało nie być zdjęć... Nic nie jestem konsekwentna :P

Trzymajcie się cieplutko i do napisania!

ula

4 lipca 2015 , Komentarze (25)

Po dłuższej przerwie postanowiłam wrócić na Vitalię. Na pewno nie z podkulonym ogonem, raczej z nowymi siłami. Wagę w miarę trzymam, chociaż w ciągu tych kilku miesięcy wróciło mi 1,5 kg :/ Z różnych powodów dieta znalazła się na najniższym stopniu mojej hierarchii, podobnie jak zwyczajnie zdrowe żarcie czy regularne jedzenie posiłków. Akurat z tym ostatnim nadal mam problem, przede wszystkim dlatego, że mamy upały po 40 stopni i zwyczajnie nie mam siły ani ochoty jeść. Ostatnich kilka dni jadę głównie na arbuzie i kanapkach, ale mam też więcej ruchu (ćwiczyć oczywiście też przestałam), więc jest okay. 

Ta waga to był taki sygnał alarmowy. W sierpniu jadę przecież do domu i chcę wyglądać jak człowiek. Poza tym większość ciuchów mam w rozmiarze 42 i jeśli go zamienię, to tylko na mniejszy :)

Niestety te półtora kg to sam tłuszcz, który oczywiście widać. W sensie - ja widzę. Miałam już taką fajną figurkę i jakieś tam mięśnie, a teraz czuję się jak otyła, rozlazła larwa :) Mimo wszystko na wczorajszej imprezie na faksie usłyszałam mnóstwo komplementów nt tego, jak schudłam, a jedna dziewczyna, która 3 lata temu zaczynała studiować ze mną chorwacki podeszła i mówi, że musi mi coś powiedzieć. Aż się wystraszyłam. A ona, że podziwia, jak się wyrobiłam przez tych kilka lat (fakt, zaczynałam z piękną wagą 98 kg...), że tak schudłam i pięknie wyglądam i w ogóle och i ach - a nie mam z dziewczyną praktycznie kontaktu, od czasu do czasu rzucimy sobie "hej" na korytarzu, więc tym bardziej mi miło :)

Aha, i latał za mną już drugi rok z rzędu jeden Ruski, śliczny jak laleczka, ale raz, że ja zajęta, a dwa, że on dzieciak :) Ale normalnie jakie numery walił... To mi coś z włosów wyjął, to mnie niby przypadkiem dotknął, to mnie pod rękę wziął, to próbował objąć w pasie - normalnie szał :P I nosił za mną gitarę, a później siedział ze mną do 3 nad ranem i czekał, aż E po mnie przyjedzie :) Szok normalnie, ale z drugiej strony to dla mnie znak, że być może istnieje dla mnie ratunek, skoro jeszcze nie straszę :) W każdym razie znowu się biorę za siebie :)

Z nowości - wsadziłam wczoraj włosy w palącą się świecę. Nie po pijaku, po prostu nie widziałam, że tam stoi... Na szczęście od razu mnie ugasili i nawet nie widać, że mi się przez chwilę czupryna fajczyła :D

Nic to, jedziemy do ogrodu złożyć zwłoki pod drzewem i umierać :) Co do fotomenu to pewnie nie będzie mi się chciało regularnie wstawiać, ale jakieś tam zdjęcia od czasu do czasu wrzucę :)

Na koniec jeszcze słowiański akcent muzyczny, piosenka, w której ostatnio zakochałam się do szaleństwa :)

Trzymajcie się cieplutko i do napisania!

ula

22 maja 2015 , Komentarze (22)

Dobry wieczór!

Dziś będzie krótko, bo nie chce mi się rozpisywać. Waga pokazała rano dokładnie 81 kg. Dziwka. Z drugiej strony nie spodziewałam się cudów. Przez cały weekend walczyłam z tak strasznym zatruciem pokarmowym, że nie wiedziałam czy siadać czy klękać. Ja nie wiem, chyba nigdy nie doczekam tej siódemki na początku...

Poza tym przeżywam kryzys twórczy. Doszłam ostatnio do wniosku, że niestem niedokształcona, brak mi perspektyw, nie mam na siebie pomysłu i w ogóle wszystko jest do dupy. Ot, takie rozmyślania, chyba w środę mnie naszło. Już mi przeszło, zresztą takie rozważania w moim przypadku mają swoje zalety. Sama siebie kopnęłam w zad i staram się podchodzić do wszystkiego chociaż trochę bardziej z głową :)

Co poza tym? Po tej sr... biegunce byłam w pewnym momencie tak osłabiona, że myślałam, że zemdleję. W związku z tym wpadło niezdrowe żarcie w postaci frytek. Potrzebowałam czegoś cholernie kalorycznego, nagłego wzrostu cukru, tłuszczu i satysfakcji z faktu, że zeżarłam coś niezdrowego :P Oprócz tego zeżarłam tabliczkę ciemnej czekolady (ale w ciągu całego tygodnia, nie jednego dnia ;)) i miałam jeden cheat day. Pogryzałam jakieś ciasteczka, ale w zasadzie bez szału. Po prostu trochę mnie ssało ;) Zresztą - spróbujcie jechać przez trzy dni tylko na kleiku ryżowym. Mój żołądek niczego innego w tym czasie nie akceptował...

___________________________________________________________________

Nic to, lecimy w niepełnym menu (nie zawsze miałam czas albo ochotę robić zdjęcia) z ostatniego tygodnia:

__________________________________________________________________

I tyle :) Jutro postaram się ponadrabiać zaległości w Waszych pamiętnikach, ale teraz idę spać, bo padam na pysk.

Trzymajcie się cieplutko!

ula