Ostatnio dodane zdjęcia

Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Obecna Obecna sylwetka
Cel Mój cel

O mnie

Odchudzam się, bo moja waga przeszkadza mi w wielu rzeczach, które chciałabym robić. Bo zdrowie zaczyna szwankować, bo źle się czuję sama ze sobą, bo moje ciało woła o pomstę do nieba... Bo ogólnie chcę coś z tym zrobić:)

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 5314
Komentarzy: 49
Założony: 17 sierpnia 2012
Ostatni wpis: 5 sierpnia 2014

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
Wojowniczkaaa

kobieta, 41 lat, Warszawa

170 cm, 81.00 kg więcej o mnie

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

5 sierpnia 2014 , Komentarze (3)

Najgorzej jest utrzymać dietę wieczorem. Po całym dniu pracy, zadań. Siadam sobie w końcu zmęczona i wtedy dopada mnie głów. Coś by zjeść. Ale co? I wtedy pomysłów jest na pęczki! To co przychodzi do głowy przyprawia o zawrót... Fast foody, pizze, chińczyki... szybko i dużo, bo nie mam na nic siły. A zaraz potem włącza się ten okropny głosik: przecież Ci nie wolno! No i zaczyna się walka: zjeść czy nie zjeść? Presja, napięcie: z jednej strony jestem taka głodna, z drugiej przecież nie mogę, bo sobie obiecałam... Zwariować można! Tak było wczoraj... o 22. Na szczęście wczoraj się udało: banan i dwa ryżowe chlebki. Tylko boję się, że już dziś się nie uda. A jak się uda, to jeszcze jest jutro i kolejne kilka miesięcy... Co z tym zrobić? Na razie nie wiem...

4 sierpnia 2014 , Skomentuj

Baaaardzo długo mnie tu nie było... Oj, aż wstyd... Na szczęście (choć nie wiem, jak to się stało) moja waga stoi w miejscu, z lekkimi wahaniami, ale to akurat jest normalne. Może dlatego, że regularnie biegam (bo dietą niestety nie grzeszę). No i nabrałam chętki na zgubienie kolejnych partii kilogramów... Potrzebuję regularnej motywacji. Inaczej wiem, że może być kiepsko, bo próbuję zrobić ten kolejny krok już od jakiegoś czasu. Za 6 tygodni wyjeżdżam na wakacje. Takie z morzem, plażą, itd, więc wiadomo czym to pachnie :) Takie rzeczy zawsze motywują :) Choć mam na uwadze, że to jest tylko zachęta do powrotu na obraną drogę... 

To co mi pomogło zrzucić pierwszą partię sadełka (a zaczynałam z wagą 93 kg) to bardziej słuchanie siebie i swojego ciała, a nie przechodzenie na dietę. Dieta działa na mnie jak płachta na byka. Teraz już nauczyłam się, że dla mnie osobiście, każda restrykcja to wieczorna i obfita wizyta w lodówce. Nie jestem w stanie tego zmienić, a teraz już nawet nie chcę. Byłam też na diecie białkowej, ale skończyło się to piaskiem w nerkach, więc też podziękuję. Jedyna dla mnie dobra zasada to nie jeść kolacji po 20. Cała reszta, łącznie ze słodyczami, jest do negocjacji. Kurcze, nawet teraz jak to piszę, to mam poczucie,  że nie jest to łatwa sprawa, ale no cóż... Skoro udało mi się raz, to uda się ponownie... :)A pierwszym krokiem milowym jest 15.09 z wagą -3, -4 kg :) Taki mam cel!

