Ostatnio dodane zdjęcia

Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Obecna Obecna sylwetka
Cel Mój cel

O mnie

Chwilowo Matka Polka na urlopie wychowawczym.

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 73294
Komentarzy: 100
Założony: 14 kwietnia 2018
Ostatni wpis: 29 lipca 2024

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
Karolka_83

kobieta, 41 lat, Wrocław

164 cm, 65.40 kg więcej o mnie

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Masa ciała

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

20 kwietnia 2018 , Komentarze (4)

Za mną tydzień gotowania na parze. Musze przyznać, że całkiem przyjemnie minął ten czas. Zadziwiająco łatwo przestawiłam się na ten parowar i od tygodnia nie użyłam patelni ani razu :) To mój mały sukces. Wczoraj nawet jajka sadzone zrobiłam w parowarze i były identyczne jak te z patelni, tylko bez tej takiej łuskowatej, cienkiej błonki, która się robi od smażenia. Fajnie. Zamiast dziadowskiego tłuszczu smażonego, który wsiąka w potrawę (i w sumie człowiek nie czuje tych kalorii no i przede wszystkim, że on jest w tej formie już niezdrowy) to wolę sobie zjeść garść orzechów, migdałów czy polać sałatkę. Ale chyba i tak najbardziej cieszy mnie to, że jem zdecydowanie więcej warzyw. Codziennie staram się coś wrzucić do obiadu i nie jedno warzywo, tylko różne rodzaje. A to trochę brokuła a to marchewki, do tego cukinia itp. W ciągu dnia też staram się coś schrupać na surowo. Kocham surowa marchewkę! Wczoraj marzyła mi się fasolka szparagowa. Chciałam kupić mrożoną, ale nie znalazłam w żadnym z 4 sklepów. Wiem, że to nie sezon, ale zawsze myślałam, że taka mrożona jest cały rok w sklepach? W biedrze widziałam świeżą, ale 20 zł/kg i do tego importowana (czyli pryskana całym świństwem świata, żeby przeżyła podróż do Polski) - podziękuję ;) Mam cichą nadzieję, że nowy sposób odżywiania przełoży się choć trochę na wagę. Wprawdzie cel był głównie poprawy jakości jedzenia, ale nie obraziłabym się jakby pomału coś sobie zaczęło spadać. Sprawdzę jednak po miesiącu. Wcześniej chyba nie ma sensu.

19 kwietnia 2018 , Komentarze (2)

Jestem na siebie trochę zła. Jak zwykle, gdy przyjeżdża moja mama, ja przestaję racjonalnie się odżywiać. Wiecie, jak gotuję sama, to łatwiej mi to wszystko kontrolować, bo w sklepie kupuję to, co mi jest potrzebne, żeby ugotować zdrowe rzeczy. Jak przyjeżdża moja mama, to na jeden dzień przejmuje kuchnię i wprowadza swoje nawyki. Tak wiem, coś za coś - kto ma chochlę ten ma władzę? Czy jakoś tak ;) hehe. W każdym razie były tradycyjnie pierogi ruskie. W sumie ok, nie trzeba zjeść przecież od razu 20 szt. Kiedyś, jak liczyłam jeszcze kcal, to wyszło mi, że z czystym sumieniem mogę zjeść te 6-7 sztuk i wyjdzie standardowy kalorycznie obiad (choć nie ukrywajmy, że ubogi jakościowo - wszak to ziemniaki, ser i pszenica). No i właśnie o tą pszenicę mi się rozchodzi. Nie jestem zła na siebie bo zjadłam pierogi, właściwie ilościowo nie zjadłam ponad normę, ale jakościowo dramat. My w domu właściwie od dawna jemy pieczywo żytnie, najlepiej razowe. Umówimy się - pszenica w dzisiejszych czasach jest już tak zmodyfikowana, że właściwie to już tylko zapełniacz - a jeśli jest w formie tej najbardziej przetworzonej, czyli zwykła, biała mąka, to już w ogóle. Nie powiem, że nie jemy wcale, ale generalnie unikamy. Czasem jakieś ciasto zrobię, ale tez zazwyczaj z mąki mieszanej (pszenna i orkiszowa). Ale jak przyjedzie moja mama, to się rozpoczyna festiwal białej mąki pszennej. Pszenica króluje na prawo i lewo. Pierogi, bułki pszenne, placuszki z ciasta, które zostało po robieniu pierogów. Pszenica, pszenica i jeszcze raz pszenica :/ I co z tego, że kcal w porządku. I tak samopoczucie mi spadło. Wkurza mnie, że nie umiem się opanować. To jest tak, że jak nie mam w domu to mnie nie korci, ale jak już mam pod nosem, to nie umiem nie zjeść. Coś mama kombinowała jeszcze, że może zrobi rogaliki drożdżowe z dżemem, ale na szczęście wybiłam jej to z głowy :] Chociaż tu się nie złamałam ;) Bo jakby zrobiła, to zapewne kalorycznie byłoby już grubo na koniec dnia. Na szczęście od dzisiaj już ja przejmuję stery w kuchni, więc znowu będą warzywka na parze + może mięsko lub rybka :) Pocieszam się trochę, że nie obżarłam się na zapas oraz tym, że czitday raz na jakiś czas nie zaszkodzi. Raz na jakiś czas! Rada dla mnie: albo nie dopuszczać mamy do kuchni albo (skoro już chce gotować) to samej wymyślić jej taką potrawę, żeby był wilk syty i owca cała :)

