Ostatnio dodane zdjęcia

Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Obecna Obecna sylwetka
Cel Mój cel

O mnie

W wieku 30 lat zrzuciłam 50 kg i utrzymałam to przez 10 lat. W wieku 41 lat wzięłam na wychowanie troje dzieci i się zaczęło. Bardzo starałam się je wyprostować niestety kosztem siebie. Teraz dzieci są już duże, jedno nawet ma własną rodzinę, a ja ponownie walczę. Nie mogę narzekać, właściwie jest już dobrze, zdrowie wróciło, wygląd jest zadowalający. Do dalszego zrzucania wagi motywuje mnie tylko moja ambicja i wydruk z wagi wskazujący na moją wagę idealną czyli 61,4 kg.

Archiwum

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 7145
Komentarzy: 219
Założony: 5 stycznia 2016
Ostatni wpis: 22 stycznia 2016

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
berkati2016

kobieta, 56 lat, Sztumskie Pole

167 cm, 81.70 kg więcej o mnie

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Historia wagi

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

17 stycznia 2016 , Komentarze (9)

Tak dla odsapki od ciężkich tematów, spis tego, co dziś jadłam (dziś pracuję od 8 rano i skończę pracę jutro o 16.30 lub później)

1. śniadanie: owsianka - 20 g płatków owsianych i 180 ml mleka niskolaktozowego 1,5%

2. II śniadanie : 100 g jogurtu naturalnego + 10 g błonnika z sezamem + połówka granatu (ok 100 g)

3. obiad - z torebki Smartfood - danie obiadowe: kociołek wiejski + 150 ml wody (mam takie rezerwowe obiady, kiedy nie mam czasu przygotować sobie tzw normalnego jedzenia, a wczoraj miałam gości i nie starczyło czasu aby sobie coś upichcić na dzisiaj i jutro)

4. podwieczorek: znów Smartfood - tym razem koktajl czekoladowy + 220 ml wody

5. kolacja - leczo 150 g (cukinia, papryka, pomidor, cebula, wszystko duszone bez tłuszczu) + 1/2 (ok 50 g) kromki chlebka żytniego pełnoziarnistego z 50 g twarożku z czosnkiem

do tego woda: 250 ml przed śniadaniem, 500 ml po śniadaniu, 500 ml po obiedzie, 750 ml po kolacji - to trochę mało, ale pracowałam dziś intensywnie i nie dało się wypić więcej, bo nie było takiej możliwości.

próbowałam wskoczyć na stepper, ale po 10 minutach mi przerwano, no cóż, w końcu jestem w pracy...

17 stycznia 2016 , Komentarze (6)

Przepraszam, że nie zaglądałam tu przez kilka dni, ale bałam się, że jak zacznę pisać, to wsiąknę na amen, a sprawy zawodowe i rodzinne zajmowały mi ostatnio 150% czasu.

