Ostatnio dodane zdjęcia

Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Obecna Obecna sylwetka
Cel Mój cel

O mnie

No to znów dobiłam do 76 kg. To już 20 kilogramów, które chcę zrzucić z początkowych kilku, które chciałam zrzucić zakładając konto dekadę temu. Jem emocjonalnie, jem z nudów, jem by regulować emocje. Myślę, że jak to opanuję, reszta przyjdzie sama. Uprawiam sport, lubię być na świeżym powietrzu. Lubię jeść warzywa, nabiał i białe pieczywo. Moim problemem jest przede wszystkim ilość, a nie to, co jem.

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 112350
Komentarzy: 4799
Założony: 26 marca 2022
Ostatni wpis: 20 listopada 2024

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
Babok.Kukurydz!anka

kobieta, 38 lat, Piernikowo

172 cm, 79.20 kg więcej o mnie

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

12 lipca 2023 , Komentarze (9)

Trzymam się zdania przewodniego z tego bloga. Swoją drogą przed siebie. Przestaję słuchać wszystkich tych osób, które przez lata mówiły mi, że ich sposób na życie jest jedyny i słuszny. Przestaję katować się myślami, że komuś gdzieś będzie przykro – swoją drogą to najgłupsza rzecz jaką się mówi dzieciom – „zrób to czy tamto bo mamusi będzie przykro”. Wychowanie przez poczucie winy. Potem ludzie zostają albo wiecznymi gapami, którzy nie potrafią zrobić nic dla siebie, albo są tak zgorzkniali i wkurwieni jak ja i przestają cokolwiek robić dla kogokolwiek.

A to nasuwa mi taką myśl. Mam kolegę, który ma raczej nieporadne życiowo rodzeństwo. Nic sami nie potrafią ogarnąć i na dobrą sprawę nie muszą, bo on i tak to zrobi za nich. Zakupy, rachunki, urzędy, umawianie fryzjera… Matkuje wszystkim dookoła. A co robi ta rodzina? Nie zacytuję epitetów, jakie słyszałam na jego temat. Nie wiem, czy jest świadomy, że tak się o nim wypowiadają. Czasem mają o coś na siebie focha, a potem znów kolega idzie i ratuje wszystkich z tarapatów. Tak kończą ludzie, którzy byli wychowani w poczuciu winy za to, że komuś będzie przykro. 40 lat na karku i święta matka teresa.

Ja zaś mam już w nosie, że komuś będzie przykro. Spełniałam oczekiwania 23 lata swojego życia. Zrezygnowałam z rzeczy i marzeń, które wtedy były dla mnie ważne, bo manipulowano moimi emocjami. Dziś trzymam tylko lekkie znajomości z ludźmi, czuję się samotna i boje się wpuścić kogoś bliżej. Dlatego łatwiej jest pisać w internecie obcym ludziom prawdę, niż porozmawiać z kimś bardziej otwarcie. Mam dość ludzi, dość dania się poznać na tyle bliżej, by ktoś mógł poczuć się utytułowany, by mówić mi co mam robić. Co mam wybrać. Czasem się tacy nadal zdarzają, ale odkąd nie mieszkam w Polsce i nie spotykam na każdym kroku ludzi, którzy mają takie nastawienie do życia w społeczeństwie – nikt mi nie mówi, co ja muszę zrobić. Jakoś w Holandii ludzie nie są tak wychowani, żeby się wtrącać. Chętnie pomogą, nawet nieproszeni, ale nie mówią, jak kto ma żyć.

Przypomniał mi o tym Leo, którego poznałam kilka tygodni temu na kortach tenisowych. Umówiliśmy się na partyjkę debla i opowiadał nam o swoich sąsiadach – Polakach. Że powiedzieli, że odkąd nie mieszkają w Polsce to czują się wolni. Mój mąż od razu przytaknął. Bo tutaj jest wolność. Ja nazywam to też świętym spokojem. Wolność do wyboru, wolność do popełniania błędów. Liczę, że w Polsce nowe pokolenie jest już ciekawsze. Mniej zainteresowane życiem wszystkich dookoła. Skupione na sobie i swoim rozwoju na tyle, że nie wtyka nosa w nie swoje sprawy.

