Ostatnio dodane zdjęcia

Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Obecna Obecna sylwetka
Cel Mój cel

O mnie

W końcu wzięłam się za siebie! :) Nie ma marudzenia, nie ma wymówek - trzeba działać! Znalazłam prezent od kumpeli z LO. Dostałam tego słonika na dowód, że różowe słonie istnieją, zwłaszcza takie z czerwonymi kokardkami ;D To mój prywatny symbol na to, że nie ma rzeczy nie możliwych ;) W kwestii odchudzania również.

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 171330
Komentarzy: 2560
Założony: 30 października 2012
Ostatni wpis: 4 lipca 2025

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
kawonanit

kobieta, 38 lat, Warszawa

163 cm, 71.70 kg więcej o mnie

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

29 sierpnia 2015 , Komentarze (11)

Jestem tak strasznie wyzuta z sił wszelakich... :( Dało mi w kość choróbsko, @ i pogoda. Od kilku dni zbieram czakrę i jest lepiej niż gorzej, ale jestem tak strasznie zmęczona ostatnimi tygodniami..... 

No i tęsknie za jesienią, a pewnie w tym roku jesień będzie łysa :( Liście nie zdążą się zmienić w różnobarwne arcydzieła, bo w większości już leżą pod drzewami :(

Z tego tytułu prostują mi się zwoje mózgowe, bo patrząc pod nogi na spacerze "coś mi się nie zgadza". Przecież stąpam po suchych liściach, dlaczego na nogach mam sandały?! (smiech)

Dietowo też już jestem bardziej niż mniej ogarnięta ;) Jednak tutaj wkracza leń rasowy. Czasem tak bardzo nie chce mi się czegoś zważyć, żeby potem podliczyć kalorie.... Dlatego założyłam grupę wsparcia, ciekawe, czy będą jacyś chętni. Mam nadzieję, że tak, bo wiem, że mnie to skutecznie zmobilizuje do podliczania bez narzekania ha ha :p A i jakieś inspiracje też się przydadzą :)

Ostatnio tez zaczynam bawić się koktajlami. Na pierwszy ogień poszedł sok pomidorowy z selerem naciowym. Za każdym razem dorzucam do niego łyżkę pestek słonecznika lub dyni, trochę wody i:

- pierwszy był "po prostu" z tabasco ;)

- kolejny z jabłkiem,

- a trzeci z bananem.

Jednak połączenie selera z pomidorem nie zachwyca mnie tak, jak przypuszczałam, że będzie... Teraz na tapetę biorę buraka, potem szpinak (w ogóle zielone liściaste). I mam taki mega dodatek do drugiego śniadanka :)

26 sierpnia 2015 , Komentarze (7)

Nie ma to jak chorować latem, prawda? :< Przez ostatni tydzień byłam zakichana, zasmarkana i ogromnie nieszczęśliwa. Bo przeziębienie w tym okresie jest takie... hmm... nienaturalne? Co innego w sezonie jesienno - zimowym, gdy wcześnie robi się ciemno nie ma nic przyjemniejszego niż wlezienie pod koc z książką i gorącą herbatą.... i zapasem chusteczek oczywiście. Ale latem? Prawie 30 stopni, a ja komuś opowiadam jaki to miły wieczorek spędziłam pod kocem. No, ale w końcu nie byłam sama.... Byłam z chusteczkami (smiech)

Już mi lepiej, już oddycham dwoma dziurkami, ale kurcze.... cała motywacja i determinacja zdechła wraz z katarem... i o ile brak aktywności był uzasadniony (wiem, że dla niektórych przeziębienie to jest pikuś i nie powinno się go traktować jako wymówkę, ale... pozwolę sobie mieć inne zdanie ;) tylko raz głupia zlekceważyłam ten delikatny stan chorobowy, przez co miałam cyrk przez kolejne pół roku. Nigdy więcej. Jak jestem chora, to trudno, niech się pali i wali, to jest czas, żeby organizm się zebrał do kupy, a nie żeby go dodatkowo nadwyrężać machaniem hantlami). 

Jednak niestety, przeziębienie nie tłumaczy lenistwa w podliczaniu kalorii. I tu już należy mi się lanie... ;( Nie popisałam się.