Zanim napiszę na temat samego procesu odchudzania, chciałabym cofnąć się trochę. Zacznę może od tego, że wagę, do której się doprowadziłam, czyli 167 kg (taki mam pierwszy wpis w zeszycie, w którym próbowałam notować to, co jem na kilka tygodni przed odchudzaniem) uzbierałam w ciągu ok. 7 lat. Wcześniej miałam oczywiście tendencję do tycia, zawsze byłam grubsza niż rówieśniczki w szkolne, jako nastolatka balansowałam na granicy nadwagi i otyłości, na studiach dochodziłam do wagi 100 kg, pierwsze lata pracy przyniosły mi 123kg. Przez te wszystkie lata próbowałam się odchudzać, bardzo impulsywnie i bez głowy, najczęściej po prostu głodując. Ważąc 123 kg po raz pierwszy uczciwie zabrałam się za odchudzanie, czyli zrzuciłam wagę do 70 kg  w ciągu 10 miesięcy. Oczywiście po odchudzaniu małe odbicie do 75 kg i 6 kg nadwagi, co mi nie przeszkadzało. W mojej ocenia wyglądałam dość dobrze i nie walczyłam o te kilka kilogramów. Kiedy zakończyłam okres spadku wagi, okazało się że nadal nie umiałam się odżywiać, nie potrafiłam określić swojej miary jedzenia. Nie jadałam śniadań ani drugich śniadań, pierwszym moim posiłkiem był obiad, który jadłam dopiero po powrocie do domu. Wygłodzona często dosłownie rzucałam się na jedzenie i zjadałam więcej niż planowałam. Kierowana wyrzutami sumienia i chęcią utrzymania wagi zmuszałam się do wymiotów. Takie incydenty zaczęły zdarzać się coraz częściej no i wpadłam w bulimię. W ciągu popołudnia zjadałam wszystko, co miałam w domu. Miałam trzydzieści lat, byłam sama, mieszkałam sama, nie musiałam oszczędzać pieniędzy. Jadłam wszystko z wyjątkiem słodyczy, bo od nich tyłam szybciej. Rano, po wieczornym obżarstwie nie byłam głodna, trzymało mnie tak do 13-14-tej. Po pracy szłam na zakupy spożywcze, doszło do tego że kupowałam jedzenie z myślą, żeby zjeść i zwymiotować. I tak w kółko. Jedyne co było dla ważne to praca i jedzenie. Praca, bo pozwalała na nieograniczone zakupy, a po południu realizowałam swój nałóg. Na szczęście pracę miałam wymagającą dobrego wyglądu, więc pilnowałam wagi. Prawie natychmiast po każdym obżarstwie wymiotowałam, a jak trochę przytyłam to na jakiś czas przechodziłam na półgłodówkę, zrzucałam wagę i wracałam do nałogu. Nie chciałam do niego wracać, zawsze miałam nadzieję, że to już ostatnie odchudzanie, ale nie wychodziło. Bulimia wracała wcześniej czy później. Nie potrzebowałam kontaktów ze znajomymi, rodziną - przeszkadzali, przedłużali okres oczekiwania na obżarstwo, a po epizodzie obżarstwa nie mogłam nic robić, aż do wymiotów. Miałam świadomość patologii, ale nie potrafiłam się z niej wyrwać. Próbowałam szukać pomocy w lekach, ale nie działały - nie hamowały epizodów obżarstwa tylko utrudniały wymioty, pogłębiając moje poczucie winy i chęć poprawy samopoczucia kolejnym obżarstwem. To wszystko trwało 10 lat.  