Holendrzy mówią otwarcie o życiu, odpowiadają szczerze i prostolinijnie na pytania. Ale mówią przede wszystkim o swoim życiu i wyborach. Nie powiedzą ci „robisz błąd, ja bym to tak zrobił”. Powiedzą co najwyżej „mój znajomy był w podobnej sytuacji i zrobił tak a tak„.

Swoją drogą przed siebie.

11 lipca 2023 , Skomentuj

Dziś dam linka https://kolekcjonermarzen.word... 

Są tam zdjęcia, filmiki, trochę słowa o tym, co się działo. Enjoy. Jak zwykle - komentować można tutaj - nie trzeba na WP konta zakładać.

10 lipca 2023 , Komentarze (2)


W ogrodzie za domem zaczyna się znów szerzyć szara pleśń. Popryskałam roztworem siarki wszystkie rośliny i wyrwałam te bardziej zarażone. Usunęłam chore liście z pomidorów i liczyłam na cud. Niestety choroba postępuje. Aby uchronić moje alstromerie przed złym losem, wyniosłam wszystkie większe donice z tymi roślinami przed dom. Nie wygląda to za pięknie, bo z reguły przednie ogródki to taka wizytówka domu i jego mieszkańców, ale nie bardzo mam inne opcje. nie chcę w połowie lata wnosić roślin do domu – będą tu i tak cała zimę.

Begonie rozłożyłam z donic kaskadowych na płasko. Niech ziemia trochę powietrza dostanie, będzie też łatwiej podlewać. Muszę je jeszcze stopować, aby się mocniej rozkrzewiły i więcej kwitły. Może dam im nawozu przy okazji – jak nie zapomnę.

Wszystkie alstromerie ze sklepu i zamówione online ustawiłam w narożniku. Wiatr nie powinien im tak zaszkodzić. Rano i wieczorami mam tam słońce. Choinka dokonała żywota podczas mojej nieobecności [mąż zapomniał podlać w największe upały i uschła], więc narożnik stoi pusty. Po usunięciu starych pędów alstromerie są trochę łyse, ale opanowałam pleśń, która wchodziła na niektóre łodygi.

Mniejsze doniczki zawierają alstromerie, które rok temu dostałam ze szklarni. Kolor doniczki odpowiada spodziewanemu kolorowi kwiatów. Żółta od roku nie kwitnie i bardzo słabo się rozwija. Boje się, że może nie przeżyć kolejnej zimy.

Mam też bardzo rozrośnięte kłącza odmiany pomarańczowej i fioletowej, oraz najprawdopodobniej trzecią taką samą różową odmianę. Liczyłam, że okaże się to żółta alstromeria, ale niestety.

Indian Summer za to nie zraża się niczym. Kwitnie szalenie – ta zdecydowanie zasłużyła na nawóz.

9 lipca 2023 , Komentarze (19)

Myślę, ze jest to dość ciężki temat. Nie mamy dobrego przykładu w rodzinie, jak należy spędzać emeryturę. Moja mama na emeryturze nadal pracuje, pomimo nowotworu. Mój teść również pracuje, choć na emeryturze powinien być już dwa lata. Mój tata jeszcze nie przeszedł na emeryturę, a teściowa jest od jakiegoś czasu na emeryturze, ale na niej za długo nie pożyje, bo ma stwardnienie rozsiane. I dupa. Emerytura jest albo nieosiągalna, bo jest za niska i trzeba pracować, albo jest nic nie warta, bo i tak dostało się wyrok od lekarza. Zwłaszcza wizja stwardnienia rozsianego i braku eutanazji w Polsce mnie przeraża. Cierpienie dla teściowej, cierpienie i ogarnięcie opieki paliatywnej dla rodziny.

Jakie ja mam opcje na emeryturę? Ostatnio przyszedł coroczny email od firmy, w której mam drugi filar. Na razie zgromadziłam tyle środków na koncie, że mogę liczyć na nieco ponad 6 tys euro rocznie po przejściu na emeryturę. 500 euro miesięcznie. Z czego zaznaczam – to jest drugi filar – to się zbiera z czasem pracy i rośnie tak długo, jak długo się pracuje. gdybym dziś przestała pracować – 30 lat za wcześnie, dostawałabym 500 euro na miesiąc. Do tego dochodzi państwowa emerytura AOW, która działa mniej więcej na tej samej zasadzie w wielu krajach. Przechodzi się na emeryturę w danym wieku i dostaje średnią z jakiegoś okresu czasu. Ale to póki co też nie wygląda zbyt różowo. Zatem na razie nie mogę jeszcze przejść na emeryturę – jeszcze 30 lat.

