Minimalny spadek: 53,1. A jednak. Bo myślałam, że już nie chudnę.
O mnie
Archiwum
Informacje o pamiętniku:
Odwiedzin: | 53765 |
Komentarzy: | 1165 |
Założony: | 27 września 2021 |
Ostatni wpis: | 18 sierpnia 2024 |
kobieta, 36 lat, Czacza
162 cm, 59.00 kg więcej o mnie
Postępy w odchudzaniu
Nadal ćwiczę. Spaceruję z wózkiem mniej, ale sporo biegam za dzieckiem po boisku. Waga w tym miesiącu już skoczyła nawet do 54,5-54,7 (2 wesela, imieniny z dużą ilością jedzenia) i wydawało mi się, że zamierza się utrzymywać lub zwiększać, ale nie. Dziś rano 53,2, czyli powrót do najniższej wagi. Bez diety. Ze zdrowym odżywianiem i ruchem.
Melduję grzecznie, że ćwiczę nadal, tylko nie chce mi się tego tu wpisywać.
Znów pobiłam swój rekord w spalaniu kalorii na czas, ale ten już jest nie do pobicia jak dla mnie. 573 kalorie w ciągu godziny na stepie (poprzedni rekord: 538 kalorii). Jeszcze było schładzanie, więc razem 70 minut na stepie, 646 kalorii. Czuję się super!
70 minut spaceru, 250 kalorii.
65 minut cardio, 422 kalorie.
Strasznie mi się nie chciało, ale Ola spała, a ja w sumie nie miałam nic innego do roboty.
100 minut stepu, 703 kalorie
125 minut bardzo szybkiego marszu, sporo pod górę, średnie tętno 145, średnia prędkość 6,6 km/h, 966 kalorii
Dziś mam po tym wczorajszym spacerze takie zakwasy, że szok.
Poza tym trochę spacerów z wózkiem, ale nie wiem ile, bo nie nosiłam opaski.
I dużo teputania.
Spóźnione pomiary.
Szok. Myślałam, że waga się już praktycznie zatrzymała. Ale nie. Zobaczcie, jaka różnica w centymetrach. To chyba dzięki ćwiczeniom, bo naprawdę nie ograniczam się, jeśli chodzi o ilość jedzenia. Tzn nie przejadam się, po prostu jem tyle, żebym się najadła - i dobrze się czuję.
W nawiasie wymiary sprzed miesiąca.
talia 68 (69)
brzuch 76 (79) !!!!!!
biodra 94 (95)
udo 54
biust 82 (84)
pod biustem 74
ramię 24
łydka 36
waga: 53,2 (54,1)
W sobotę i niedzielę było mi słabo. Tak jakby na zemdlenie. Odpoczęłam, zjadłam, wyjątkowo również słodkie, napiłam się, wyszłam na dwór - przeszło. Ktoś złośliwie troskliwy mógłby wiązać to z tym, że schudłam. Ja tak nie myślę. Zdrowo się odżywiam, najadam się, dużo ćwiczę (od 1,5 tygodnia nie, bo albo goście kilkudniowi, albo upały). Wysypiam się. Praktycznie nie piję alkoholu. Nadal nie jem słodkiego ani smażonego.
To nie było w trakcie największych upałów, choć nadal było gorąco, około 28 stopni, a w mieszkaniu było naprawdę bardzo duszno. I w sobotę, i w niedzielę przed pojawieniem się takiego dziwnego samopoczucia byłam bardzo głodna, nie jadłam z 6-8 godzin, co ogólnie rzadko mi się zdarza. I był to pierwszy i drugi dzień okresu (choć nigdy tak nie reagowałam na okres). Jak pochodziłam po świeżym powietrzu, to mi przeszło.
Czy to osłabienie trzeba wiązać ze schudnięciem (17 kg, około 1 kg na miesiąc, obecne BMI lekko powyżej 20), jak by niektórzy chcieli, czy raczej można wiązać z pozostałymi czynnikami: okres, długa przerwa w jedzeniu, straszna duchota w mieszkaniu?
Nie ćwiczyłam nic od czwartku tydzień temu. Praktycznie też nie spaceruję, czasem wieczorem tepu tepu z dzieckiem. Brakuje mi ruchu, ale postanowiłam nie ćwiczyć w upały. Nie chcę się odwodnić, nie chcę zasłabnąć, zwłaszcza że naprawdę jestem do tego zdolna. Tydzień przerwy czy nawet więcej naprawdę niczego nie zmieni.
Tak gorąco, że szok. Ale tym nikogo nie zaskoczę. Zaskoczona za to jestem tym, że w tym całym upale ani trochę nie zmniejszył mi się apetyt. Wręcz przeciwnie. Środek dnia, żar się leje z nieba, a za mną chodzą kebaby. Albo chociaż pizza w dostawie.
Nadal nie ćwiczę.