19 marca 2013 , Komentarze (2)

Witam wszystkich:)
Prawie dwa tygodnie temu miałam operację. Dochodziłam potem do siebie przez tydzień, ale na szczęście już wszystko ok. Dietowo 2 kg w dół. Myślałam, że ze względu na unieruchomienie, nie będę chudnąć, ale na szczęście leci dalej.
Na początku diety założyłam sobie, że przywitam wiosnę z wagą 80 kg. I szczerze mówiąc prawie mi się to udało :) 80,9 kg:) chyba się liczy... Drugi deadline do tej wagi to 1 kwietnia, ale myślę, że już mogę świętować :)
Jutro inauguracja biegania po operacji. Choć to też nie do końca bo w niedzielę zrobiłam małą przebieżkę. 
Jedzeniowo trochę nagrzeszyłam, bo świętując zdjęcie szwów pojechałam do McDonalda na zestaw z Big Maciem... Naszczęście nie wpłynęło to na wagę, ale już więcej takiej głupoty nie zrobię, bo faktycznie to śmieciowe żarcie wpływa na obniżenie energii... Z jednej strony nie masz siły ruszyć się z kanapy i jesteś napchana, z drugiej chce ci się jeść. Paradoks...

3 marca 2013 , Komentarze (4)

Biegam już od roku (dokładnie, bo w marcu 2012 zaczęłam). Zazwyczaj biegałam z psem, bo on potrzebuje, a mnie się już znudziły spacery. Zawsze pies był dla mnie motywacją. Nie ma zmiłuj, trzeba go wyprowadzić:) Ale wczoraj pobiegłam sama. Czuję, że tego potrzebuję, chyba nie mogłabym już żyć bez biegania. To jest dla mnie coś nowego... Ciekawe :) zwłaszcza, że biegałam po pracy, a nie rano jak zwykle. Wypracowanie tego nawyku zajęło mi rok a i to pewnie nie koniec. Zobaczymy, co będzie dalej. Zwłaszcza, że zbliża się wiosna. 

24 lutego 2013 , Komentarze (3)

Mam już pewność, że nie zawrócę z obranej drogi. Nie boję się poczucia głodu, nie boję się, że się załamię. Nie mam ochoty się już objadać do nieprzytomności. To ciekawe, bo nie jestem zwolenniczką odchudzania się poprzez odmawianie sobie wszystkiego, przechodzenia na ostrą dietę, walki ze sobą. Zawsze wierzyłam, że są powody dla których się objadam i gdy do nich dojdę, gdy je przed sobą ujawnię, automatycznie przestanie mi się chcieć objadać. To znaczy, że w jedzeniu, objadaniu się i nadwadze jest coś więcej niż siła nawyku. No i to się stało. Tzn. objadałam się z pewnego powodu, a mianowicie w odpowiedzi na tłumienie swoich pragnień i potrzeb. Być może zabrzmi to banalnie, ale faktycznie tak jest. Mocno pracuję nad swoją psychiką, a teraz czuję się "uwolniona" od musów i powinności bycia kimś, kim nie jestem. To się też przekłada na jedzenie. Nie mam ochoty się objadać. Na tym etapie nawyk to błahostka, pracuje nad każdym niezdrowym nawykiem po kolei, powolutku. A waga idzie w dół też powolutku ale systematycznie. Fajna sprawa:)

23 stycznia 2013 , Komentarze (3)

No cóż, wystarczy być cierpliwym i codziennie ponawiać swój cel i.. to działa! Nawet jeśli zdarzają się potknięcia, to zwyczajnie po prostu trzeba wrócić do odpowiedniego działania. Ja aktualnie specjalnie się nie ograniczam, no może jedynie w kwestii słodyczy i słodkich gazowanych napojów (to moja pięta achillesowa). Ale też pozwalam sobie na pół szklanki fanty co drugi dzień... 
Nie jestem zwolenniczką radykalnych metod. Już je ćwiczyłam i wiem, że to nie działa. A porażka jeszcze bardziej boli i jeszcze trudniej się po niej wtedy pozbierać. 
Biegam co trzeci dzień, w inne dni chodzę z psem na długie spacery (mój pies jest na szczęście dość wymagający w tej kwestii). Aha, i jeszcze jedna zasada - staram się nie jeść po 20, a już na pewno nie jeść węglowodanów. Rano pozwalam sobie na troszkę bardziej obfite i zakazane śniadania (np. nutella, naleśniki). Jakoś nie jestem się w stanie przestawić na musli. W piątek zjadłam dwa kawałki pizzy, bo chodziła za mną od kilka dni. 
Tak mi się wydaje, że na prawdę nie trzeba ze sobą walczyć. Że im bardziej się walczy, tym bardziej ciało się buntuje. 
Ubrania są wyraźnie luźniejsze, apetyt się mocno zmniejszył, jest ok :) I zauważyłam, że jak się wysypiam, to faktycznie sprawia, że jestem spokojniejsza w ciągu dnia, a to wpływa na mój apetyt (głód emocjonalny). 
Jedyne czego mogę sobie i Wam życzyć, to oby tak dalej :)
PS: ważę już tylko 87,1 kg :)