Mam pewien kapitał finansowy – nasz dom. Takim małym marzeniem jest sprzedanie go i wyprowadzka na Azory. Tak sobie z moim mężem marzyliśmy. Za tą wartość domu, jaką mamy tutaj, możemy śmiało kupić dom w części świata, gdzie nie ma wiele perspektyw dla młodych ludzi i przez to ceny nieruchomości są niskie. Widzieliśmy domy z kawałkiem ziemi na Isla de Terceira za 50 tys euro. Jeśli dziś byśmy postanowili się przeprowadzić, to zostałoby nam jeszcze 200 tys euro na życie. Byle by być zdrowym, bo z dostępem do super sprzętu szpitalnego tam może być problem. A reszta? Spacery po lasach, siedzenie nad oceanem, jedzenie świeżych ryb.

Inną, bardziej realistyczną wizją, jest sprzedanie domu i opłacenie sobie pobytu w domu starców. Mieszkałam koło jednego kilka lat temu i naprawdę wygląda to na fajne miejsce. W środku była restauracja, siłownia, gabinety lekarskie i pielęgniarskie. Część staruszków miało swój pokój a inni całe mieszkania. Wspólna zamknięta klatka schodowa, samowystarczalny budynek i sklep niedaleko. W sensie – żyje się jak na zamkniętym osiedlu, pomoc medyczna na wyciągnięcie ręki, duża autonomia. Byle mieć kasę, aby to sobie opłacić. Odpowiada nam ten układ również.

A co bym robiła na emeryturze? Możliwie jak najwięcej byłabym na zewnątrz. Szwędałabym się z plecakiem i psem. Bo pewnie wtedy bym chciała mieć psa. Może miałabym schootmobiel [elektryczny wózek inwalidzki]. oglądałabym wszystkie filmy, jakie będą wychodzić. I pewnie roztyłabym się co nieco, bo nadal będę kochać jeść, a zmniejszona masa mięśniowa starych ludzi nie potrzebuje już tyle jedzenia co teraz jeszcze uchodzi mi na sucho.

A wy? jesteście na emeryturze? Macie ją w zasięgu? Czy może jeszcze nie musieliście się nad nią zastanawiać?

8 lipca 2023 , Komentarze (2)


Zdecydowanie jest to mój śpiwór. Ten czerwono-zielony. Dostałam go na pierwszą komunię świętą od siostry mojego taty. Mój brat był przyjęty w tym samym roku, więc dostaliśmy oboje po śpiworze, ja czerwony a on zielony. Oboje mamy te śpiwory do dziś i oboje używamy. On ubiera na niego pościel i używa jako kołdrę w domu rodziców, a ja mam go zawsze gdzieś spakowanego i jak mam gości to ubieram na niego poszewkę lub daję pod prześcieradło jako bardzo mięciutki kot. W zasadzie w tym roku po raz pierwszy, wzięłam go pod namioty. Sypiałam w nim wcześniej, ale nigdy pod namiotem. Teraz wiem, ze się sprawdza. Jest wygodny, cieplutki, mieści się do pralki, aby go wyprać. Ma kilka rozdarć, gdzie zamek się w materiał wciął, ale nie pruje się. Jest naprawdę solidny. A ma prawie 30 lat!

7 lipca 2023 , Komentarze (2)

Nigdy nie przeszłam dalej przez książkę Marty Hennig – Motywator – dalej niż jeden tydzień. Nigdy nie doszłam do trzeciego treningu pierwszego tygodnia. nie wiem już czemu. Te treningi nie są złe, choć burpees pewnie jeśli się pojawiają to klnę jak szewc. Nie cierpię burpees, bo bolą mnie od nich barki i nadgarstki. A wszyscy trenerzy się na nie uwzięli. Ale nic to. Za książkę zapłaciłam to musze jej choć raz porządnie użyć. Nie mówiąc już o wejściu na poziom zaawansowany i robić drugą rundę.

