No to znów dobiłam do 76 kg. To już 20 kilogramów, które chcę zrzucić z początkowych kilku, które chciałam zrzucić zakładając konto dekadę temu.
Jem emocjonalnie, jem z nudów, jem by regulować emocje. Myślę, że jak to opanuję, reszta przyjdzie sama. Uprawiam sport, lubię być na świeżym powietrzu. Lubię jeść warzywa, nabiał i białe pieczywo. Moim problemem jest przede wszystkim ilość, a nie to, co jem.
W niedzielę mieliśmy gościa na kawie. Usiedliśmy w ogrodzie przy pięknej pogodzie i poplotkowaliśmy co nieco. Dostałam piękną fuksję do ogrodu, Annet spodobała się moja szklarenka. Mieliśmy później iść na tenisa, ale mąż ma problemy z plecami. Zapisałam go już do tego fizjoterapeuty, do którego ja chodzę. Mnie plecy przestały boleć – widać działa.
Jedyny ruch jaki wykonałam tego dnia to była rundka do rolnika po jajka i mleko. Kupiłam też litr jogurtu truskawkowego w szklanej butelce. Muszę następnym razem zobaczyć, czy nie orżnęłam ich przypadkiem na kaucji za butelkę. Za mleko zapłaciłam kaucję, ale za jogurt chyba była w cenie. Muszę zobaczyć następnym razem.
Dojedliśmy resztki z sobotniego obiadu.
Prawdopodobnie choroba, która przetrzepała mi tulipany, weszła mi w alstromerie.
Sprawdziłam śpiwory na wycieczkę rowerową. Ten po lewej kupiłam rok temu w Decathlonie, a ten po prawej dostałam na komunię w ’94 roku. Myślałam, że różnica w grubości jest między nimi większa, więc nie brałam go pod uwagę, aby go ze sobą zabierać. Okazuje się jednak, że jest niemal tak samo duży po zwinięciu jak ten nowy. Jedyna różnica to ten czerwony materiał, który jest średnio przyjemny w dotyku.
Postanowiłam przepisać wszystkie informacje, które mam na temat naszej podróży. Sprawdziłam jeszcze raz trasy rowerowe i czy i co będziemy mijać po drodze. Przy okazji zerknęłam na pociągi i co się okazało? Pociągi nie dojeżdżają do naszego punktu początkowego trasy. Zaplanowano remont linii za Roosendaal. Będą podstawione autobusy. Wątpię, abyśmy mogli wprowadzić rowery do autobusów, bo była by informacja, że są to fietsbusy, ja te, które jadą przez remontowany Afsluitdijk. Na szczęście to tylko ostatnie 15 km, więc pojedziemy rowerami.
Przygotowałam też dokładne opisy campingów, na których się zatrzymamy. Sprawdziłam potwierdzenia rezerwacji i przedłużyłam pobyty w 3 ostatnich. Uważam, że potrzebujemy buforu czasowego, bo możliwe, że przez cięższe rowery i trudniejszą jazdę, lepiej gdzieś zostać i popływać kajakami niż pędzić przed siebie mimo bólu nóg czy pupska.
Co kilka km będziemy mijać jakiś fort. W dzień dojazdu na nocleg będę sprawdzać, które są ciekawsze do zobaczenia i czy w środku jest może jakieś muzeum czy kawiarnia, aby mieć pełen experiance a nie tylko mijać z daleka. Forty w założeniu są mało widoczne, zwłaszcza w płaskim krajobrazie Holandii, i mało atrakcyjne. W środku mogą być jednak perełki. Ładnie za to wyglądają na zdjęciach z dronów.
Martwię się jednym z pobytów, nie dostałam wciąż – od stycznia – odpowiedzi na maila z jednego z noclegów. Wczoraj napisałam jeszcze do właścicieli SMSa, a później dla pewności ponowiłam rezerwację i to od razu na dwie noce. Mają kajaki tam i właśnie od tego miejsca planujemy sobie trochę odpocząć. Zaś ceny za kajaki mają z kosmosu. Normalnie wypożyczenie na cały dzień to kilka euro, a u nich chyba 25. Na godziny wypada taniej. Myślałam, że tutaj nikt nie wypożycza na godziny… Ale dwie godzinki w kajaku wystarczą, by się nim nacieszyć, więc teraz wszystko zależy od pogody.
