Ciągle mam kontakt z byłym partnerem, spotykamy się można powiedzieć jak na początku naszej relacji. Raz u mnie raz u niego (w starym mieszkaniu, w którym mieszkaliśmy razem). Tęsknię za nim ale podejście do dzieci nadal nas poróżnia. Często, tak jak teraz, zastanawiam się po co to ciągnę. Z nim jest dobrze, ale kiedy na horyzoncie pojawia się też jego syn to spinam się od razu... Te sprzeczki są męczące a ja nadal nie widzę consensusu między nami... Podzielilam się z nim tym, że przymierzam się do zakupu mieszkania. 2-pokojowego. To on ma pretensje że ja źle do tego podchodzę, że mam takie plany. Ale ja nie widzę innej opcji, ze mną pół na pół nie chciał kupować. Wyraził się że chciał się zabezpieczyć na przyszłość dlatego nie chciał pół na pół. To ja się pytam co z moim zabezpieczeniem na przyszłość? I dla mojej córki? Jakoś nie umialam i nie umiem w imię naszej miłości, zgodnego związku zgodzic się na mniej niż współwłasność... A z drugiej strony co tu rozważać wspólny zakup jak się wyprowadziłam już z wynajmowanego. I tak rozmawiamy w nieskończoność. Czuję się potraktowana niesprawiedliwie. Jakbym nie powinna walczyć o swoje dla siebie i córki tylko cieszyć się tym, że on chce ze mną być i mi towarzyszyć w niedoli życia. On wzbudza we mnie poczucie winy... Jakbym była nie wiadomo jak wyzwolona a ja chcę tylko mieć swoje miejsce na ziemi w końcu... Swoje 4 ściany które zawsze będą moje, bez obaw że w przyszłości znów będę musiała tego swojego kąta szukać...
nie zrażają go też moje słowa, uważam że szczere, że nie pokocham jego syna, że mogłam mieć na to nadzieję po 3 miesiącach znajomości a nie po trzech latach... Uważam że uczciwie stawiam sprawę, a on mi zarzuca że ja sobie "postanowiłam, że nie pokocham o koniec". Jakbym mogła tym kierować.... Też mi mówię, że męczy mnie tym zmienianiem mnie pod siebie i swoje wyobrażenia o kobiecie /matce, że może lepiej rozejrzał by się za kimś kto taki już jest.. wiem, psycholodzy nie pochwalają takiego podejścia... Ale nie umiem wrzasnąć, by się odwalił ode mnie. Bo za nim tęsknię, ale życie z jego synem mnie wykańcza psychicznie.... mały kopie babcie, tacie mówi że nie jest jego tatą... nie ma we mnie akceptacji na takie zachowania... Ale o tym nie ma i nie było tematu, wtedy zaczyna się tyrada o tym, że moja córka za dużo jęczy... Taki temat zastępczy...
A w tamtym mieszkaniu pokój po mojej córce zajęły rzeczy osobiste jego byłej teściowej... No i ja się zastanawiam gdzie tam dla nas miejsce... Teściowa tam chce być, bo nikt jej nie pomaga i nie wspiera jak Zięć. Chora sytuacja... Ale on tego nie widzi, chciałby żebym zaprzyjaźniła się z jego była teściową! Mówi, że ona chce być blisko wnuka, a ja uważam że skoro nie ma swojego kąta (jest w trakcie rozwodu, separacji od 5 lat, tuła się po wynajmowanych pokojach, nie pracuje, chyba żyje z jakichś zasiłków, alimentów na czas sprawy mąż jej nie placi- jest niezaradna życiowo ogólnie, na dodatek leczy się na depresję), to wykorzystuje przede wszystkim swoją pozycję babci aby przenocować, zjeść u zięcia, wypić kawę, pobawić się z wnukiem, trzymać swoje rzeczy w jego piwnicy i ... I już w mieszkaniu...
Dziecko partnera to juz nie jest łatwa sprawa, ale dziecko i była teściowa to już nie do przyjęcia... Ja się do tego nie nadaje...
chaotycznie dzisiaj... 😔😔😔😔😔😔😔 Jest mi niezmiernie dziś smutno.