Tytuł wpisu w pamiętniku odchudzania:
Pierwszy wpis, pochwalę się sukcesem! :)


Długo się zastanawiałam, czy w ogóle zakładać tu pamiętnik, pisać cokolwiek. Mam tendencję do "badania terenu" - jestem nowa na danej stronie, więc wolę najpierw się rozejrzeć, rzucić jakimś komentarzem tu czy tam i dalej obserwować. Przez ostatnie dni zerkałam więc cichaczem na zakładane na forum tematy, przeglądałam pamiętniki...

I doszłam do wniosku, że co mi tam, też czasem mogę coś skrobnąć :) Tym bardziej, że miałam konto na innym serwisie (nie związanym z dietami) i jestem oswojona z trollami, kłótniami czy innymi emocjami internetowymi.

Pisząc pamiętnik chcę sobie głównie pomóc z motywacją. Miewam słomiany zapał, dlatego nad zmotywowaniem się do ćwiczeń i regularnych posiłków muszę pracować codziennie... Nie zaczynam od dzisiaj, moja przemiana zaczęła się pod koniec listopada 2015, trwa już 6 tygodni - i jestem z siebie dumna, że wytrwałam!

Jeszcze bardziej dumna jestem z efektów, straciłam już łącznie prawie 6 kg. Niby to nie jest oszałamiający wynik, ale dla mnie to ogromny sukces, bo zawsze blokowałam się na pewnej wadze... Waga w tym miejscu klinowała się i... stała, i stała... 3, czasem 4 tygodnie lub więcej - aż pękałam i zaczynałam wcinać te wstrętne, wredne, durne zapychacze. A waga jakby uparła się mnie złamać, zero współpracy... :/

Dlatego kiedy dziś zważyłam się po 2 tygodniach i zobaczyłam przekroczoną magiczną granicę... Zobaczyłam postęp... Mogę wreszcie stwierdzić, że to co robię działa! :)

Dzisiejszy orbitrek zaliczony, 60 minut odbębnione, choć pot spływał mi po szyi ciurkiem. 250 brzuszków zrobione (dołączyłam się do wyzwania 5000 brzuszków w styczniu) - cały czas walczę! A wieczorkiem zrobię sobie wizualizację sukcesu, to mnie zawsze nakręca, dodaje sił. :)

Po wysiłku fizycznym czuję się pełna energii, naładowana, mogłabym wtedy góry przenosić! Mało tego... powiem Wam w tajemnicy, że ja jeszcze nie tak dawno wprost nienawidziłam ćwiczeń i ruchu! A teraz dzień bez orbitreka to dla mnie po prostu dzień stracony. Robię sobie odpoczynek w niedzielę, ale bardziej z przymusu, by dać odetchnąć mięśniom. Ja po prostu lubię czuć ten stan! Ten zawrót głowy, miłe zmęczenie mięśni, odprężenie i radość - od razu cały dzień staje się dla mnie przyjemniejszy. Sama siebie zaskoczyłam!

Powoli zbliżam się do połowy mojego celu, bardzo mocno wierzę, że dam radę! Poza tym mam dość mocną motywację w postaci sierpniowego ślubu - chciałabym (ależ to oklepane!) wyglądać jak najpiękniej w tym dniu :) I w sumie to mam gdzieś, że to oklepane,  skoro mnie to motywuje, to znaczy, że działa i tylko to się liczy. Tuż przed Sylwestrem wybrałam sukienkę... To teraz muszę tylko do niej odpowiednio schuść ;)

Uda mi się, a co!!! :)))