Ostatnio dodane zdjęcia

O mnie

Startuję. Waga 66 kg. Niemal cztery lata terapii. Dobre leki. Większa wiara w siebie. Większa samoświadomość. Zdarzające się nawroty zachowań kompulsywnych, stanów depresyjnych i innych tego typu pyszności. Jest dopsz. POPRZEDNIE WYNURZENIA: Huśtawk
a
w pełnym rozkwicie - znów bujam się w okolicach 60 kg. Ciuchy mam na 56 kg. Albo zmieniam ciuchy albo chudnę - innej opcji nie widzę, bo chodzić w za ciasnych ubraniach nie zamierzam. Do roboty, do roboty... Zmieniłam cel odchudzania (z 53 kg na 55 kg), bo i tak mam niedowagę. Czego nie widzę - tak to jest, gdy ma się zaburzenia odżywiania i postrzegania siebie. Ale już się leczę na głowę ;) Od 5 marca 2012 r. znów staję w szranki sama ze sobą - "radośnie" dobiłam do mojej (nie)akceptowalnej granicy i przestaję się mieścić w ciuchy. Waga startowa: 59,6 kg. Cel: 53 kg. Czy ja się kiedyś pozbędę tej huśtawki, do konia klopsa? :) 13 lutego 2011 r. urodziłam drugiego brzdąca i startuję z wagą 64,4 kg. Mój cel: 55 kg (albo i mniej ;)). Udało się poprzednio, uda i tym razem, o! :) Od 8 maja 2011 zaczynam kolejną przygodę z dietą Smacznie Dopasowaną oraz z Thermalem Pro :) Teraz, Kochani, to ja zamierzam tyć :) Ale nie chcę przybrać 23 kg, jak w pierwszej ciąży (mój kręgosłup mnie znienawidził...), tylko zrobić to jakoś z głową :) Zastanawiam się, czy V. mi w tym pomoże... Wróciłam. Po raz kolejny... Dwa razy się udało, to i trzeci raz się dźwignę. Nosz kurka, no - jak nie ja, to kto, grzecznie pytam? Swojego wymarzonego celu nie zaznaczam, bo mnie V. zablokuje na amen i co ja bidna pocznę? Się zebrałam, to i się mi schudło :) W sumie niemal 30 kg. Ale na raty :D Urodziłam Zosieńkę 30 września 2008 r. a że w ciąży niestety przybrałam dużo za dużo (z 56,10 kg do 78,80 kg. Waga 71,80 kg odnosi się do dnia, kiedy wróciłam ze szpitala do domu), to od 4 stycznia wróciłam na łono Vitalii z dietą Smacznie Dopasowaną. Po zrzuceniu 16 kilogramów zbędnego balastu i dobiciu do 55,8 kg - czyli wagi niższej, niż w momencie zajścia w ciążę - od 16 marca rozpoczęłam pierwszy (przejściowy) etap vitaliowej diety stabilizacyjnej, skończyłam też w II etap - zwiększania kalorii :) Na pasku zaznaczyłam cel 53 kg - głównie dlatego, żeby mieć jakiś cel i się nie rozleniwiać :) Teraz, oprócz stabilizacji wagi, skupiam się na pozbyciu się pociążowej fałdy brzusznej. Przy pomocy ćwiczeń na AB Rocket, w ramach akcji "Wyprawa na Księżyc" :) Mój wpis przy pierwszym 53 kg: UDAŁO MI SIĘ :) Dzięki diecie Vitalii. Dzięki ambicji graniczącej z dzikim i oślim wręcz uporem. Dzięki drobiazgowości. I oczywiście dzięki Wam :) DZIĘKUJĘ KOCHANI :)

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 398201
Komentarzy: 5717
Założony: 4 czerwca 2007
Ostatni wpis: 18 marca 2015

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
magdalenagajewska

kobieta, 47 lat, Gdynia

167 cm, 89.00 kg więcej o mnie

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

21 czerwca 2010 , Komentarze (4)

...to wysikasz. Lub wykrwawisz :D:D:D Żeby nie było - nie wymyśliłam tego sama. Zrobiłyśmy to na spółkę - część (tę celniejszą i bardziej obrazową) dopowiedziała TazWarkoczem . Biegi przełajowe po chaszczach wiczlińsko-chwarzeńsko-sokółkowsko-nie-wiem-czy-to-jeszcze-gdyńskich w niedzielę zostały uskutecznione :) I marszobiegi. I truchty cherlawe. I gadanina w wersji de luxe. Ewcia nie uciekła (zresztą i tak nie wiedziała dokładnie, gdzie jest, to nie bardzo miała jak uciekać ;)), lepiej - umówiła się z nami na środę :D Teraz z Gajową  czekamy jeszcze na pozytywne rozpatrzenie naszej prośby przez Gudelkę , o! :) Brakowało mi biegania, jak jasny gwint...

