Tytuł wpisu w pamiętniku odchudzania:
beton ukochany


dziś byłam u lekarza od nerwów :) no bo trzeba się pozbyć pocenia (albo przynajmniej sprawdzić czy to nie przez nerwicę tudzież adhd)

wyluzowana byłam przy ludziach co tam byli - pytałam się co ja tu robię? no ale nie uciekłam czytałam sobie cudowną książkę o żywieniu więc było fajnie.... nawet jedną babeczkę przepuściłam bo książka ciekawa :).

dostałam leki :D no nic kupię jedno opakowanie i się okaże czy pomagają i będzie wreszcie chill out

miałam przed lekarzem iść pobiegać ale nie wyszło no to na czczo jak zwykle ok 12 dopiero zaczęłam biegać tą razą na bieżni w klubie bo po drodze do pociągu - w końcu samo centrum stolycy. Ale że wreszcie na czczo to poszłam się zważyć na tanicie 

waga spadła od poprzedniego pomiaru: o 1,5 kg (przez 2 miechy) szału nie ma

ale i ilość tłuszczu jaka spadła nie powala bo tylko 0,9 kg

zawartość wody % odrobinę wzrosła czyli oprócz tłuszczu leci woda i mięcho ale mięcho na poziomie 0,4 kg. Mi to osobiście nie przeszkadza bo mało mnie nie ma....ale jak spadnie jeszcze o 0,6 kg to bym się zaczęła martwić.

ale wróćmy do betonu.

Zeżarłam śniadanie popiłam mixem kreatyny bcaa i glutaminy i z vaucherem polazłam po gorącą czekoladę z mlekiem do sturbucksa - a że stwierdziłam że mnie nadal pioruńsko ssie to się skusiłam na bajaderkę na dworcu śródmieście => uzupełniłam na dany moment węgle, do tego pogoda wróciłam do domu i poszłam spać. I nie pojechałam na trening drugi. Ale z drugiej strony za krótka przerwa między treningami, Jutro może sobie wcześniej pobiegam i sama sobie zrobię jakiś trening oporowy w klubie.