W wieku 40 lat straciłam czujność, przytyłam najpierw trochę, potem więcej, nie udało się włączyć na czas dietki i waga pokazała 110 kg. Przy bulimii i takim trybie życia i odżywiania poszło szybko. Znów musiałam się porządnie odchudzić, wymagało to lepszego zaplanowania i dłuższego czasu. Odchudzanie trwało 6-8 miesięcy, nie pamiętam dokładnie. Zaczęłam jeść śniadania, zabierać ze sobą do pracy jedzenie, jadłam skromną kolację i nie jadłam po kolacji. Waga wróciła do 70 kg. Marzyłam o tym, żeby to był koniec moich kłopotów. Zaczęłam mieć więcej wolnego czasu, poznałam mojego obecnego partnera. Kiedy go poznałam zwróciłam również uwagę na to czy jest szczupły i jak się odżywia. Bałam się jak ognia trafić na smakosza z dużym brzuchem, bo to by mnie wpędziło do grobu. Na szczęście ten mój wybranek był wychudzonym człowiekiem po przejściach, po związku z alkoholiczką, samotnie wychowującym 3 dzieci. Po kilku miesiącach bycia razem okazało się, że dzieci mojego partnera to jeden wielki problem. Niestety alkoholizm matki odbił się na nich w najgorszy możliwy sposób - były uszkodzone, najgorzej najmłodsza Emilka - ona miała (i ma do dzisiaj i tego się nie wyleczy) Płodowy Zespół Alkoholowy, starszy o 2 lata Robert też miał problemy, najmniej uszkodzona była najstarsza Natalia. Aby właściwie zająć się dziećmi musiałam zrezygnować z dotychczasowej pracy (była wyjazdowa) i znaleźć sobie taką,żeby wieczorami wracać do domu. Wróciłam więc do wyuczonego zawodu. Jeśli chodzi o odżywianie to była ruina. Miałam świadomość rozwalonego metabolizmu i braku umiejętności dostosowania odżywiania do potrzeb organizmu. Wiedziałam, że całe życie albo tyłam albo chudłam,  nigdy nie udało mi się utrzymać stałej wagi nawet przez marne 2 tygodnie. Nie chciałam już wymiotować, nawet nie znalazłabym na to czasu. O mojej bulimii powiedziałam partnerowi, współczułam mu i zostawiłam wybór, bo wiedziałam, że trafił z deszczu pod rynnę, wyplątał się z alkoholiczki aby związać się z bulimiczką. Chyba nie wiedział co go czeka, powiedział nawet, że jeśli mi to pomaga, to mogę sobie wymiotować. Tyle że ja już nie chciałam. Przez pierwsze miesiące jak zjadłam za dużo to miałam poczucie winy i kusiło mnie żeby to rozładować, ale szybko przeszło. Zaczęłam ponosić konsekwencje. W pierwszym roku przytyłam z 70  do 130 kg,  Pomyślałam sobie, że skoro mój partner i jego dzieci są szczupli, to wystarczy jeśli będę jadła to co oni i tak jak oni, to nie przytyję. Ale ja jadłam nadal więcej. Jedyne co się zmieniło to jadłam już śniadania przed pracą i II śniadania w pracy.  Moim celem było ustabilizowanie wagi, chciałam dowiedzieć się ile powinnam jeść aby nie tyć. Do południa wszystko szło zgodnie z planem, wieczorami jednak nadrabiałam, ciągle zaglądałam do kuchni po nowy przysmak. w weekendy nie robiłam nic więcej tylko jadłam. Przybór wagi zwolnił, ale co roku miałam na plusie ok 5 kg lub trochę więcej. Choć wagę miałam ogromną i tyłam nadal, to nie podejmowałam prób odchudzania.  Gdy po przekroczeniu 130 kg moja łazienkowa waga przestała ze mną współpracować, przestałam się ważyć. Jedyną miarą były spodnie, które szyła mi mama, oczywiście co roku trochę większe. Raz na jakiś czas ważyłam się na szpitanej wadze, ale ona też poddała się po przekroczeniu 150 kg. Unikałam wagi jak ognia, choć dostrzegłam w mojej przychodni wagę do 200 kg, to przez 8 miesięcy oglądałam ją tylko, nie mając odwagi na nią wejść. 