18 stycznia 2013 , Skomentuj

Mam poczucie sukcesu, i jeśli chodzi o jedzenie i o sport. Na ten moment, jak sobie myślę, idzie ku lepszemu. Ale zdarzały mi się ostatnio takie dni, a zwłaszcza wieczory, że po pierwsze odechciewało mi się wszystkiego, a po drugie (trochę ze względu na to pierwsze) poddawałam się walkowerem i jadłam. To nawet nie chodziło o to, że byłam głodna. Po prostu stare nawyki brały górę, a ja czasem mam taki mus, żeby się napchać. Coraz częściej to się zdarzało, co oczywiście sprawiało że waga się zatrzymała (dobre i to), ale za to frustracja rosła. 
Jestem trochę taką ZosiąSamosią, ale akurat w momentach objadania się czuję się też strasznie samotna, nie mam siły sama tego przerwać, ale też trudno w trakcie prosić o pomoc - to tak jakbym sama przed sobą przyznała się, że jestem słaba, że zawalam.
Poprosiłam więc S., żeby mnie trochę podtrzymał kiedy upadam. To podtrzymanie polega na przypominaniu czego mam nie robić. Okazuje się, że działa na mnie fakt, jak ktoś (nie ja sama) powie mi, że przecież jestem na diecie, że mam cel. To taki rodzaj otrzeźwienia dla mnie. Myślę sobie: faktycznie, przecież po coś się staram. 
Kilka razy uratowało mnie to przed nocną ucztą. Z jednej strony poczucie, że nie jestem z tym sama, z drugiej strony okazuje się, że wcale nie potrzeba mnie siłą od jedzenia odciągać. Wystarczą słowa klucze. 
Sukces w sporcie to fakt, że przebiegłam cały kilometr bez zatrzymanki, co dla mnie jest dużym krokiem do przodu. Zwłaszcza, że mam w planach przebiec maraton. Jest to dość odległa sprawa, choć być może kto wie... :)

12 stycznia 2013 , Komentarze (1)

Wczoraj kolejne potknięcie. Okazuje się, że nie wyleciało mi jeszcze z głowy wieczorne nagradzanie się jedzeniem za trudy minionego dnia. A wczoraj naprawdę był jeden z tych dni, które można uznać za pracowite, kiedy nie ma się czasu spojrzeć w lustro, już nie mówiąc o wypiciu w spokoju herbaty. Dawno już tak nie miałam. I jak wróciłam wieczorem do domu, ledwo żywa ze zmęczenia, jedyne co mi przychodziło do głowy, to jak najszybciej zjeść cokolwiek. Dobiło mnie jeszcze to, że dostałam zlecenie dokupienia chleba (bo zabrakło) i chlebek i bułeczki były praktycznie prosto z pieca.. chrupiące i pachnące... no i poszło :) Na swoją obronę mam wczorajszy prawie dwugodzinny spacer z psem. Poza tym mimo tych potknięć ubrania wyraźnie są luźniejsze.
Nie załamało mnie to, choć dzisiaj obudziłam się ze znajomym ciężarem w żołądku. Po prostu, to już przeszłość, dzisiaj jest nowy dzień i trzeba spróbować znowu :) 