Wypełniam ją zawsze naklejkami, bo nie wierzę, że dojdę daleko, a szkoda bazgrać po książce. Naklejki zawsze można ściągnąć i książka wygląda jak nowa. Nawet, jak uczyłam się holenderskiego z książki po holendersku to wklejałam te karteczki, bo nie potrafiłam podkreślić czy napisać ołówkiem obok znaczenia danego słowa. Teraz jest nie inaczej, choć ta książka to taki zestaw ćwiczeń.

Nie zebrałam się jednak cały dzień na ćwiczenia, za to poszłam biegać. Wybrałam mój niedzielny trening – 1 km biegu na 3 minuty marszu. I tak aż mi się odechce. Aby zobaczyć, jak daleko jestem w stanie dobiec/domaszerować. Wyszło ponad 10 km. Jestem zadowolona.

Po drodze widziałam jak panowie golą owce. Rok temu chciałam zrobić zdjęcia, ale widziałam to tylko z samochodu. Tym razem podeszłam i zapytałam czy mogę zrobić zdjęcia, aby wam pokazać.

mogłam też podziwiać prawdziwą amerykańską gablotę. Uwielbiam to słowo z filmów akcji z lat 80tych. Gablota! Stał sobie taki niepilnowany, z otwartymi szybami i gałązkami w środku, nawianymi przez wiatr. Wciąż mnie zachwyca, że tutaj można zostawić rzeczy niepilnowane i nic nie ginie. Pomyśleć, że mojej cioci spod szpitala ukradli samochód, aby pojeździć nim aż do pustego baku i na końcu pocięli go w środku nożem i przypalili zapalniczką…

Mąż zrobił jakiś nowy rodzaj makaronu. Takie niby świderki, ale ciaśniej skręcone. Do tego sos z cukinii, śmietany, groszku, marchewki, sera i z kurczakiem.

Do naszych wakacji jeszcze 3 miesiące. Ja mam na liczniku 75 kilo. Mam nadzieję, że na te wakacje pojadę nie tylko w dredach, ale i mając ładną, szczupłą figurę.


6 lipca 2023 , Komentarze (8)

Może jestem dziwna, ale uważam, że luksusem jest już ciepła woda. Naszła mnie ta myśl, jak byłyśmy pod namiotami. Spałam na ziemi, nosiłam przepocone ubrania, jadłam suche pieczywo i sałatki ze sklepu i jakoś to wszystko było do zniesienia. Najprzyjemniejszą częścią dnia było wyjście spod prysznica, zrelaksowana, czysta, pachnąca. Zmyłam z siebie krem na słońce, owady, które do niego się przyklejały, kurz, piasek, trawę. Miałam świeżą skórę głowy, rozczesane włosy.

Myślę, że to uczucie nie byłoby takie przyjemne, gdyby nie była to ciepła woda. Nawet w te gorące dni. Koi ona nerwy i mydło się lepiej pieni.

W domu podobnie – mogę siedzieć pod ciepłym kocykiem, mogę ubrać się cieplej, ale jesli pod prysznicem miałabym zimną wodę to nie byłoby tak fajnie. Zimą jak jest mi bardzo zimno, bo marznę w pracy i potem w domu czasem nie mogę się rozgrzać, na przykład po dłuższym biegu czy rowerze, to gorąca woda pod prysznicem jest powodem do naprawdę wspaniałego nastroju i samopoczucia. Czasem stoję pod wodą dłużej, właśnie, aby się ugrzać.

A wy? Bez jakiego luksusu nie potraficie żyć?

5 lipca 2023 , Komentarze (9)


Ostatnio trochę wracam do biegania. Myślałam, że rozbujam się w poprzednim tygodniu, ale dopiero teraz jakoś nabrałam rozpędu. Na razie pomalutku, dwa biegi w tym tygodniu za mną. Lecę dalej z planem treningowym, bo zakłada on i tak bieg ciągły w danym okresie czasu [35-45 minut]. Po nich wchodzą biegi szybkie, których chyba do tej pory nie robiłam. Nie doszłam nigdy tak daleko z planem treningowym.

Miałam pobiegać we wtorek, ale miałam najpierw psychologa, a wieczorem spacer z koleżanką.

W środę zwyczajnie mi się nie chciało, czułam się zmęczona i wolałam zostać w domu.

W czwartek w końcu ruszyłam się. Dobrze to zaplanowałam – najpierw jedzenie, Inka i ciasteczka i o 19 wyszłam z domu.