17 kwietnia 2018 , Skomentuj

Wżeniłam się (że tak powiem) w rodzinę chudzielców. Cała rodzina mojego męża jest szczupła. Żaden facet nie waży więcej niż 65 kg a kobiety 45-48 kg (mówię o najbliższej rodzinie). I to nie to, żeby byli na jakiejś diecie - jedzą normalne ilości o różnych dziwnych porach, typu kolacja o 23.00. Widocznie ten typ tak ma -  genetyka ma wpływ! i nikt mi nie wmówi, że nie. Ja wśród nich zawsze postrzegałam samą siebie jako osobę grubą. Wiecie, to takie trochę dziwne, bo nawet jak ważyłam 53 kg (najmniej ile ważyłam), nosiłam rozmiar S i każdy mi mówił, że jestem szczupła i fajnie wyglądam, to ja na ich tle widziałam siebie inaczej. Nie, nie, nikt mi nic nie mówił ani nie dogadywał - ja po prostu całe życie byłam dosyć pulchna (w porywach do 67 kg mi się zdarzało). Schudłam tak właściwie w wieku około 22-23 lat, ale w głowie nadal miałam stary obraz siebie. Przebywanie wśród chudzielców w ogóle mi nie pomagało psychicznie pod tym względem. To było takie trochę kuriozalne, bo z jednej strony byłam szczupła a z drugiej strony jak któraś dziewczyna wynalazła za duże na nią ciuchy to było: "Weź sobie, na mnie i tak jest za duże" - wiecie, wtedy w głowie nie rodzi Ci się myśl, że jesteś szczupła a one są po prostu mega chude. Nie. Wtedy rodzi Ci się w głowie myśl, że one są szczupłe a Ty jesteś gruba. Moja psychika jest już tak zryta pod tym względem, że szkoda gadać. A już teraz jak po dwóch ciążach mam +8 kg na koncie, to w ogóle... Tak się czasem zastanawiam, czy jest jakaś waga, w której będę czuła się dobrze? Teraz marzy mi się powrót do 56-57 kg, ale jak tyle ważyłam, to chciałam być szczuplejsza.... Wiem, że to wszystko dzieje się w mojej głowie i też przez to ciężko mi czasem schudnąć. Są momenty gdzie nie myślę racjonalnie. Często denerwuje mnie, że ciągle myślę o jedzeniu: ile zjeść, kiedy zjeść, czy mogę, czy nie mogę. Brakuje mi beztroski, że mogę zjeść wszystko i kiedy mam na to ochotę. Bo niestety taka beztroska kończy się zawsze dodatkowymi kilogramami na wadze.......

16 kwietnia 2018 , Komentarze (5)

Nie wiem czy to moja podświadomość, jakiś efekt placebo czy faktycznie tak jest, ale mam wrażenie, że obiady gotowane na parze sycą mnie bardziej. A może nie :) W każdym razie jem mniej, ale przede wszystkim zdrowiej. Wstyd się przyznać, ale do tej pory nasze obiady były maksymalnie monotonne. Jakieś mięso w formie smażonej lub pieczonej, od święta surówka, zazwyczaj ogórek kiszony, ziemniory. Często naleśniki bo szybko się robi lub jakiś sos, bo ja już się zrobi to starczy na 3 dni i kwestia tylko wyboru czy z ryżem czy z kasza czy z ziemniakami. Przyznam się bez bicia, że warzywa w naszym domu do częstych gości nie należały. Ok ok w sezonie bywa fasolka szparagowa często, ale na co dzień to raczej ogórek kiszony lub buraczki z papryką, które zrobiłam w zeszłym roku po raz pierwszy i od razu 20 słoików (no co? jak się męczyć to raz a porządnie a później tylko korzystać no nie? ;] )

Ja od dziecka tak jadłam - mało rzeczy mi smakuje, wielu rzeczy nigdy nie próbowałam, ale wiem że niedobre ;) Moja mama gotowała najczęściej dania mączne (pierogi, kopytka, naleśniki, kluski śląskie z sosem) w porywach do placków ziemniaczanych i w niedzielę obowiązkowy kotlet. Niestety te nawyki przeniosłam do naszego domu i na nasze dzieci :( Dobrze, że chodzą do przedszkola, bo chociaż tam jedzą różnorodnie. Jestem z tych osób, które nie lubią specjalnie gotować. To, że gotuję, wynika z tego, że mąż nie lubi gotować bardziej ode mnie :P hehe Gotuję, bo coś trzeba jeść. Mam swoją listę rzeczy, które wałkuję non stop. Szukanie nowych smaków przyprawiało mnie o dreszcze a już najgorzej jak nowa potrawa okazywała się średnio smaczna - to studziło mój zapał na dłuuuugo i znowu wracałam do moim nieśmiertelnych, znanych potraw. Jedynymi przyprawami jakich używałam to sól i pieprz. Ehhh no co mam powiedzieć? Nie mam nic na swoje usprawiedliwienie.