Od dawna nie mam celu w życiu. Skończyłam studia i okazało się, że to nawet nie był mój cel. Cały czas robiłam to, czego ode mnie oczekiwano. Gdy dostałam dyplom, nagle się okazało, że nie wiem kim jestem ani czego chcę. Zawsze powtarzam sobie, że jakbym miała dziś umrzeć, to nie miałabym z tym problemu. Bo nic mnie nie czeka. Przetrwać dzień, tydzień, miesiąc, rok. Tyle. Żebym nie została źle zrozumiana – ja nie chcę celu w życiu. Gdyby mi tak bardzo to przeszkadzało, zrobiłabym sobie dziecko i uzasadniała swoją obecność na świecie tym, że mam dla kogo żyć. Ale dzieci mają za zadanie się usamodzielnić i za 20 lat bym znów siedziała, nie wiedząc po co tu jestem. A przez 20 lat bym pluła sobie w brodę, że po co mi to było. Że miałam takie easy life i wymieniłam to na tyrkę po nocach i stres związany z posiadaniem dziecka.
Ale nie o tym. Obecnie stawiam sobie małe zadania, plany na przyszłość. Obecnie szykuję się mentalnie na odwiedziny teściów. Wciąż nie ustaliliśmy, gdzie ich położymy. Nie mamy pokoju gościnnego, mamy za to materac dmuchany i łóżko polowe [i stary materac z łóżka]. Ktokolwiek dostanie materac, śpi w pralni. Tylko tam jest dość miejsca na podłodze, aby go nadmuchać. Mąż wspominał, że chce położyć rodziców w naszym łóżku. Ja jestem stanowczo przeciwna, ponieważ umówiliśmy się, że gdy zamieszkamy u siebie i będziemy mieć swoje łóżko [na które czekaliśmy ponad 10 lat bycia razem] to będzie to tylko i wyłącznie nasze łóżko. Zawsze, gdy mieliśmy kogoś na noc, oddawaliśmy swoje łóżko a sami szliśmy na materac. Teraz nie! Teraz mam swoje terytorium i nikomu nie jestem winna ustępować pola. Jak jedziemy w gości to tylko moi rodzice oddają – i to nie zawsze – swoje łóżko. U jednych członków rodziny śpimy zawsze na za małej kanapie, gdzie nogi wystają, kto inny położył nas w używanej pościeli, którą tydzień wcześniej inny członek rodziny wrzucił do prania, a oni wyciągnęli to z kosza i oblekli nam pościel [mamy silne postanowienie by tam więcej nie nocować].
Za trzy tygodnie wpada zaś moja przyjaciółka, jak co roku i na nią zawsze czeka łóżko polowe. Trzeba zrobić miejsce w biurze, ale nie wiem, czy z nowym układem mebli jest go dość. Czy nie trzeba jednego biurka wynieść.
Trochę jestem poirytowana, bo teściowie mieli przyjechać w maju. Będą w czerwcu. Od roku mam zaplanowany urlop na czerwiec, bo jedziemy rowerami z przyjaciółką na wycieczkę. Mamy bilety na koncert kupione. A teraz teściowie nie tylko przyjeżdżają miesiąc później niż się umawialiśmy, ale jeszcze wczoraj się dowiedziałam, że mogą zostać dłużej, czyli w czasie, kiedy ja mam plany z moją przyjaciółką. Może to mój autyzm i brak elastyczności, ale czuje się odstawiona w kąt i kompletnie zignorowana. Po to planuję i przygotowuję rok do przodu wszystko, aby cieszyć się potem gotowym i żyć łatwiej. A tymczasem co? Pojadę na wycieczkę i oleję teściów to będzie obraza w rodzinie. Napiszę koleżance, która zapłaciła za koncert, za autokar do Holandii i przygotowała sobie urlop 3 tygodniowy, że ma w Polsce zostać, bo dwoje emerytów nie wie jak długo im się wakacje zamarzą? Dwa pierwsze dni pobytu przyjaciółki chcemy też zrobić kilka tras rowerowych, aby obiła sobie ona pupsko i potem w trasie mniej ją tyłek bolał. Rok temu spodenki z gąbką nie pomagały. W tym roku musimy ją trochę obić i dać jeden dzień na regenerację zanim znów ruszymy w trasę. Muszę też jeszcze raz całą trasę przejrzeć, sprawdzić ponownie noclegi oraz przedłużyć pobyt w dwóch miejscach. Bo jeśli będzie pogoda to będziemy kajakować.
Więc nie, nie mam celu w życiu, ale mam małe plany, które dają mi coś, na co warto czekać. teraz przede wszystkim czekam na moją Renię. Pod koniec czerwca pomyślę co dalej. Chyba, skoro nie będę zmieniać pracy, to warto czekać na premię świąteczną.
W sobotę mieliśmy piękną pogodę. Poszliśmy rano z mężem na korty trochę się poruszać. Miałam iść biegać, ale wspólne spędzanie czasu wygrywa. No i muszę trenować uderzenia przed kolejną lekcją tenisa. Po drodze na korty, w kantynie sportowej, trwały przygotowania do imprezy urodzinowej. Ktoś kończy 50-tkę. W związku z tym pojawiła się dmuchana lala, a raczej dmuchany lul. Wierszyk obok mówi, że choć jubilat czuje się młodym gówniarzem to jest nadal starym lulem [taka mała cenzura z mojej strony].