 

Z przemeldowania w sobotę wyszło Wielkie Nic, ponieważ w związku z niedzielnymi wyborami biuro meldunkowe było nieczynne. Czemu akurat meldunki były nieczynne, to nie wiem - ale bez tego nie mogliśmy pozmieniać papierów wszelkiej maści. Fok!

 

Po bezowocnej wizycie w UM poszliśmy do Ankera. Nie lubię tej knajpy od zawsze, ale Pan Monsz był głodny. Nie zamawiałam sobie nic i dobrze - bo mój chłop zjadł może 1/3 i resztę zostawił*** A do przesadnie wybrednych nie należy :) I się utwierdziłam w przekonaniu, że to miejsce nie dla mnie.

 

Na rowerach jeździliśmy w sobotę z Zosiakiem - Maćkowi udało się przymocować zosine krzesełko*** Jaki czad! Trochę się podszkolę, trochę się odważę i będę śmigać jak ta lala :D

 

Wieczorem w sobotę nawiedziłam z Zochaczem Szfagierrę (Monsz w CS łoił z kolegami z byłej pracy - nie wiem, o której wrócił, ale pewnie już jasno było ;)). Siedzieliśmy sobie w dwie pary plus ja i fura dzieciaków :) Chłopaki mecz oglądali, myśmy plotkowały zawzięcie i zamaszyście a oni czasem wtrącali swoje trzy grosze. Co było do jedzenia, nie napisze, bo po pierwsze primo wstyd ciężki :D Że niby we trzy jesteśmy Vitalijkami... a po drugie primo obrzydliwie pyszne było, wstrętnie smaczne, okrutnie dużo a ja teraz jestem głodna i nie będę sobie smaka robić. Po trzecie primo - nie będę Wam smaka robić, ot co :)

 

Wczoraj nawiedzilim IKEA. Barierka do schodów (na górze) została zakupiona i zamontowana. W nocy zdążyłam ją zepsuć. I naprawić ;) Działa, nawet nie wygląda koszmarkowo, bo kolor ma zbliżony do koloru naszych schodów. Chcę nabyć jeszcze jedną barierkę, na dół, żeby Zosię od beznadzorowego włażenia na schody powstrzymać. Bo na razie to może wliźć na górę i dopiero na górze barierka. Ale za to po górze może sobie latać spokojnie, o! W IKEA zrealizowałam też swój zwyczaj, że w łykęd Smacznie Dopasowaną gardzę i jem wszystko (staram się w rozsądnych ilościach, żeby nie przeginać). I to się sprawdza, chciałam deser? Zjadłam deser (połowę deseru, za wielkie było :)) Chciałam frytki? Zeżarłam i frytki (3/4 frytek, bo nie wpychałam w siebie tylko dlatego, że było na talerzu ;)). Jezuuuuuu, jaka głodna jestem!!!

 

Idę lunch wchłonąć, bo zejdę. Jak mi się cosik przypomni (a na pewno tak będzie :)), to dopiszę :)

 

Poniedziałkowe buziaki!

 

_________________________________________________

***OBRZYDLIWE spaghettki pomidorowe ze wstrętnym serem na wierzchu. Fuuuuj.... Makaronowa jestem na maksa, ale tego się zjeść nie dało, naprawdę. A żurek był z paczki z surową kiełbasą w środku, hy hy ;)

***Ja nadal jeżdżę li i jedynie z koszyczkiem ;)

19 czerwca 2010 , Komentarze (11)

...podaję ochoczo. Smaczne wyszło, to się dzielę :)

 

Potrzebne składniki:

- truskawki - 0,5 kg (traktujemy blenderem)

- serek Danio (brałam waniliowy) - 240 g (wrzucamy do zmiksowanych truskawek)

- gorąca woda - 0,25 l

- żelatyna - ok. 10g (rozpuszczamy w gorącej wodzie)

 

Zażelatynioną wodę wlewamy do musu, merdamy, przelewamy do trzech pucharków (bo z takiej ilości składników wyszły 3 porcje), wstawiamy do lodówki na noc a na drugi dzień pochłaniamy :)