Dzisiaj też nie miałam weny, żeby się za to zabrać, ale mnie olśniło, że dłużej o tym myślę, niż by trwało wklepanie żarcia do kalkulatora :PP No to wklepałam, nie połamałam przy tym paznokci, ani nie spotkała mnie żadna inna katastrofa.... (smiech) 

Ale za ćwiczenia się jeszcze nie biorę... Jeszcze z dzień lub dwa... :)

13 sierpnia 2015 , Komentarze (7)

W O W

Jestem tak szczęśliwa, że aż nie wiem co ze sobą dzisiaj począć :D Na razie wietrzę mieszkanie, może uda się przepędzić  z niego te 30 stopni.... 

Już wczoraj ładnie ogarnęłam michę. Mam też plan na najbliższe dni. No i to poczucie, że moje wewnętrzne zawzięcie nie jest na pokaz, a faktycznie nie tylko wierzę (czyt. myślę i fantazjuję), ale i szczerze chcę i będę dążyć do uporządkowania tego wszystkiego ;)

12 sierpnia 2015 , Komentarze (6)

Dzisiaj nie o mnie, bo nie staram się tak, jak powinnam. Chociaż mam wrażenie, że "upałowy kryzys" już przechodzi, albo przynajmniej wyewoluowała we mnie jakaś akceptacja zaistniałego stanu rzeczy.. Co nie przeszkadza mi odliczać dni do jesieni... ;) 

A co mnie tak zbulwersowało? Dzień był bardzo przyjemny, bo można było poczuć wiaterek, ośmieliłabym się powiedzieć, że był nawet chłodzący. W związku z tym, że na zewnątrz było znośniej niż na mieszkaniu wybrałam się na spacer. A podczas dreptania moją uwagę zwrócił pewien pan... Pan usiłował biegać.... Ja wiem, że tego dnia było "tylko" 28 stopni, ale kurcze. Po pierwsze - jak się ma dużą nadwagę to nie wybiera się tej formy aktywności, po drugie nie biega się po chodniku w trampkach. Po trzecie w czasie upałów nie wylega się na bieganie w czasie największego skwaru (to było jakoś po 13) bez żadnego nakrycia głowy!!! Jak można być tak krótkowzrocznym. No jak? Dlaczego ludzie tak bardzo nie szanują swojego zdrowia? :|

A po powrocie jeszcze dowaliła mi historia pary Francuzów, którzy wybrali się z dzieckiem na spacer po pustyni (Białe Piaski) mając ze sobą 2 półlitrowe butelki z wodą. Oni zmarli, ich syna uratowano. Przy czym władze Parku apelują by na taką wycieczkę zabierać 4 litry wody na osobę! Ot, kolejny miażdżący przykład ludzkiej głupoty. Ja siedzę tylko w przegrzanym mieszkaniu, a już wlałam w siebie litr...

Jakoś smuci mnie taka... głupota. I poczułam potrzebę podzielenia się tymi historiami. Ja wiem, że przy takiej pogodzie myślenie boli i dużo się nie chce, ale... bądźmy rozsądni :) Po prostu. 

8 sierpnia 2015 , Komentarze (5)

Na początku liczenia kalorii, po tych kilku rewelacyjnych dniach, myślałam, że wpis wieńczący pierwsze dwa tygodnie będzie pełny ochów i achów.... No trochę nie wyszło ;)

Najpierw spadł błyskawicznie ponad kilogram, a tak mniej więcej od 5 dnia jest istna huśtawka. Raz mniej, raz więcej, ot typowe wahania.

Zwalam wszystko na upał, bo to nie możliwe jest, żeby nic nie spadało. W końcu jem poniżej CPM, a nie ucięłam tych kalorii na tyle, żeby organizm zaczął się bronić.