Popołudniu wpadł kolega na maraton filmowy. Najpierw jednak posiedzieliśmy w ogrodzie ciesząc się pogodą i ciszą. Mąż zaczął oglądać Masterchef Australia, bo wyszedł nowy sezon i wyraźnie zainspirował się, aby nam coś ugotować. Był więc pstrąg, marynowane pomidorki koktajlowe, kiszone rzodkiewki, pieczone plastry cukinii z dressingiem koperkowym, pasta z groszku i pasta z marchewki, młode ziemniaczki, które tego dnia kupiliśmy na farmie, domowe pesto.
Między filmami usiedliśmy do deseru. Kolega przyniósł lody, które były bardzo pyszne. To chyba Vienetta, nie jestem pewna, bo dopiero od niedawna próbuję takich rzeczy. U mnie w rodzinie nie kupowało się nigdy drogich lodów. Do tego było ciasto z białej czekolady i tarta truskawkowa.
Filmy na ten wieczór były dość ryzykowne. Wybraliśmy Dystrykt 9, choć kolega nie przepada za sci fi. Jednak ten film z obliczu kryzysu migracyjnego, łodzi z ludźmi znikających na przeprawie przez kanał La Manche i ciał wyrzucanych na plaże Włoch, milionów Ukraińców przebywających obecnie w Polsce i innych krajach europejskich, wydaje się bardzo aktualny. Podjęliśmy nawet dyskusję z kolegą, że niech spróbuje spojrzeć na bohaterów filmu, nie jako na kosmitów, ale na ludzi, którzy znaleźli się tam przypadkiem, prawdopodobnie uciekając przed czymś. Czym jest człowiek, patrząc na historię Wikusa. Co sprawia, że przestajemy być wszyscy tacy sami i zaczynamy dzielić się na „nas” i „ich”. Jak Polacy w Holandii, mówiący pogardliwie o tubylcach „Wiatraki”, lub patrzący z góry na Rumunów, którzy przyjeżdżają do Holandii za pracą tak samo jak Polacy. Ten film, choć jest to film o dramacie człowiek a trudnym świecie, mówi więcej o nas samych, zwłaszcza teraz. Ma on 14 lat, a jest nadal aktualny.
Drugi film wybrał kolega. Żadne z nas nie oglądało go wcześniej, więc było ryzyko, że nie będzie to dobry film. Na szczęście okazał się zajmujący i to było najfajniejsze. Dał rozrywkę i niekoniecznie zmuszał do głębszych analiz. W pewnym sensie ten film, choć mówiący o koszmarach kościoła katolickiego tj. święta inkwizycja, nadal jest laurką w stronę chrześcijaństwa. Chyba dawno nie było takiego horroru, który nie tyle bazował na demonach chrześcijańskich co faktycznie ukazywał chrześcijaństwo jako drogę zbawienia. Miło zobaczyć czasem inny punkt widzenia. A do tego kolega boi się horrorów, więc miał się czego bać. Rozrywka murowana.
Od czasu biegania po mieście w miniony weekend, nie zebrałam się na bieganie takie dla siebie. Jakoś brak sił i chęci. Jogi też nie uprawiałam. W czwartek były rowery i spacer, a w piątek postanowiłam kontynuować bessę i usiadłam w ogrodzie do malowania. Najpierw mąż przygotował mi hamburgera, którego nie zjadłam w czwartek, a później zrobiłam obchód ogródka.
Podczas malowania towarzyszyła mi Piórko, kotka sąsiadów. Próbuję dokończyć obraz, ale nie mogę znaleźć satysfakcjonującego efektu kolorystycznego. Spędzę nad nim pewnie trochę godzin.
Wieczorem jeszcze usiadłam i ćwiczyłam z filmikiem z Instagrama, jak robić na szydełku. Próbuję się nauczyć szydełkowania, bo to jeden ze sposobów na zachowanie neuroplatyczności mózgu – uczenie się nowych rzeczy. Zadbany mózg może dłużej bronić się przed chorobami degeneratywnymi, takimi jak Parkinson czy Alzheimer. Więc próbuję trochę swoich sił i cierpliwości. Nawet mi się spodobało. Może kupię sobie kiedyś taki set do wydziergania zwierzaka. Czasem są takie w Lidlu, że możesz świnkę czy misia zrobić na szydełku i masz w środku konkretne instrukcje oraz nici w danych kolorach.