 

 

NazwaIlośćKalorieBiałkoTłuszczWęglowodany
Truskawki500 x g (1g)1403.5236
Serek homogenizowany waniliowy "Danio" (DANONE)240 x g (1g)345.612.7215.1239.36
Żelatyna10 x g (1g)34.38.420.010
 Suma:
  520 kcal 25 g 17 g 75 g
 

Jedna porcja to ok. 175 kcal - więc można przeżyć :) Małżonek twierdzi, że przydałoby się nieco cukru, mi on nie był potrzebny (cukier nie był mi potrzebny, Monsz się przydaje i proszę się od niego odczepić, bo i tak go nie oddam ;)). Zocha zeżarła i chciała wylizywać pucharek, więc chyba było dobzie ;)

 

Smacznego :)

19 czerwca 2010 , Komentarze (6)

...ale muszę się podzielić:

Słodkiego weekendu ;)

19 czerwca 2010 , Komentarze (3)

...ale nie pamiętam, no! Cóż - starość nie radość :) Teraz tylko w telegraficznym skrócie, bo  pisząc tu jednocześnie lukam na dziecko, żeby mi znów nie zniknęło, jak ostatnio...

1. Chudnę. Nieco wolniej, niż planowałam, ale spadki jednak są :)

2. Powracam do swojego starego zwyczaju, że w weekend dieta ma wolne. Znaczy - nie obżeram się (przynajmniej nie mam takiego zamiaru ;)), jak mały radosny prosiaczek, ale nie notuję skrzętnie każdego liścia sałaty. Pozwoli mi to zachować resztki mojej niestabilnej równowagi***

3. Jedziemy dzisiaj się przemeldowywać, przeadresowywać i zmieniać dokumenta. Ciekawam, czy zdążymy, bo WSzPM wciąż w wannie a ja jeszcze nawet nie zaczęłam się oporządzać - piszę tu i latam za Zochą jednocześnie.

4. Jeżdżę na rowerze! Na razie do sklepu i z powrotem - ale jeżdżę :) Wczoraj wracałam z pełnym koszyczkiem :) Księżycówki - jak to przeliczać? Nie posiadam kilometromierza - może wezmę minuty jazdy i przyrównam do truchtu? Bo sapię porównywalnie...

5. Aquapark wczoraj to było coś pięknego... Żałuję jedynie, że nie wyzbyłam się wstydu i jednak nie potrafię się rozebrać przy facetach - a później ręcznik taki wilgotny, mało komfortowe uczucie. Jednak pomysł Aqua, żeby jeden dzień w saunach był tylko dla pań (u nas to wtorek) to strzał w dziesiątkę :) A wczoraj - sauny wszelkiej maści, solarium, wodne łóżko, a późnie jeszcze chwila na basenie - na końcówce zajęć Zochlinki, super :)

6. Jutro biegamy ze Szfagierrą. A jeszcze się TaZWarkoczem pisze, hu-hu! :) Drżyjcie Fałdki i Galaretowane Stwory Podskórne!!! :)

 

Zmykam, bo coś się cicho zrobiło ;)

 

Buziaki sobotnie!


PS. Zeżarłam wczoraj kostkę gorzkiej czekolady. Z nadzieniem czekoladowym. I jeszcze z czekoladą w środku*** I popiłam mlekiem, takim zimnym, prosto z lodówki. I NIE MAM wyrzutów sumienia. Nie mam wyrzutów sumienia. Nie mam wyrzutów sumienia... Nie mam wyrzutów sumienia... Nie mam wyrzutów sumienia.... ;)


____________________________________________________

***Czy mi przypadkiem nie wyszedł oksymoron? :>

*** Lindt robi takie cudo...

18 czerwca 2010 , Komentarze (7)

