Tytuł wpisu w pamiętniku odchudzania:
I dobrze i niedobrze...


Bardzo dawno mnie tutaj nie było. Ale nie dlatego, że się poddałam. Wręcz przeciwnie, idę naprzód pełną parą :) Mam cel: przywitać wiosnę z wagą 80 kg i mam poczucie, że jest to bardzo do osiągnięcia. Z drugiej strony, jeśli się nie uda, to też dobrze, bo przecież i tak będzie mniej niż teraz :) Takie podejście jest bardzo uwalniające. Nie spinam się, że jak zjem dzisiaj kawałek ciasta to już nic mi się nie uda. Nadal biegam, ale też nie stawiam sobie wybujałych celów. Np. na każdy trening zakładam marszobieg na 4 km (zajmuje mi to ok 35 min), i fajnie jest obserwować postęp - np. to, że przebiegnę ten dystans szybciej). Po co się spinać? To tylko wywołuje stres...
Zaczytuję się ostatnio w książkach Beaty Pawlikowskiej. To naprawdę mądra kobieta, która dużo w życiu przeszła, łącznie z problemami z jedzeniem. Najważniejsze to się o siebie troszczyć i być dla siebie łagodną. I to działa :) chudnę, jem to co lubię (czasem też słodkości i tłuszczyki), ruszam się dla zabawy i wsłuchuję się w siebie. Pozwalam sobie na lęk i wątpliwości (wcześniej te emocje wywoływały u mnie presję, żeby się ich pozbyć, a kończyło się na uleganiu wielkiemu obżarstwu). Pozwalam sobie na czucie głodu i nie lękanie się o to, że ten głód zniweczy moje plany. Paradoksalnie dzięki temu mniej jem. Zarysowuje się wyraźna tendencja wzwyżkowa :)
Jest jednak jedna sprawa, którą chciałabym się z podzielić, nie trzymać tego w sobie. 3 lata temu usunięto mi jeden jajnik... Dziś okazało się, że czeka mnie operacja na drugim... Boję się... że nie dane mi będzie zostać matką. Bo bardzo bym tego chciała. W poniedziałek mam konsultację z chirurgiem, powie mi co i jak. Że jednak jest nadzieja. Ale mimo wszystko się boję...