Gdybym na to pytanie miała odpowiedzieć za miesiąc, krzyczałabym wciąż z ekscytacją „Zimmer!” jednak dziś jestem w stanie skromnie powiedzieć tylko „Modzelewski”. Ostatnim występem był stand up w Amsterdamie Karola Modzelewskiego. Link do wpisu na ten temat – tutaj.
Czwartek był dniem wolnym w Holandii. Jakieś święto kościelne tego dnia wypadało. Czując od rana klimat weekendu, pobyczyłam się z łóżku trochę, a przed południem pojechaliśmy rowerami na spacer. Po 30 kilometrach z zaliczeniem po drodze polskiego sklepu – Inka jest tylko tam dostępna – dojechaliśmy do rezerwatu wydm w Hargen. Po drodze mieliśmy najbardziej sielskie klimaty naszej prowincji. Krowy, owce, wały przeciwpowodziowe i rzesze rowerzystów czerpiący garściami z pięknej, choć chłodnej pogody. Nagrałam kilka filmików, które można zobaczyć w moim story na Instagramie.
Na miejscu wśród „normalnych” samochodów stał też taki Cadillac. Lubię weekendy w Holandii, bo wtedy takich zabytków na drogach jest dużo. Zobaczyć i usłyszeć na żywo Forda T albo landarę jak ze starych filmów z Clintem Eastwoodem to jest coś. Żaden Raptor nie da takiego spektaklu jak samochód a’la Bonnie i Clyde.
Poszliśmy na spacer z Ukochanym. W jedną stronę szliśmy między wydmami, a z powrotem wracaliśmy plażą. Zrobiliśmy sobie krótki postój na pomidorową tortillę z warzywami, kurczakiem i jajkiem. Przy okazji wypiłam cała maślankę z polskiego sklepu. Uwielbiam truskawkową maślankę, a tutaj w sklepie są tylko naturalne. Była przecena, bo data tylko do dzisiaj była, więc zapłaciłam tylko 85c za litr. Teraz tak myślę, że mogłam wziąć dwie!
Mimo, że na plaże jechaliśmy pod wiatr, to wracaliśmy pod wiatr. Jak zwykle w Holandii jest zawsze pod wiatr.
Mijaliśmy w sasiedniej wsi farmę mleczną, która sprzedawała swoje oraz lokalnych farmerów produkty. Była lodówka z serami, kefirami, jogurtami itp. Była zamrażarka z lodami. Domowe soki i dżemy oraz miody. Byl też mlekomat. Od czasu, gdy mieszkałam w Toruniu, nie widziałam mlekomatu. Kaucja za butelkę 75c i 1 euro za litr mleka. Jajka wychodziły trochę drożej niż w sklepie, bo 2,80e za 10szt. Ale na mleko mogę się skusić. Tyle, że to nie po drodze z pracy.
Wyszło nam 53 km rowerem i ponad 4 km spaceru. Może być. W piątek znów do pracy.
Fakt, że nie posiadam telewizji, a także istnienie mediów społecznościowych, które zamykają nas w bańkach informacyjnych, sprawia, że na szczęście nie mam wiele wglądu na ludzi, których poglądy są odmienne od moich. Trafiam na jakieś publiczne głupoty dopiero, jak osiągną spektakularny poziom. Jak Lepper pytający „jak można zgwałcić prostytutkę?” czy Kaczyński mówiący „jest w tej chwili wpół do szóstej, byłem mężczyzną, a teraz jestem kobietą”. Jako osoba żyjąca w bańce, uważam również, że moja prawda jest mojsza i że mam monopol na wiedzę i nieomylność. Może teraz przesadzam, ale wiele z nas tak myśli, ale mało kto powie wprost. Otaczamy się ludźmi, których poglądy sa zbliżone do naszych. Zainteresowania są podobne do naszych. Które unikają takich samych rzeczy, jak my. I to daje nam dysonans poznawczy w postaci przekonania, że to co myślimy my jest bardziej prawdziwe niż to, co myślą oni. Ci inni.
Więc oszczędzam sobie trafiania na głupich ludzi w telewizji, bo w prawdziwym życiu też unikam ludzi, z którymi nie mam wspólnych tematów. Jak na przykład ostatnio z kolegą weszliśmy na temat ogródka i pokazałam mu zdjęcie mojego, gdzie w tle szła moja kicia. I zaczęło się rozmawianie o jego kocie i moim kocie, aż przyszedł inny współpracownik, który uznał za zasadne wtrącić, że mam trzymać swojego kota z daleka, bo kolega A mi go przerucha. I właśnie dlatego kolegi B unikam kiedy mogę. Bo nie ma nic do powiedzenia, a jak już powie, to mając prawie 60-tkę na karku – chwali mi się jak bardzo był nietrzeźwy i ile to nie wypił dzień wcześniej. Gdy pytał mnie, czy idę na imprezę firmową, to wtrącając co chwilę – ale się dzisiaj najebiesz, co nie? Ostatnio jak chodzę na imprezy firmowe to wcale nie piję, albo jak już to piwa 0% lub radlery. Na szczęście firma zaczęła w takie się zaopatrywać. Ale dla kolegi B impreza to tylko alkohol.