...trochu narowiste, nieco szalone - ale jak się odpowiednio podejdzie, to posłuszne. Jeździłam w końcu wczoraj, pierwszy raz od dzieciństwa*** . Nie wiem, czy pisałam tutaj, chyba nie, bo to było podczas mojej dwumiesięcznej dziury - kupiliśmy z Maćkiem bicykle. Gajol premię jakąś dostał i wydaliśmy tę kasę zupełnie nierozsądnie, bardzo spontanicznie i niemal w całości ;) Na usprawiedliwienie dodam, że byłam wtedy chora, miałam gorączkę (ale za to nie miałam głosu ;)), katar mnie zatkał dokumentnie, odciął dopływ tlenu do mózgu i dlatego miałam kłopoty z myśleniem i racjonalnym podejmowaniem decyzji ;) A poważnie - mam świetny rower (z koszyczkiem z przodu.... muszę sobie jeszcze kapelusz słomkowy sprawić i w koszyczku kfijatki wozić :P), nie wywróciłam się ani razu, raz się poślizgnęłam na piachu i uczę się zmieniać przerzutki :) Maciej na swoim jeździ i bardzo sobie chwali. Siodełko dla Zochacza mamy zdobyczne, ale "nie dziaua, jak czeba" - musimy chyba z rowerem WSzPM podjechać do sklepu i przymierzyć konkretne. I od razu zamontować. Ja się Zosieńki nie odważę wozić, najpierw sama muszę ujarzmić Rowera. Poza tym - u mnie jest zamontowany koszyczek ;) Zakwasy lekkie mam - nie wiem, czy bardziej bo charczącym truchcie, czy po wczorajszej rowerowej wyprawie do sklepu. Ale delikatne zakwasy, miało być gorzej ;) A tak w ogóle to zakwasy lubię mieć, ot co :)

 

Zosieńka nam wczoraj numer wycięła elegancki. I strachu napędziła, co niemiara... Zostawiłam dziecię w klockach, przy włączonym Baby TV i poszłam sprawdzać, jak bardzo kaloryczne są kiszone ogórki*** Sprawdzanie kaloryczności kiszonych ogórków zajmuje mniej czasu, niż napisanie tego zdania na V. :) Maciek w tym czasie rozmawiał przez komórkę. I nagle się okazało, że nie ma dziecka. No nie ma, nigdzie. W łazience, salonie, kotłowni, garażu, komputerowni, wiatrołapie, kuchni, nawet w szafie pod schodami*** Na dworze? Nie ma. Jezusicku, zgubiliśmy dziecko! Przez głowę przemknęły mi straszliwe wizje włącznie z tą, że ktoś wlazł po cichu do chaty i porwał brzdąca.  Poleciałam na górę - chociaż nie wierzyłam, że Zosia samiuteńka po schodach by weszła. Ładnie wchodzi, trzymając się szczebelek (ominęła etap wchodzenia na czworakach po schodach - włazi od razu na nóżkach :)) - ale zawsze z asekuracją. I nieprzesadnie zainteresowana jest schodami, albo sobie jest u góry albo na dole. Ale poleciałam i sprawdzam - "pokój Bolka", łazienka kotów, pokój Zosi, garderoba, sypialnia - pusto. Nie licząc Antka i Mietka rozwalonych na łóżku w sypialni. Ale nie kotów przecież szukam! Wpadam do naszej łazienki i co widzę? Przeszczęśliwe dziecię siedzące w misce pełnej wody z Vanishem a obok niej piętrzy się stosik mokrych ciuchów, które z miski wywlokła, żeby sobie w niej usiąść. Podłoga łazienki w połowie zalana. Zocha uchachana. Ja na miękkich nogach. Porwałam Zochę i wrzuciłam ją do wanny, żeby Vanish z niej zmyć - dobrze, ze niechlorowane toto, bo bym miała wybielone dziecko... Jak wytłumaczyć niespełna dwuletniemu dziecku, że samej po schodkach to "y-y-y-y"? :) Barierkę zakładamy, jakoś na dniach, żeby nam się niechcący nie sturlała ze schodów :)

 

A dzisiaj po robocie Maciek jedzie z Zochaczem na basen a ja - w tym samym przybytku Aquaparkiem zwanym, w tym samym czasie nawet - będę pocić się na sałenkach, kąpieli zażywać w basenach i brązowieć na solarium. Taki mam plan i wielką nadzieję, że mi się uda go zrealizować :)

 

Wracam do papierzysk :) Chociaż nie wiem, czy jest sens, bo nam serwer zasnął i ani wydruków ani FK, ani Excela... No, ale do pracy, Rodacy :)

 

Buziaki piątkowe :)


PS. A waga od wczoraj w górę... Chyba po popołudniowym arbuzie, bo naprawdę jestem grzeczna!

