Tytuł wpisu w pamiętniku odchudzania:
to kpina......


.....jakaś!!!! taka była moja myśl kiedy spojrzałam na zegarek chcą zakończyć bieganie na dziś.Wychodziło że biegam dopiero 43 min. A obiecałam sobie biegać około godzinę! Cóż było robić? Potruchtałam dalej. 55 min i 9,5 km
Jestem padnięta. Ale tak zdrowo. tzn prawie bo odciski mi się porobiły straszebne......ale co mnie nie zabije to mnie wzmocni.. chyba.............

Zniechęcenie nie chce sobie pójść. Może ja jestem jakaś.... nie ten tego? Fakt że idzie mi coraz lepiej, że nie odpuszczam, że daję rade powinien uskrzydlać, a nie działać destrukcyjne na moją psychikę. Właśnie w tej chwili przez moja głowę przetacza się front wojenny. Czego dotyczy? Jutrzejszego biegania. Iść czy nie iść? Oto jest pytanie...
Pewnie pójdę (i wrócę jeszcze bardziej zniechęcona) bo jestem upartym kapciorożcem........Wstanę o 6.00 i przebiegnę godzinę. 
Mam co chciałam. Na własne życzenie. Chciałam traktować bieganie jak zwykły, codzienny ( albo prawie codzienny) obowiązek? To mi się udało. Ale chyba nie tak miało to wyglądać.......

Teraz coś na poprawę humoru. Rozmowa telefoniczna z moją mamą:

Ja:... dopiero wróciłam
Mama: a gdzie byłaś?
Ja: biegałam(chwila ciszy)
Mama: masz anoreksję! jesteś za chuda! tak nie można!
Ja: mamo, nie mam anoreksji, naprawdę dużo jem przecież wiesz, zresztą przecież mnie nie widzisz
Mama: Tak nie można. jak nie będziesz jadła wpadniesz w anemię
Ja: Mamo , przecież jem, czasem więcej od K
Mama: Zobaczysz jak to jest jak się martwisz o swoje dzieci
Ja: Mamo nie musisz się o mnie martwić ja mam 30 lat jestem....dorosła
Mama: Łatwo ci mówić...............

Więc wyszło że mam anoreksję, anemię i jestem nieodpowiedzialna......bo biegam!

Miłego wieczorku!!!!