Jakbym miała wybrać kogoś z publicznych osobistości, z kim się nie zgadzam? Cóż… bardzo w moich oczach spadł w rankingu papież Franciszek. Na początku mi się spodobał. Ukrócił świecenie bogactwem w Watykanie. Co prawda Watykan pewnie nadal pierdzi złotem, ale Franio dba, aby nie rzucało się tak w oczy. Zaimponował mi tym. Jednak od początku wojny wywołanej przez Rosję, zachowuje się on tak, jakby miał głęboki interes w tym, aby Rosję w tej wojnie PR-owo wspierać. Nie potrafi publicznie powiedzieć, kto jest winny – choć agresję rosyjską wszyscy inni potrafią zobaczyć. nie potrafi potępić zbrodni wojennych. Nie apeluje o pokój i przywrócenie ukraińskich dzieci do ich rodzin. Nie robi nic, aby zając inną stronę niż prorosyjską. I ja rozumiem, że za wojną są ludzie, którzy mieszkają na jakiejś wiosce, gdzieś w głębi Rosji, gdzie kanalizacji nie ma a jedyne media to rządowa telewizja, i ci ludzie nie znają innych punktów widzenia niż ten, gdzie to zachód i Ukraina próbuje zabić Rosjan i ci się muszą bronić. Ale Argentyńczyk mieszkający we Włoszech mający wielu międzynarodowych znajomych oraz mówiący wieloma językami, powinien być trochę bardziej ogarnięty. Więc zakładając, że nie jest on totalnie tępy i rozumie na czym ta wojna polega, musi mieć jakiś wewnętrzny interes, aby trzymać stronę prorosyjską. W tym musi być jakiś ukryty cel.
Wśród roślinek rośnie nowe pokolenie. Pepperoni i żółte pomidory.
Truskawki urosły już dość duże – wielkości paznokcia – więc przesadziłam je do osobnych doniczek. Nie chciałam, aby korzenie im się splątały. Odmiana Grandian owocuje w drugim roku po wysiewie i daje owoce przez 2-3 lata. Później trzeba wysiać nowe rośliny. Jeśli dobrze pamiętam, to moi rodzice mieli zawsze truskawki te same. Może to kwestia tej konkretnej odmiany. Wyradza się.
Wzeszła mi też kukurydza cukrowa. Na razie jest jeszcze maleńka, ale musze znaleźć miejsce, gdzie jej wiatr nie przewróci.
Czwartek w Holandii jest wolny. Hemelvaart. Powinniśmy mieć dobrą pogodę, aby wybrać się z mężem na rowery.
Zawsze mnie uczono, że bycie patriotą to branie udziału w wyborach. Wolność w demokracji polega na samo stanowieniu w wyborach, wolność osobista w samostanowieniu w ogóle. Nie wyobrażam sobie być świadomą i myślącą istotą bez decydowania o swoim losie. Na takie życie skazujemy psy prowadzone na smyczy, które niby cośtam chcą jeszcze powąchać, gdzieś się zatrzymać, ale właściciel ciągnie za smycz i pies choć nie chce, musi iść za nim. Człowiek jest wart więcej niż tylko, aby go na smyczy prowadzić i dać limitowane opcje w życiu.
Znam wiele osób, które narzekają na sytuację, ale nie głosują. Są takie osoby, które gadają „ale to nic nie zmieni”. Które mówią „tam i tak wszyscy są w kółko ci sami i tak samo nic nie robią”. Ale nie trzeba głosować na największe partie polityczne i największego kandydata. Gdyby wszyscy niedowiarki skrzyknęli się jak na imprezę plenerową na facebooku i zagłosowali na najmniejszego kandydata, najmniejszą partię, to sytuacja polityczna by się zatrzęsła. I może by wyborów nie wygrali, ale ci wyżej usłyszeli by wolę ludu. Bo głosowaniem nie wybiera się osoby, która dostanie teraz najlepszą pensję, ale tego, kto ciebie reprezentuje. Bliżej ci do Spurek, to oddajesz na nią głos. Wielbisz prezesa to oddajesz na niego głos. Chcesz w polsce kato-talibanu – to w zasadzie też prezes to załatwił. Ale jak ci to nie leży, nie podoba się obecny układ sceny politycznej, czujesz, że ciebie nie reprezentuje – to w tym roku w wyborach jest czas, by to powiedzieć kartą do głosowania, a nie tylko narzekając, że „kiedyś to było”…
Czy ja głosuję? Owszem. Uważam, że nic o mnie beze mnie. Mieszkam w Holandii i mam prawa obywatelskie tutaj i brałam udział w ostatnich wyborach do rad prowincji oraz do rad gmin wodnych. Bo to ode mnie [między innymi] zależy, jak będzie się dbało o wały powodziowe, o rozwój sieci komunikacyjnych w moim regionie, podejmowało decyzje o nowych inwestycjach i zarządzało finansami. Wybrałam dwie partie, które moim zdaniem miały najrozsądniejsze programy i były również ukierunkowane na bioróżnorodność, której w krajobrazie Holandii Północnej trochę brakuje [ale to specyfika życia między wałami].