Fakt, ciągle lawiruję z różnicą ok 200 kcal. To znaczy staram się nie schodzić poniżej 1600, a nie przekraczać 1800 kcal na dobę. Niby to już dwa tygodnie, ale ciągle nie mam "wagi w oczach", ciągle podsumowując jakiś posiłek mogę się dziwić, że wyszło tyle i tyle. No cóż...ciągle uczę się liczyć kalorie :)

No i ostatnie dwa dni były trochę na bakier. Raz olbrzymia porcja lodów, za drugim piwko :D I pewnie wyszło trochę ponad CPM, ale cóż.... no wiecie ;)

A aktywność? Odpuściłam. Mam w mieszkaniu 30 stopni. Trzyma ciepło cholera. Ale za to zimą nie narzekam, haha (smiech)

No to walczę dalej :) Mam nadzieję, że podsumowanie kolejnych dwóch tygodni wypadnie owocniej :)

29 lipca 2015 , Komentarze (8)

A czemu wahnięcie? Bo nie chcę się nastawiać zbytnio optymistycznie.  Że niby prawie kilogram po 3 dniach? Ano właśnie (smiech) Wcale się nie zdziwię jak jutro waga wróci na plus. I płakać z tego powodu też nie będę ;)

To może złazić woda, opuchlizna po ostatnich upałach, albo organizm odetchną, po tych hektolitrach piwa z zeszłego tygodnia. To może też złazić zawirowanie około @, to może być wszystko, tylko nie spadek tłuszczu. Jednak zanim zacznę spalać fat organizm musi się "poukładać", poprzestawiać to co trzeba, żeby zacząć działać. Nie tylko ja się szykowałam do diety, on też musi być gotowy :) 

Czuję się jakbym przeprowadzała istną rewolucję. A zmiany polegają jedynie na pilnowaniu kalorii, co za tym idzie zmniejszaniu porcji, nie dokładania do posiłków niepotrzebnych składników. Ciągle jestem w ciężkim szoku, jak bardzo kalorycznie przedstawiał się mój dzień. Najbardziej zadziwia mnie fakt, że tyle czasu utrzymywałam na tym wagę :? Te wszystkie dodatkowe plasterki żółtego sera do obiadu, albo pestki sypane na oko do sałatki, bo przecież zdrowo... albo garść orzechów na przegryzkę, co nie zawsze było moją garścią, tylko rosłego faceta... :p Tak to wyglądało, a dałabym się pochlastać, że nie jem dużo, tylko daję się ponieść przy niektórych daniach i tylko wtedy ewidentnie przeginam :D

Jedyne co, to tylko aktywność jeszcze nie jest taka, jak planowałam. I wszystko wskazuje na to, że przez najbliższe 3, 4 dni, ciągle z nią nie ruszę. No, ale to się nawet nie zamierzam głupio tłumaczyć.... pochwalę się, jak już wszystko będzie prefect ;)

Wracając do nowych porcji to... czuję się dziwnie. To nie jest tak, że po po posiłku jestem głodna, albo, że mnie szybko zaczyna po nich ssać... nie, to nie jest to uczucie. Ja raczej ciągle czuję... niedosyt? Podobno to ten mega zdrowy stan, którego warto doświadczyć podczas redukcji wagi. A mi jest z tym tak bardzo źle ;( Mam nadzieję, że szybko się przyzwyczaję, albo w ogóle przestanę go odczuwać 8)

26 lipca 2015 , Komentarze (13)

Jestem osobą, która zanim się za coś weźmie, musi przemyśleć sprawę w każdą "stronę świata". Kombinatorka ze mnie straszna (tajemnica) Czasem to pomaga, a czasem trafia się jakiś mało istotny szczegół, w którym "coś mi nie gra" i pojawia się problem nie do przeskoczenia. Jak na przykład moje wczorajsze rozkminy na temat ilości porcji w garze gulaszu... Na cholerę mi to teraz wiedzieć?! Przecież nie zamierzam gotować strogonowa w najbliższym czasie, to nie jest danie na te upały! Poza tym kto mi każe przygotowywać trudno policzalne obiady??! Zapętliłam się w kwadraturę koła, przyczepiłam mało istotnej kwestii, aż w końcu mogę stwierdzić - głupia baba ze mnie (smiech)

Przygotowałam sobie na dzisiaj ładne menu, które natrafiło na pierwszą przeszkodę już z rańca. Mianowicie mąż nagle zmienił śniadaniową rutynę domagając się jajek z chrzanem. Najpierw lekka panika - przecież chciałam zjeść jajka na drugie śniadanie, teraz miała być jaglanka!! Na szczęście szybko się opamiętałam :p Nie mogę przecież pozwolić, żeby mój orientacyjny jadłospis rządził całym dniem. Nie o to mi chodziło, gdy wkraczałam w świat kalorii :PP

No to teraz nienerwowo ;) Podliczanie posiłków na bieżąco okazało się mniej denerwujące niż układanie jadłospisu dzień wcześniej. Na chwilę obecną mam jeszcze 500 kcal do schrupania :D

To naprawdę może się udać... :)

25 lipca 2015 , Komentarze (12)

Jeszcze dwa dni temu dałabym sobie rękę uciąć, że jem bardzo ładnie, czasem jedynie przesadzam "bo takie dobre", ale żeby to miało aż tyle kalorii? :?