 

_________________________________________________

***Nie liczę mojej Przygody Z Krzaczorami w Łyśniewie, kiedy wsiadłam na jakiegoś obcego rowera i mnie złośliwie zrzucił z siodełka w krzadyle właśnie. Winnam się cieszyć, że nie do jeziora - blisko miał ;)

***Zbroiłam TAKĄ zupę ogórkową, że mózg mi uszami wypłyną :):):)

***Tam wlazła później i nie mogła otworzyć drzwi, żeby wyjść. Ale dobrze się jej tam siedziało, lubi szafy - po Mamusi ;)

16 czerwca 2010 , Komentarze (11)

... żałosnych szmat, Dziewczęta!". Jest to cytat. Że niby to nie ja tak się wyrażam ;) Dawno temu, lat chyba z pięć minęło, jak nie siedem, biegałam z przyjaciółką i kumplem. Kumpel mocno specyficzny, bardzo fajny, ale wielce oryginalny. Zacięcie miał wojskowe, chodził w ciężkich butach, polowych mundurach (z kamizelkami kuloodpornymi włącznie, własnoręcznie wydzierganymi) i z "nożem na kulki". Znaczy - nóż miał, atrapę taką, gumową - żeby nikomu krzywdy nie zrobić a groźnie wyglądać. No toż mówię, że był specyficzny, no... ;) Strzelał się namiętnie (air soft uprawiał, nie paint ball - różnica duża pomiędzy obiema dziedzinami rekreacji - wręcz zabójcza i jak ktoś się pomyli to może dostać z farby tudzież z kulki ;)) - kulkami właśnie, organizował zjazdy, patrole i w ogóle żywotny był i nawiedzony :) No i namówił mnie kiedyś na wspólne bieganie. A później jeszcze dołączyła do nas Werka zwana PerWersją*** (Dwojga Imion) Depresją Ka. I biegaliśmy - po lasach, po uliczkach i w końcu - po plaży. Kto biegał po piasku, ten wie, że ciężko, oj ciężkooo!! Kret litości dla nas nie miał za grosz, trenował nas i musztrował i był Groźnym Kapralem :) Czasem po ramieniu poklepał, częściej jednak traktował po wojskowemu. Nie było sentymentów! No i któregoś razu, kiedy zbuntowane zaległyśmy na plaży w okolicach Orłowa burcząc obelżywymi słowy, żeby oddalił się krokiem szybkim***, bo my mamy DOŚĆ, usłyszałyśmy owe znamienne słowa (wypowiedziane bardzo łagodnym, wręcz melodyjnym głosem):

 

NIE RÓBCIE Z SIEBIE ŻAŁOSNYCH SZMAT, DZIEWCZĘTA :D:D:D

 

Na wiek wieków ten motywator będzie mnie śmieszył i będzie działał :)


No i nie robiłyśmy dzisiaj z siebie "żałosnych szmat" ze Szfagierrą. Niniejszym sezon marszowo-truchtowo-biegaczowo-charcząco-płuckiemplujący uważam za otwarty :):):)

 

Buziaki zakwasowe :)

 

PS.1. Madzia, dzięki wielkie za kopa w zad!!! Izuś - na Ciebie czekamy :)


PS.2. Ciekawe, dlaczego wstęp mi zazwyczaj wychodzi jakoś tak ze trzy razy dłuższy, niż rozwinięcie i zakończenie ;)

 

_________________________________________________

***

- I wyobraź sobie, że on (jakiś tam koleś, nie jest to istotne, kto) miał czelność mówić do mnie per "Werka"!!!

- Nie, no masz rację Wera, "perwerka" to trochę przegięcie ;)

Stąd się wzięło PerWerka, czyli PerWersja nie zdrobniale :D

 

*** dosłownie: żeby spier...ał ;)

16 czerwca 2010 , Komentarze (7)

...to nikt tego nie zrobi. A na pewno nie tak dobrze, jak ja ;) Podrzuciwszy dziecię me Szfagiereczce (dzięki stokrotne, o Boska! :)), poszłam sobie na solarium wczoraj. Dobrze mi było - ciepło, coś tam w tle grało, wicherek (nie za duży) przyjemnie chłodził, raz na jakiś czas solaryjne łóżko pluło na mnie zraszaczem... No po prostu 7 minut niczym niezmąconego relaksu. Dzisiaj mam tyłek a la pawian i międzybiuście z dekoltem oraz udka takoż :) Czerwone i swędzi. Albo za nowe lampy albo za stare lampy albo za długo (chociaż nie pierwszy raz w tym roku i też 7 minut) albo zły przyspieszacz albo po prostu uczulenie. Nie po raz pierwszy mam taką reakcję, to przynajmniej nie panikuję ;) Piję sobie wapno i snuję plany, że jutro to może nie, ale w piątek powtórzę wyczyn. Nie chcę sobie siebie nawet wyobrażać w Hiszpanii bez solaryjnej zaprawy ;) Moja Siostra posiada fotoalergię i wiem, jak wygląda ostre stadium uczulenia na słońce. Tudzież na solar. U mnie - w porównaniu - luzik, przecież siedzę na tym swoim czerwonym tyłku ;)