W poniedziałek chciałam się poruszać. Kiedy stwierdziłam, że nie chcę iść 3 dzień z rzędu biegać, wybrałam trening z Martą Henning na Pumatrac, mąż powiedział, że zaraz idziemy na lekcję tenisa. Niby pamiętałam, a jednak wyleciało z głowy. Nic to – poszliśmy wcześniej na lekcję i sobie pograliśmy. Później Jesper uczył nas serwów w określonym kierunku, backhandów z celowaniem w zakres pola oraz manewrowania pomiędzy uderzeniem z pierwszej a spokojnym odbiciem. Godzinka zleciała szybko, w międzyczasie się trochę rozpadało, więc zmarzłam mimo bluzy, a piłki stały się nasączone i nie można było nosić zapasu w kieszeniach. Do domu wracaliśmy już w regularnym deszczu. Po nas było jeszcze 3 panów czekających na lekcje i nie wiem, czy się odbyła. Mieliśmy szczęście.
W pracy przerzuciłam się na tortillę z owsianek. Jednak kurczak wędzony, który do niej zawsze kupowaliśmy ostatnio jest jakiś słony. Poprosiłam męża czy mógłby mi wkroić do tortilli jajko gotowane. Białko to białko. Dziś zobaczę, jak to wychodzi w smaku i czystości podczas jedzenia. Muszę też podjąć decyzję ile jajek, bo jeśli wezmę jedno to może być za pusto w tej tortilli, a jak dwa to przy dwóch tortillach na dwóch przerwach to wychodzi sporo kcal. A w domu jem jeszcze kanapkę z 3 jajkami sadzonymi. Wczoraj dostałam jeszcze górę surówki z weekendu na kanapce. Wychodzi 1750 kcal bez śniadania i ponad 2000 kcal ze śniadaniem. Sporo.
Wczoraj przyjrzałam się moim liliom. Wygląda na to, że rozwija się na nich jakaś choroba. Prawdopodobnie ten sam grzyb. Dam im czas, aby zakwitły. Jak to się nie uda to będę również wyrywać.
Pisałam o tym kilka wpisów temu. Bardzo lubię dzień króla. 27 kwietnia urodziny obchodzi król Willem-Alexander, władca Królestwa Niderlandów. Królestwo to złożone jest z czterech krajów składowych: Holandii (część europejska), Aruby, Curaçao i Sint Maarten[6] oraz trzech gmin zamorskich: Bonaire, Saba i Sint Eustatius (część karaibska). Była jakiś czas temu zmiana oficjalnej nazwy Holandii na Niderlandy i mam wrażenie, że w Polsce wiele osób to źle zrozumiało. Holandia istnieje nadal i jest częścią Niderlandów. Zaś Niderlandy, czyli Królestwo Niderlandów zawiera w sobie część europejską, czyli Holandię. To tak, jak wtedy, kiedy Polacy nazywają Wielką Brytanię – Anglią. Anglia jest południową częścią Wielkiem Brytanii, na którą składają się też kraje takie jak Szkocja, Walia i Irlandia Północna. Niderlandy mają być używane w odniesieniu do całego kraju, a Holandia do jego europejskiej części. Zatem ja mieszkam w Holandii, ale jeśli polecę na Curaçao to nie będę już w Holandii, ale będę nadal w Niderlandach. Zmiana oficjalnej nazwy nastąpiła, aby nie mylić terytoriów zamorskich słynących z gościnności i pięknych widoków z Holandią, która kojarzona jest z narkotykami i przestępczością. W Polsce zaś tak się tego przyczepili, że kiedy ktoś mówi, ze mieszka w Holandii lub mówi po holendersku, to Polacy od razu go poprawiają, że nie ma czegoś takiego jak Holandia. Niedouczenie czasem idzie łeb w łeb z arogancją. Swoją drogą czy ktoś z tu obecnych zauważył, że kilka lat wcześniej Czechy zmieniły oficjalną nazwę swojego kraju?