Dlatego kupiłam ten parowar. Żeby wprowadzić więcej warzyw (które przy okazji będą miały więcej witamin niż te gotowane w wodzie czy smażone na patelni). Musze przyznać, że póki co szukanie nowych przepisów sprawia mi frajdę. Sama niestety nie umiem łączyć smaków :P Nie znam się na przyprawach, nie wiem która do czego pasuje, więc póki co posiłkuję się przepisami z internetu. Z czasem może zacznę eksperymentować. Chciałabym, żeby dzieciaki zaczęły jeść lepiej niż ja jadłam od dziecka, bo wiem, że to zdefiniowało moje pojęcie gotowania na lata. Chcę, żeby one od małego wiedziały, że mięso gotowane jest smaczne a nie że tylko smażone kotlety i suche ziemniaki. Jeśli są tu dziewczyny, które też parują i macie jakieś fajne, sprawdzone przepisy, to podzielcie się ze mną :) Póki co jestem w te klocki zielona :)

15 kwietnia 2018 , Komentarze (2)

Mam problemy. Jak każdy zapewne, ale chodzi mi o rzeczy, które bardzo utrudniają mi odchudzanie wszelakie:

1. Lubię jeść - nie wyobrażam sobie jedzenia na pół gwizdka - jeść tak aby czuć się lekko niedojedzonym - nie umiem, nie potrafię i nie chcę. Jestem wtedy głodna, jest zła, jestem sfrustrowana. Robiłam tak już masę razy i ZAWSZE kończyło się to w końcu rezygnacją i powrotem do starych nawyków a nawet gorzej - do przeżerania się. Dlatego tym razem podchodzę do tematu inaczej. Skoro nie mogę przyciąć ilości (tzn trochę mogę, ale bez przesady) to pójdę w jakość. Kupiłam parowar - wszak przykładowo można zjeść więcej mięsa parowanego niż w formie smażonych kotletów ;) No i przede wszystkim warzywa smakują obłędnie - ooo przy okazji zacznę je jeść, bo jak do tej pory to słabo w tej kwestii bywało.

2. Podjadam - ojj tak, to moja zmora. Niby niewiele objętościowo (nie wsuwam paczki czipsów na raz czy coś), ale wiecie jak to jest - tu paluszek, tam cukierek, tu banan, tam kawałek chleba, bo dziecko nie zjadło a szkoda wyrzucić (właśnie z tym dojadaniem po dzieciach też mam problem - nie lubię marnować jedzenia i zawsze po nich dojadam - nawet jak jestem najedzona). Musze zmienić ten nawyk koniecznie.

3. Komplementy - tak, tak, jakkolwiek głupio i niedorzecznie by to nie brzmiało to jak uda mi się zrzucić kilka kg i ludzie zaczynają mi prawić komplementy to podświadomie chyba rodzi mi się w głowie myśl, że już jest ok, już jest dobrze, już  wyglądam fajnie i nie muszę się już tak męczyć. Mogę wreszcie zjeść to ciasto i zjeść coś o 23.00. Jak zaczynają się komplementy, to zaczyna się równocześnie moje systematyczne (nie naraz, co to to nie) łamanie zasad żywieniowych i równia pochyła w dół. A raczej w górę na wadze... Nie wiem z czego to wynika. Komplementy powinny mi dawać kopa i power do dalszego działania, a jednak działają na mnie odwrotnie.

4. Picie wody a raczej nie picie. Nie mam pragnienia, nie chce mi się pić. Jakby to ode mnie zależało, to wystarczyłyby mi 3 kawy w ciągu dnia. Ale nie ma że boli. To akurat pierwsze czego pilnuję przy każdej próbie odchudzania - minimum 6 szklanek wody, chciał czy nie chciał. Żeby mi miało nosem i uszami wyłazić.

Patrząc z boku na te moje wypociny, nie powinno być trudno schudnąć. Wyeliminować te 4 punkty i już. W teorii. Mam nadzieję, że w praktyce tym razem się uda :) Cóż mogę rzec - mam słabą silną wolę ;) Dlatego postanowiłam opisywać od czasu do czasu na jakim jestem etapie. Możliwość przeczytania tego, co rodzi mi się w głowie + czarno na białym zapisane grzeszki i sukcesy + ewentualne kopy w dupę od czytelniczek (o ile ktoś tu będzie zaglądał) - to może się udać :) Czego sobie i Wam życzę!

14 kwietnia 2018 , Komentarze (2)

Który to już raz? Ehhhh. Może tym razem się uda :]