W piątek zaś popracowałam najpierw w ogrodzie. Później obiadokolacja, Inka, czekolada [postanowiłam sobie wydzielać czekoladę za bieganie, a dzień wcześniej miałam nadwyżkę kaloryczną]. Wyszłam z domu po 19.

Ostatnio zmieniłam alarm w zegarku na za kwadrans siódma. Wcześniej dzwonił za kwadrans szósta, ale zdarzało się, że dopiero co do domu wchodziłam i nie myślałam wcale o ćwiczeniach czy bieganiu. Najczęściej i tak na bieganie wychodziłam koło 19-tej.

Oba biegi szły mi mozolnie. Nie było słońca, ale było nadal ciepło. Dreptałam w wolnym tempie przed siebie, nie myśląc o tempie, kadencji, o niczym. Po prostu podreptałam sobie. W obu przypadkach Garmin pokazał mi, że te biegi pogarszają moją kondycję i są bezproduktywne. Nie wiem, dlaczego – czy za mało snu, czy nadal to było zbyt intensywne dla mnie. Ale ja się ledwie wlokłam. A mimo to było mi ciężko.

Może to już przez to, że osiągnęłam znów wysoką wagę? Dobiłam do 76 kilo. Jestem załamana. Czuję w sobie desperację. Nie motywację, ale desperację.

Nawet kliknęłam w reklamę jakiejś siłowni, która reklamowała się, ze ma program pomocy osobom, które chcą schudnąć współfinansowany z podstawowego ubezpieczenia zdrowotnego. Co prawda przez telefon dowiedziałam się, ze moje BMI jest za niskie, aby się kwalifikować, ale umówiłam wizytę. Jadę tam 5 lipca. Mąż jest przeciwny – uważa, że skoro mam tonę sprzętu w domu, to powinnam umieć to ogarnąć sama. No jakoś nie umiem, potrzebuję chyba zewnętrznego organu kontrolnego, a internet już nie wystarcza.

Mają oni tam jakiś program i maszynę, która za pomocą AI dopasowuje możliwości treningowe i plan treningowy i do tego opiekę trenera i kogoś odpowiedzialnego za zmiany w życiu i podejściu do jedzenia i może jak ktoś mi da konkretne ramy, to będę się trzymać. Mąż uważa jednak, że nie powinnam wydawać pieniędzy na coś, co mogę zrobić w domu za darmo. Że mam dość wiedzy i sprzętu, by sobie poradzić i gdyby mi zależało, to bym miała już swoje cele osiągnięte. Rozumiem jego argumentację., To, że mam możliwości a brak chęci, by sobie sama poradzić, faktycznie mnie zniechęca jeszcze bardziej. Irytuje mnie w sobie. Zastanawiam się nawet czy odmówić spotkanie. Zdaniem męża mam zacząć biegać codziennie po 10km to schudnę. I tym razem twierdził, że to nie jest żart.

Zmieniając temat na coś trochę przyjemniejszego – wykopałam narcyzy. Wszystkie inne cebule wyrzuciłam do kosza na śmieci i zostawiłam tylko narcyzy, bo były one nowe, nie wykazywały porażenia i były w osobnej donicy. Ściągnęłam zewnętrzne łuski bo nosiły ślady gnicia. Donica, w której były, służyła mi za miejsce do odratowywania alstromerii. mam na myśli, że kiedy usuwa się stare kwiaty alstromerii – trzeba je wyciągnąć mocno z ziemi. Wyrwać. To pobudza roślinę do tworzenia rozgałęzień w rozłogach. Zdarza się, że wyrwana stara łodyga wychodzi wraz z nowym stożkiem wzrostu i kawałkiem korzenia. Jest to dobra baza, aby rozmnożyć roślinę. Należy włożyć ją wtedy do ziemi i modlić się o cud. W sumie zapomniałam, że mam ukorzeniacz…

Wykopałam narcyzy i dosypałam świeżej ziemi do doniczki. Przeniosłam tam rośliny, które wymagały ratunku. Niektóre z nich nie ruszyły się we wzroście, ale Indian Summer – odmiana stricte ogrodowa [zdjęcie na górze wpisu] – ukorzeniła się bezproblemowo. Dodatkowo wstawiłam do doniczki w puste miejsca małe doniczki z różnymi odmianami alstromerii, które parzyły się w szklarni i wiecznie były przesuszone, aby stojąc na chłodniejszej i bardziej wilgotnej ziemi były stymulowane do wypuszczenia większych korzeni i miały większą szansę przeżycia. Ogólnie w tym roku do domu będę musiała wnieść chyba rekordową ilość roślin.