Wracając do dnia króla. Tego dnia dozwolony jest handel uliczny bez konieczności odprowadzania podatku. Jest więc to raj pchlich targów i okazji nie z tej ziemi. Można kupić książki, ubrania dla dzieci, gry planszowe, rzeczy to wystroju wnętrz, wszystko co zalegało ludziom na strychu po krewnych czy remontach, a czego mogą teraz się tanim kosztem pozbyć i dostać za to kilka euro. Dzieci często montują kartoniki z niewiadomymi malutkimi fantami, gdzie za 1 euro można wsadzić rękę do środka i sobie coś wyciągnąć. Inne dzieci zaś za 1 euro opowiadają dowcipy lub robią psikusy.
W miastach odbywają się imprezy plenerowe, zawody sportowe, a dużo ludzi chodzi poubieranych na pomarańczowo. Na domach wiszą flagi kraju z pomarańczowymi wstążkami – symbolem monarchii.
Próbując znaleźć więcej informacji o tym dniu [po polsku] dowiedziałam się, że Polaków dzień króla obchodzi z zupełnie innych powodów niż mnie. Jak wygląda dzień króla z perspektywy osoby pracującej i czy jest to dzień wolny czy zabiorą ci z puli wakacji. W sumie logiczne, jestem tu 8 lat i jak zwykle się wyzerowałam – nie pamiętałam czy pracujemy czy nie w dzień króla. Pamiętam, że w dzień wyzwolenia szklarnie pracują, ale o dniu króla zapomniałam. Rok temu chyba z resztą był w weekend.
Podoba mi się to święto ponieważ jest świeckie i nie wiąże się z żadną tragedią. Po prostu ktoś ważny dla kraju ma urodziny i wszyscy uznają to za świetny powód, aby wystawić grilla, wyjść do rodziny, zjeść pomarańczowe ciastko z kremem i dobrze się bawić. Wiele osób bierze wolne następnego dnia, aby odespać zabawy lub wyjechać na długi weekend gdzieś na camping czy za morza. Moja szefowa tak była w Szwajcarii na rowerach z dziećmi i mężem, ja pojechałam kupić co nieco w ogrodniczym, sąsiadka spakowała dzieci do karawanu i pojechała dwie prowincje dalej na kajaki i ogniskowanie. Co kto lubi.
Holandia ma około 20 procent chrześcijan w tym sporo katolików, protestantów. Święta kościelne są świętowane raczej jako okazja spotykania się z rodziną niż faktyczne chodzenie do kościoła. Te są z roku na rok coraz bardziej puste i budynki trafiają w ręce prywatne czy stowarzyszeń. Na przykład u mnie we wsi w jednym kościele mieszka rodzina – siostra naszej koleżanki Anne wraz z chłopakiem i dzieciakami; a w drugim kościele odbywają się wystawy i koncerty. W Andijk w kościele jest restauracja, a w Zuid Scharwoude pracownia malarza. Boże Narodzenie to okazja do wspólnego śniadania w pierwszy dzień, a Wielkanoc to rodzinne spotkania, gdy dzieci szukają jajek w ogrodach dziadków. Najbliższe święto, kiedy jest dzień wolny to nadchodzący czwartek – Hemelvaartdag. Również odbędą się festiwale, czterodniówki – czyli rajdy terenowe, kiedy przez 4 dni pod rząd ludzie maszerują zadane kilometraże ustalonymi trasami, zloty, koncerty, uliczne kramy z drobiazgami, czego dusza zapragnie. Nie mam zaś pojęcia czy to jest wniebowstąpienie czy wniebowzięcie, coś takiego – nigdy nie była aż tak blisko kościoła, by wiedzieć kiedy kto cośtam w niebie. Jedną z imprez cyklicznych jest zjazd oldtimerów.
A jakie jest wasze ulubione święto?
Kolejnym dniem, na który czekam od kilku lat – jest dzień biegu na 5 km w Schagen – naszym mieście gminnym. Przed coronawirusem byłam zapisana, ale odwołano. W końcu, gdy ruszyła edycja 2022, wybraliśmy się z mężem.
Ukochany nie biega prawie wcale. Ostatni raz był chyba biegać jakoś w zeszłym roku, może na jesieni albo zimą. Pamiętam jeszcze, że mu getry termiczne kupowałam do biegania. A mimo to niedzielny bieg określił jako nietrudny. Powiedział, że w pewnym momencie kolano zaczęło go boleć i bał się, że będzie musiał przerwać bieg, ale uznał, że jakoś doleci. Ja wypluwałam płuca obok, choć w tym roku trzymałam stabilniejsze tempo niż rok temu, i miałam chwile sporego zawahania po 4 kilometrach – bałam się, że nie dobiegnę do mety, a tymczasem wszyscy przyspieszyli to i my przyspieszyliśmy. On zaś na pytanie: „czy ten bieg był dla ciebie trudny” bez wahania powiedział: „nie”. I widać było po nim, że lepiej oddycha niż ja, nie tracił regularności kroku, nawet się nie zgarbił. Ja zaś kombinuję jak koń pod górę, obwiniam się jak nie idę pobiegać na czas, a mimo to idzie mi fatalnie. Fatalnie, bo to nie jest moja życiówka, ale z drugiej strony to jest chyba najlepszy czas, jaki udało mi się osiągnąć w tym roku.