Uff, trochę się rozpisałam. W następnym wpisie opiszę co musiało się zadziać, że jednak postanowiłam o siebie zawalczyć...

8 stycznia 2016 , Komentarze (8)

Dziękuję Wszystkim Wam razem i każdej/każdemu z osobna za miłe słowa. Jesteście kochane. Nawet nie wiecie jakiego mi to dało kopa, jeśli chodzi o podtrzymanie, czy też może odnowienie motywacji. Choć bardzo chciałam, to w pewnym momencie nie dałam rady odpowiadać na Wasze komentarze, ale każdy przeczytałam, zapewniam.

Kilka osób prosiło mnie aby coś więcej napisać, jak przebiegało to moje odchudzanie. Planowałam tak zrobić, jedyną przeszkodą jest brak czasu. Ale spróbuję, boję się tylko że będę zanudziać. Zrobię to w najbliższym czasie, obiecuję.

7 stycznia 2016 , Komentarze (2)

Całkiem zapomniałam o wymiarach (udaję, bałam się zmierzyć). Wczoraj wzięłam głęboki wdech i oto co pokazał centymetr

szyja - 33 cm 

biceps - 34 cm

biust - 98 cm

talia - 85 cm

biodra - 110 cm

udo - 68 cm!

łydka - 46 cm

7 stycznia 2016 , Komentarze (4)

Uff, pierwszy dzień za mną. Jestem zadowolona, choć nie obyło się bez wpadek - 2 mandarynki dodatkowo do II śniadania, 1 lizak po podwieczorku i kromka chlebka z wędliną po kolacji. Podstawowy plan zakładał ok 950 kcal, więc te dodatki chyba zmieściły mnie w limicie kalorycznym do 1200 kcal. Wieczorem chodziłam i szukałam jedzenia, nie był głodny żołądek, tylko głowa. Jakoś dałam radę. Około północy ból żołądka, okropny, myślałam że zemdleję - przeszedł sam po 10 minutach. Po południu 50 minut steppera. Planowałam jeszcze przysiady i ćwiczenia na ręce, ale zabrakło czasu. 

Wczoraj odkryłam, że bez ćwiczeń moje ciało się przebudowało. Odpuściłam sobie dietę i ćwiczenia na jakieś 3 miesiące. Efekt - dodatkowe centymetry tylko w biodrach (5 cm) i udach (4 cm - tu tak opornie szło zrzucanie, a jak szybko wróciło, buu). Wagę utrzymałam choć podejrzewam, że ten tłuszczyk pojawił się kosztem masy mięśni, więc tak naprawdę jednak utyłam, nie zmieniając masy ciała. Nabrałam tłuszczyku tam, gdzie mój organizm najbardziej lubi odkładać. I teraz czas na żal do Stwórcy - Dlaczego to nie idzie równo?! Dlaczego zawsze tylko nogi i biodra?! Dlaczego ja?! Eh, życie. Znów muszę popracować, żeby proporcjonalniej wyglądać. Bo na razie góra w rozmiarze 38 czasem i w 36 wejdę a dół 40/42. Masakra. Wyglądam jak dwie różne osoby sklejone w pasie. Wiem, że można to zmienić, ale ile to kosztuje czasu i wyrzeczeń....A potem i tak trzeba pilnować, żeby organizm tego nie zniszczył. A może na skróty - może liposukcja? Hmmm. Taniej i zdrowiej zrzucić jeszcze te 25 kg i utrzymać wagę. Tylko trudniej. 25 stycznia mam wizytę u chirurga plastycznego, zobaczymy co mi powie jeśli chodzi o nadmiar skóry, no i o te nogi też zapytam.

6 stycznia 2016 , Skomentuj

Do zrzucenia 3 kg, jakieś 21 000 kcal do spalenia. Jeśli przyjąć, że do końca stycznia zostały 24 dni, to oznacza 875 kcal dziennie. Moje zapotrzebowanie dzienne to ok 2000 kcal. Dieta zatem nie powinna przekraczać 1125 kcal.

6 stycznia 2016 , Komentarze (4)

Ambitny plan? I tak (bo jakoś nie mogę się zmobilizować) i nie (bo z perspektywy zrzuconych 80 kg te pozostałe 25 wydaje się niczym).

Jak planuję to zrobić?

w styczniu - 3 kg (końcowa waga 83)

w lutym - 3 kg ( końcowa waga 80)

w marcu - 3 kg ( końcowa waga 77)

w kwietniu - 2 kg ( końcowa waga 75)

w maju - 2 kg (końcowa waga 73)

w czerwcu - 2 kg (końcowa waga 71)

w lipcu - urlop (końcowa waga 71)

w sierpniu - 2 kg  (końcowa waga 69)

we wrześniu - 2 kg (końcowa waga 67 kg)

w październiku - 2 kg (końcowa waga 65)

w listopadzie - 2 kg (końcowa waga 63 kg)

w grudniu - 2 kg ( końcowa waga 61 kg) 

Dopuszczam zatrzymanie się na wadze 65 kg z powodu nadmiaru skóry (szacuję jej wagę na ok 4 kg )