Szykują mi się cukinie – do tego widać, że rośliny robią sporo nowych pączków kwiatowych.

Jedne z pomidorów przerosły mi już dwie półki w szklarni, które musiałam wymontować.

Odmiana, która jest w worku w szklarni zaczęła chorować. Myślałam, że to poparzenie środkiem na gąsienice, ale mąż mi powiedział, że botanigard jest biologiczny i nie parzy roślin, zwłaszcza, ze nie było słonecznie w dzień oprysku. Druga opcja to grzyb – w szklarni jest wilgotno, a podlewając z węża rozbryzguje się spory na inne rośliny. Oberwałam więc żółte i czarniejące liście i zrobiło się trochę łyso.

Pomidory w doniczkach mniej kwitną i się rozgałęziają. Z tych starszych musze obrywać boczne pędy, a te wydają się bardzo łyse.

Natomiast bez względu na odmianę – sporo roślin już robi pierwsze pomidorki. Mam jeden krzaczek, który robi pomidorki koktajlowe i resztę, która robi pomidory rzymskie i klasyczne.


4 lipca 2023 , Komentarze (3)

Jakiś czas temu usiedliśmy z mężem i obejrzeliśmy film. Miałam go odłożonego od czasów gali oscarowej i choć mąż zarzekał się, że ten film go nie interesuje, jak zaproponowałam to zgodził się obejrzeć go ze mną. Wieloryb z oscarową rolą Brendana Frasera.

Pamiętam Frasera z czasów Mumii. Najlepszej Mumii. Potem był George prosto z drzewa i kilka głupich komedii. Potem gdzieś przepadł. Około roku temu pojawiły się plotki, że został on zkancellowany za powiedzenie otwarcie o byciu ofiarą napaści seksualnej ze strony przewodniczącego HFPA – to chyba ta sama organizacja, która przyznaje Złote Globy. Nie wczytywałam się.


Kilka lat temu nawet pojawił się filmik pytający, gdzie się podział Brendan Fraser. Przyznam, że nie zauważyłam jego braku. Przeminął jak Cameron Diaz czy Jennifer Jason Leigh. Ale faktycznie, lubiłam go oglądać i dziwne było, że po prostu zniknął. Pomyślałam, że pewnie przestał być popularny, zatrudniany i zajął się czymś innym. Nie on pierwszy.

Teraz jednak jest czas jego wielkiego come backu. Zagrał niesamowicie realistyczną rolę w Wielorybie. Ludzie kręcili nosem, że to nie powinno być tak, że otyłego mężczyznę gra facet z lekkim brzuszkiem, który nowi fatsuit. Osobiście przykro było mi patrzeć na tego aktora z przerzedzonymi włosami [w rzeczywistości też stracił swoją bujną grzywę] i pocieszający był chociaż fakt, że monstrualnie wielkie ciało w tym filmie, było tylko kombinezonem. Wiele w Hollywood mówi się o reprezentacji, ja jednak wolałam obejrzeć przebranego chłopa niż fizycznie tak chorą osobę. Choć z drugiej strony bardzo podobał mi się film Precious z 2009 roku. Aktorka grająca główną rolę, oraz aktorka grająca jej matkę są otyłe. Lenny Kravitz nie wygląda jak Lenny Kravitz, a Mariah Carey jest już w ogóle nie do poznania. Myślałam, że z czasem główne aktorki pokażą wspaniałą przemianę i schudną jak Jennifer Hudson z Dreamgirls.

Ale wracając do Wieloryba. Wbrew pozorom nie chodzi o to, że Charlie jest ogromny jak Wieloryb, ale o Moby Dicka. Postać Charliego jest bardzo sympatyczna. Jest on marzycielem, człowiekiem skrzywdzonym, myślącym pozytywnie i szukającym dobra we wszystkich, nawet swojej podłej i egoistycznej córce. Poświęcający wszystko dla innych, rezygnujący ze swojego życia. Przykro oglądało się te kilka dni z życia Charliego i naprawdę Fraser zasłużył na nagrody, które otrzymał. Wzruszył mnie, a momentami przeraził.

