Postanowiłam skontrolować swoją wagę po tym maratonie obżarstwa. O dziwo jest tyle co na pasku, czyli 55,8 kg. Niby ok, ale.. moim celem jest 54 kg max, a najlepiej 53, wtedy czuję się najlepiej. Waga mi skacze, co uda się zejść poniżej 55, to zaraz nadrabiam i waga wraca do punktu wyjścia. No nic, trzeba się cieszyć tym co jest. Na popołudniówkach łatwiej mi trzymać żuchwę w ryzach, bo jem rano i przed pracą, a później już do końca dnia nic. Dzisiaj wyjątkowo wezmę sobie do pracy jedzenie, bo pierwszy posiłek zjadłam późno, a nie chcę na siłę jeść i taka napchana pracować. W pracy musze się schylać, więc przepełnienie żołądka może skutkować 🤮.
Dzisiaj zjadłam: 3 jajka, warzywa (dużo), pestki (dużo), nasiona, smażone serca indycze (5 szt.), do tego dodałam łyżkę masła, olej c8. To pierwszy posiłek. Najadłam się tym solidnie, bo porcja była bardzo duża.
Do pracy wezmę: jogurt naturalny(400 ml) wymieszany z truskawkami, cynamonem, kakao i wiórkami kokosowymi.
Aktywności brak, musiałam coś załatwić na mieście, a że korki pierońskie, bo na każdym kroku coś robią, to brakło mi czasu. W pracy pewnie będzie zapierdziel, a że 10 h będę musiała pracować, to.. na pewno się zmęczę.
Uwielbiam tych dwóch gości, zawsze mi się micha cieszy jak słyszę ich śpiew. No i teksty mają epickie 😁