Czasem śledząc forum patrzę na jadłospisy do oceny i wszędzie komentarze typu "jesz za mało", no to starałam się, żeby u mnie nie było za mało (smiech)

Wkroczyłam w świat liczenia kalorii i co się okazuje? Moje śniadania mają ich ponad 400 (co akurat mnie cieszy i to zdecydowanie zostawiam, jak jest), ale ulubione obiadki potrafią dopić do... 900 kcal! Tak, dokładnie!!

I moja teoria pt. "jesz spoko, ale za mało się ruszasz" legła w gruzach :< Bo jem spoko, ale te moje bombki kaloryczne pojawiają się zbyt często. I tak jestem pod wrażeniem, że tą wagę trzymam tyle czasu...:D

Trzeba te kalorie jakoś trzymać w ryzach, a że ich liczenie jest tak uprzykrzające, jak się spodziewałam to siedzę i układam szablon. Obiecałam sobie, że ułożę chociaż ze 3 dni na tip top. Może na początku będzie to nieco monotonne, ale muszę jakoś mądrze ruszyć.

Może uda się już jutro ;) Nie no, musi to być jutro, bo w poniedziałek się niczego nie zaczyna.... ;)

20 lipca 2015 , Komentarze (3)

Bardziej się szykowałam niż ambitnie działałam, ale! Miałam dużo sprzątania (naprawdę dużo ;)), poćwiczyłam ze 2 razy, żarcie ładnie ogarnęłam, ale piwo lało się litrami :p Schudłam całe 100 g!(smiech)

Ten tydzień będzie już bardziej "zorganizowany", nic nade mną nie wisi, będzie dobrze 8)

12 lipca 2015 , Komentarze (5)

Który to raz biorę się za siebie z intencją działania, a nie tylko myślenia o tym? Nie mam bladego pojęcia.... Trochę nie wierzę, że będzie bezproblemowo, że z pełną mocą zacznę działać i radośnie gubić kilogramy. Taka weteranka jak ja, nie powinna kłamać w żywe oczy, że tym razem to już na miliard procent się uda! Bla bla bla....:x

Mam tylko nieśmiałą nadzieję, że tym razem będzie tak, jak powinno być już trzy lata temu. A dlaczego? Ano mam już taki swój zestaw ćwiczeń przy którym nie dostaję szczękościsku z niechęci. Potrafię się zebrać w sobie na godzinny trening gdzie nie tylko macham leniwie nóżką i jestem z siebie głupio dumna, że ćwiczę (smiech) O tyle jestem bliżej sukcesu 8)

Co do menu - to nienerwowo. Zwykłe bilansowanie posiłków. Na początku może być dziwnie szczególnie przy obiadach, bo ja już chyba z rok starałam się jeść MMowo, ale niestety było to na pół gwizdka. Skoro czyste MM mi nie wychodzi, czas uporządkować michę i przestać przeprowadzać samobiczowanie, że 2 posiłki były zgodne z Monignaciem, a w trzecim namieszałam tłuszcz z węglami.

Krok pierwszy - bilansowanie posiłków. 

Krok drugi - sprawdzenie, czy intuicyjne jedzenie się sprawdza, czy też trzeba zacząć liczyć kalorie.

W między czasie - spacerować ile wlezie. Trening 3 razy w tygodniu, twister i rowerek najlepiej codziennie (no, chyba, że w tym dniu zaliczę 10 kilometrowy spacer).

Kupiłam nową wagę. Niby wiedzieć, że stara zaniża i wystarczy dodać 3 kg, a zobaczyć, na wadze te cyferki to jest różnica! Od roku trzymam wagę, czas najwyższy zacząć ją zbijać ;)