Mój najlepszy czas na 5k to 27 minut. Wtedy jeszcze biegałam z GPS w telefonie i aplikacją endomondo. Od tamtej pory – od 2016 roku – nie udało mi się tego pobić. Co roku jest to moim celem. Może w tym roku się uda? Próbuję znaleźć swój sposób na to. Na razie podążam treningami z książki „Jak zacząć biegać?” W sobotę ten sam dystans zajął mi 2 minuty dłużej. Jest coś w tłumie z którym się biegnie, on poniekąd niesie człowieka. Całą trasę biegłyśmy za dwiema dziewczynami w niebieskich koszulkach. Potem one ruszyły trochę bardziej do przodu, a my mając je wciąż w zasięgu wzroku, biegliśmy kawałek z tyłu. Pod koniec biegu byliśmy znów za nimi i zgubiłam je z oczu jakieś 200m przed metą, kiedy ja miałam ochotę się poddać, a mąż dopingował mnie, że mam dać radę. Na mecie chciałam im podziękować, bo to był świetny zajączek do gonienia. Jednak stchórzyłam na końcu. Widziałam tylko z bliska, że obie miały pod 50-tkę. Z tyłu wyglądały jak dwie dwudziestolatki :)
Tydzień mogę zaliczyć więc do udanych. Szczególnie weekend. Nie malowałam obrazu, ale miałam fajny czas spędzony z mężem. Choćby takie zwykłe wyciągnięcie frytkownicy do ogrodu i smażenie frytek do obiadu. Mąż przygotował rybę i surówkę z białej kapusty, więc do tego testowaliśmy smażenie frytek we fryturze zamiast oleju – nie wiem czy to gatunek ziemniaka, czy ta frytura, ale frytki nam się ugotowały, a nie usmażyły. W dodatku po którejś turze, wychodziły brązowe nawet, gdy nie były dogotowane w środku! Następnym razem spróbujemy inny gatunek ziemniaków, a jak to nie pomoże to wracamy do smażenia na oleju. Nadal jednak na zewnątrz – aby nie mieć salonu i ubrań o zapachu smażonego oleju.
Ciesze się, że moje pomidory i fasilka są już tak duże, ze można pomyśleć o przesadzeniu. Dokupiłam w Lidlu doniczek 8cm [P8] do dalszych zabaw w ogrodzie. truskawki zawiązują się na krzaczkach. Wszystko wydaje się iść we właściwym kierunku. Trochę odzyskałam pogodę ducha.
Dziś zawody, a może nie tyle zawody co wyścig, bieg miejski. Ścigać się nie będę, bo ja jestem od obstawiania tyłów, ale pobiec chcę. Byle dobiec. Dostanę na mecie koszulkę i będę happy.
W sobotę poszłam pobiegać. 40 minut biegu. Tempo z początkowym marszem wyszło mi 7:15, a samego biegu wahało się między 6:35 a 7:35. Zbyt entuzjastycznie zaczęłam i potem zdarzało mi się maszerować. wróciłam do biegania z muzyką na uszach, a to zawsze podkręca mi tempo. Jednak moje ciało nie umie iść na tempo i szybko kończy mi się oddech i tętno skacze do 180. Pogoda była ładna, więc posmarowałam się kremem na słońce i wybrałam bardziej słoneczną trasę niż moja aleja. Tam bym zmarzła.
Po powrocie do domu chciałam malować, ale pokusiło mnie, aby się po prostu poopalać. Słuchając kolejny raz Prochów Babilonu [James SA Corey], po prostu sobie poleżałam słuchając ptaszków w tle. Raj na ziemi.
Zdecydowałam się przesadzić truskawki do większych donic, bo ciężko je podlewać. Szybko ich ziemia kamienieje od przesuszenia, trzeba było dodać więcej luźnej ziemi, aby nie przelać i nie zasuszyć roślin. A już mają niektóre z nich owoce. Chcę spisać sobie jakie mam odmiany i która jak smakuje. W przyszłym roku będę mogła kupić więc już konkretne odmiany, a nie testować wszystko jak leci.
Pomidory są już dość duże do przesadzenia do worków z ziemią i donic. Przeżyło więcej roślin niż się spodziewałam. W tym cała jedna roślinka pomidorów gałązkowych. Liczę na duże zbiory.