Dzisiejszy dzień był.. cięższy niż się spodziewałam.
Wiecie jak to jest przed świętami, przygotowania, zamieszanie.. Znowu musiałam spontanicznie zmieniać mój plan posiłków i chyba stąd właśnie baardzo kiepskie samopoczucie u mnie dzisiaj :(
Z dobrych stron - chleb posmarowany masłem chyba zacznie gościć w mojej diecie Chociaż dzisiaj musiałam go zjeść aż 3 razy - jak dla mnie na typ etapie to jest stanowczo zbyt dużo, ale przez to całe gotowanie i pieczenie niestety nie mogłam porządnie przygotować sobie swoich posiłków :(
Pomimo tego do 17 jakoś się jeszcze trzymałam.. ale potem stało się coś, co doprowadziło moją chorą głowę do szaleństwa - rodzicielka poprosiła mnie o spróbowanie ciast świątecznych.
Kurczę, niby nic, prawda? Przecież to jest właśnie ten mega wyczekiwany moment pieczenia - spróbowanie pyszności, nad którymi tak się męczymy :). Kiedy mi to zaproponowała, jeszcze nie było tak źle - miałam co prawda w tym momencie zjeść coś innego ("bezpieczniejszego"), ale uznałam okej, przecież to nic wielkigo, zwykłą rzecz, co mi grozi :)...
Już na etapie krojenia kawałków moje ciało znowu zaczęło reagować. OGROMY niepokój, stres, kołatanie serca.. w pewnym momencie powiedziałąm jej, żeby ukroiłą tylko dla siebie i reszty domowników, a ja sama sobie nałożę.
To były tylko dwa ciasta - ale wiecie, takie świąteczne, na biszkoptach, z masami, polewą, kokosem, orzechami. Ukroiłam małe, naprawdę małe kawalątka.Ale kiedy tylko próbowałam je zjeść.. dosłownie stawały mi w gardle. Są pyszne, naprawdę pyszne, ale kiedy patrzyłam, jak siedzą na moim talerzu, dostawałam odruchu wymiotnego. Za każdym podniesieniem widelca byłam pewna, że zaraz zwymiotuję na talerz.. masakra :( Zjadłam je, ale co przeżywałam w tamtym momencie, szkoda mówić. To naprawdę nie były duże kawałki, 2x2 centymetry? Ale odczuwałam dosłownie FIZYCZNY ból jedząc je, każdy gryz utykał mi w gardle.
I po tym już przez resztę dnia czułam się baardzo źle, i psychicznie, i fizycznie. Nie mogłam zebrać myśli, zaczęła mnie boleć głowa, nawet kiedy to piszę to czuję to wszystkow gardle i mam chotę zwymiotować :(
Mam nadzieję, że jutro będzie lepiej. Kurczę, przez ostatnie dni czułam się taka silna i pewna siebie, a dzisiejszy dziń był dla mnie ogromną walką. Planowałam jutro i pojutrze nie liczyć kalorii (pierwsze takie dni od 6 miesięcy!) - oczywiście pewnie zjadłabym ok. 1000-1200 kalorii (w końcu ta wczorajsza babka <3) ale teraz nie wiem czy nie będę musiała ich policzyć po to tylko, żeby zmusić się do zjedzenia tych 800 kcal. Bo obawiam się, że kiedy jutro zobaczę tę górę jedzenia na stole, to nie będę potrafiła walczyć z tym tak jak dzisiaj.. :(
Eh idę spać, jutro o 6 rezurekcja. Z bólem serca dodaję dzisiejsze menu - po tych ciastach na podwieczorek zmusiłam się, żeby koło 21 zjeść jakąkolwiek kolację i dobić tych kalorii. Nie ma zdjęć wszystkiego - ale też tak naprawdę nie było nic ciekawego dzisiaj ;)
Trzymajcie kciuki, żeby jutro było lepiej.
--
1. Śniadanie - 8:00
Chleb razowy 30g, masło 5g, szynka z piersi kurczaka (plasterek), połowa dużego pomidora, cały ogórek - 146 kcal
2. II Śniadanie/lunch ? Nie było kiedy zjeść - 14:00
To samo co na śniadanie, tylko zamiast pomidora pół czerwonej papryki - 150 kcal
3. Obiad - 16:00
Płatki ryżowe błyskawiczne 40g, kakao (1 łyżeczka), kostka gorzkiej czekolady, mały banan, cynamon (60g bez skórki) - 254 kcal
Banan tutaj jest sukcesem, bo to jest mój "fear food" - ale był taki malutki, że uznałam to za idealną okazję aby wkomponować go w posiłek i jakiekolwiek witaminy zażyć :)
4. Podwieczorek - 17:30
Te dwa kawałki ciasta.. podliczyłam kaloryczność przepisów, i na oko razem miały ok. 100 kcal.. tak, mówiłam, że bardzo małe kawałeczki, a nawet z tym był problem :( zdjęć nie mam z oczywistych względów (ale może jutro przy świątecznym stole zrobię)
+ 5 ogórków kiszonych jakieś 1,5h godziny później (przygotowanie sałatki ;)
Ok. 150 kcal
5. Kolacja - 21:00
Kromka chleba pszennego (upieczonego przez mamę, 40g), łyżeczka masła, łyżeczka miodu - 180 kcal
RAZEM - 880 kcal :)