9 stycznia 2013 , Skomentuj

Bardzo dawno mnie tutaj nie było. Ale nie dlatego, że się poddałam. Wręcz przeciwnie, idę naprzód pełną parą :) Mam cel: przywitać wiosnę z wagą 80 kg i mam poczucie, że jest to bardzo do osiągnięcia. Z drugiej strony, jeśli się nie uda, to też dobrze, bo przecież i tak będzie mniej niż teraz :) Takie podejście jest bardzo uwalniające. Nie spinam się, że jak zjem dzisiaj kawałek ciasta to już nic mi się nie uda. Nadal biegam, ale też nie stawiam sobie wybujałych celów. Np. na każdy trening zakładam marszobieg na 4 km (zajmuje mi to ok 35 min), i fajnie jest obserwować postęp - np. to, że przebiegnę ten dystans szybciej). Po co się spinać? To tylko wywołuje stres...
Zaczytuję się ostatnio w książkach Beaty Pawlikowskiej. To naprawdę mądra kobieta, która dużo w życiu przeszła, łącznie z problemami z jedzeniem. Najważniejsze to się o siebie troszczyć i być dla siebie łagodną. I to działa :) chudnę, jem to co lubię (czasem też słodkości i tłuszczyki), ruszam się dla zabawy i wsłuchuję się w siebie. Pozwalam sobie na lęk i wątpliwości (wcześniej te emocje wywoływały u mnie presję, żeby się ich pozbyć, a kończyło się na uleganiu wielkiemu obżarstwu). Pozwalam sobie na czucie głodu i nie lękanie się o to, że ten głód zniweczy moje plany. Paradoksalnie dzięki temu mniej jem. Zarysowuje się wyraźna tendencja wzwyżkowa :)
Jest jednak jedna sprawa, którą chciałabym się z podzielić, nie trzymać tego w sobie. 3 lata temu usunięto mi jeden jajnik... Dziś okazało się, że czeka mnie operacja na drugim... Boję się... że nie dane mi będzie zostać matką. Bo bardzo bym tego chciała. W poniedziałek mam konsultację z chirurgiem, powie mi co i jak. Że jednak jest nadzieja. Ale mimo wszystko się boję...

23 listopada 2012 , Komentarze (10)

Czasami przeraża mnie ogrom pracy jaki muszę wykonać, aby w końcu móc się cieszyć zgrabnym ciałem. 20 kg to dużo, bardzo dużo, a czasem wręcz za dużo. Gdy tylko o tym pomyślę, robi mi się słabo. Może teraz wyjdę na lenia, ale zawsze gdy mam zrobić coś naprawdę dużego, absorbującego i czasochłonnego, z reguły pierwszą myślą jest: "To ja może usiądę i pooglądam telewizję".
Ostatnio przeczytała w "mądrej książce" taką o to sentencję: gdy nie wiesz co dalej, zrób po prostu kolejny właściwy krok. Jakie to proste, a jakie mądre :) Tak sobie myślę, że lepiej oswajać powoli kolejny dzień diety niż od razu mordować się psychicznie 6 miesiącami katorgi. Łatwiej jest mierzyć się z różnymi "nieprzewidzianymi sytuacjami" dzień po dniu, niż założyć sobie, że np. przez kolejne 6 miesięcy nie zjem czekolady, a potem po chwili słabości katować się wyrzutami sumienia. Wiem coś o tym, bo sama zakładałam sobie takie nierealistyczne plany, które okazywały się niewypałem. Najdłużej wytrzymałam tak miesiąc, a potem zazwyczaj kończyło się to nalotem na lodówkę. 
Teraz sama ćwiczę takie podejście, zwłaszcza w odniesieniu do kolacji, które są dla mnie niezmiernie trudne do ogarnięcia (choćby dlatego, że wtedy zazwyczaj następuje chwila rozluźnienia po stresującym dniu ;) 
Życzę wszystkim powodzenia w trwaniu na właściwej drodze! :)