Wczoraj byłam w robocie, stąd weekend bardzo krótki. Następny też będzie okrojony o sobotę (no chyba, że tak mnie wkurwią, że nie przyjdę), ale przynajmniej czwartek wolny. Dobrze, że jeszcze w niedzielę nam nie każą przychodzić, choć wiem, że są osoby, a na pewno 1, która jakby mogła, to by wszystkich do tego zmusiła. Pierwszy raz mam do czynienia z tak apodyktyczną, pozbawioną empatii, dwulicową osobą.
Kupiłam sobie kapelutek na spacerki (zamówiłam go na "Ali" razem z kolczykami i linką do roweru) całkiem wygodny, fajnie się w nim czuję, nie jest w nim gorąco, a nawet dobrze chroni przed słońcem, w sensie, że mnie nie razi, bo nie lubię chodzić w okularach.
Dalej żre jak prosie, podejrzewam, że tak reaguje na stres, a właściwie atmosferę w pracy, bo na pewno nie jem z głodu. Spacery nieco mnie uspokajają, dlatego jak tylko mogę to idę w plener. Dzisiaj przeszłam niecałe 12 km. Staram się "wyłazić" minimum 100 km miesięcznie. To niewiele, ale nie chodzę na spacer codziennie, w zasadzie głównie w weekendy, czasem uda się w tygodniu.
Zjadłam dzisiaj: dużo orzechów (mieszanka nerkowców, włoskich, laskowych, migdałów), pierś z kurczaka (miałam nie jeść 🫣, ale to mięso dobrze zapycha😋), 3 jajka, cukinie, ogórka, szczypior, natkę pietruszki, pomidorki koktajlowe, czosnek, rzodkiewkę, pestki, nasiona, masło, olej C8, 2 łyżki domowego smalcu (moja słabość 😅 ). Duży jogurt naturalny z kakao, wiórkami kokosowymi, cynamonem, sporo czereśni 🍒 (obrałam całe drzewko, jakieś 2 kg może się uzbierało, oczywiście wszystkich nie zjadłam 😁), jabłko.
Bardzo podoba mi się kolor tych kwiatków, to chyba goździk kropkowany (fotka z spaceru):