I o tym przerażeniu chcę tu napisać.

Charlie nigdy nie był szczupły. Po śmierci chłopaka zaczął jeść, aby uspokoić emocje. Jadł więcej i więcej aż skończył przykuty do kanapy i chodzika. I te sceny, kiedy on je najbardziej mnie dotknęły. Miałam wrażenie, że widzę swoje życie. Jak Charlie otwiera i zamyka szufladę ze słodkościami. Jak walczy ze sobą, by nie jeść. Jak na końcu i tak zjada i to wszystko jak leci. Bo jest mu źle. Jak ma schowki z przekąskami w domu. Jak czuje się źle, ale je, bo myśli, że to mu pomoże poczuć się lepiej. Ja też jem emocjonalnie. Przytyłam znów ostatnio, ale do wagi Chiarlie’ego mi jeszcze dużo brakuje. Może nigdy jej nie osiągnę, ale teraz, gdy znów weszłam na nadwagę, zaczynam się bać.

Znów zaczęłam liczyć kalorie i znów wychodzi mi za dużo. Nie czuję, że się przejadam, ale jem rzeczy, które jem dla przyjemności, a nie dla zaspokojenia głodu. Gdybym ucięła te rzeczy, miałabym dobrą ilość kalorii zjedzonych. Ale też i wrażenie, ze miałabym smutne życie. Oby wreszcie te wizyty u psychologa zaczęły odnosić jakiś skutek. Ostatnio miałam spotkanie z Fleur ponownie i umówiliśmy spotkanie telefoniczne z moją mamą. Będę musiała się stawić, aby pomóc się dogadać, zanim tłumacz będzie mógł wziąć na siebie ciężar rozmowy. Ja też nie chcę brać w niej udziału, aby nie wpływać na odpowiedzi. Jednak Fleur chce, abym to ja zadzwoniła do mamy i zostawiła ich na konferencji.

Chciałabym aby ten cały proces szedł szybciej i aby mi faktycznie pomogli okiełznać emocje. Wtedy powinnam wziąć swoją wagę w swoje ręce.

3 lipca 2023 , Komentarze (24)

Myślę, że tu nikogo nie zaskoczę – pieniądze.

Można być dobrym człowiekiem. Otaczać się rodziną i przyjaciółmi. Mieć piękne życie wewnętrzne. Ale ja jestem pragmatyczna i wiem, że to wszystko może i poprawia nastrój w życiu, ale nie daje dobrego życia. A dobre życie jest wtedy, jak stać cię, aby ogrzać swój dom. Aby nakarmić siebie i bliskich. Aby mieć pieniądze na ciepłą kurtkę na zimę i dentystę dwa razy do roku.

Można być marzycielem, mieć wspierającą rodzinę, ale życie nie będzie dobre, jeśli wiecznie walczy się, aby utrzymać głowę nad powierzchnią wody [jak to mawiają Holendrzy]. Lub żyć od pierwszego do pierwszego [jak to mówią Polacy].

Pamiętam narzekania znajomych, którzy mieli samochody, ale jęczeli, że trzeba zapłacić OC. Albo jechać na przegląd. Rodzina, która ledwie była w stanie kupić wyprawkę do szkoły. Moi rodzice, którzy zmarnowali zdrowie i nerwy wciąż próbując zarobić pieniądze, aby starczyło.

Gdyby w mojej rodzinie od zawsze były pieniądze, to może mama nie zapracowałaby się przez 3 kolejne nowotwory, tylko mogła pozwolić sobie chorować, zdrowieć, regenerować się. Może mój tata nie musiałby tak ciężko pracować, by miał dziś garba i żylaki. Może mój brat nie myślałby, aby po 3 latach mieszkania w Polsce, zostawić żonę i wyprowadzić się z powrotem za granicę. Może gdybyśmy mieli pieniądze z Ukochanym, to mieszkalibyśmy teraz w Polsce i narzekali na PiS jak nasi znajomi?

Uważam, że pieniądze dają szczęście, a już na pewno ujmują troski. A życie bez trosk jest szczęśliwsze. Jestem na to dowodem.