 

Sezon biegowy planujemy ze Szfagierrą rozpocząć. Nie wiem, jak nam to wyjdzie - ale wolę nie odkładać, bo jak dzisiaj spasuję, to nie zbiorę się za Chiny***. Za ciosem cza iść, nie mazać się, ogarnąć, nie robić scen i w ogóle do kupy się zebrać. Trochu się boję, że to wymemłane coś zwane potocznie kondycją nie sprosta zadaniu i na przykład wypluję płucko. A że bogata jestem i wśród dóbr wszelakich posiadam również astmę (zaleczoną, ale gdzieś się tam zawsze czai, Menda Zła...), to może być różnie. No nic, najwyżej będę pełzła za Koncową i charczała rzewnie: "ale poczekaj, q...wa, nooooo" ;)

 

Wyniki tarczycowe winnam dziś odebrać. I odbiorę, jeżeli będę jechać do Centrum. A będę jechać do Centrum, jeżeli będę nawiedzać Skarbówkę. A nawiedzać Skarbówkę będę, jeżeli Szaf mój klepnie korektę CIT, którą dzisiaj dziergałam z obrzydzeniem wielkim. Czekam teraz na telefon od niego i uskuteczniam donosy na V.

 

Waga mi spada. Dzisiaj rano: 55,8 kg. A miałam już momenty zwątpienia typu "chyba mnie pogięło, po co mi odchudzanie!". Ha! Zdrowy rozsądek czasem się przebija przez te zwały durnych myśli i pragnień bycia CHUDĄ. I w ramach rozsądku/zwątpienia/jakkolwiek-to-nazwać, do dzisiejszego lunchu dołożyłam sobie ponadprogramowo - uwaga, uwaga - plasterek szynki drobiowej, hy hy ;)

 

Skoro skaczę z tematu na temat: nabyłam w końcu Zośce krótkie portki. Od razu dwie pary, w komplecikach. Strasznie trudno znaleźć ładne i cienkie (do Hiszpanii) i w miarę porządne spodenki dla dziewczynki. Wymyśliłam sobie niebieskie, bawełniane - jaaaaasne... Są, w samochodziki, dla chłopców. A Zosi tak ładnie w błękitach :) Dostała zatem różowe (no a jakże! 7/8 asortymentu dla dziewczynek to róż, kurza morda!) z różową koszulką w ośmiornice i zielone spodenki w groszki z białą tuniką ozdobioną zieloną wstążeczką. Zochacz ciuszki porwała i dawaj zakładać na siebie :) Kuma, że bluzkę wciąga się przez głowę i że trzeba później "szukać rączek, bo się zgubiły w rękawach" a w spodenki trzeba zapakować giry. Nie wychodzi jej to jeszcze za każdym razem, ale wie, jaką garderobę na jaką część ciała się zakłada. Mój mały zasmarkaniec. I rozczochraniec :) Włoski ma coraz dłuższe, ale kręcą jej się w pierścionki i nie widać, że sięgają już do połowy plecków. Tylko na mokro, w kąpieli można zobaczyć :) Boziu, Boziu - ileż szczęścia jest w takiej małej kruszynce. Szkoda tylko, że jeszcze nie gada...

 

Tak a propos zakupów - powodowana zazdrością, zawiścią i innymi niskimi pobudkami*** - zamówiłam sobie  dres. Znaczy - osobno portki (dwie pary, długie i 3/4) osobno bluzę. I jeszcze w odpowiednim kolorze tenisówki. Czy w odpowiednim rozmiarze, się okaże :D Się pochwalę, a co mi tam:   (buty to mi się marzą jeszcze takie same, ale czerwone...)

 

Zmykam, Kochani. Buziaki  środowe :)

 

_______________________________________________

*** Ludowe ;)

*** Gaja, bo to takie ładne jest, noooo.... :D

15 czerwca 2010 , Komentarze (6)

...po tygodniu. Wiem, że to woda ale i tak się cieszę :) Smacznie Dopasowana jest, aczkolwiek nie jestem tak straszliwie restrykcyjna, jak za pierwszym razem. Wczoraj ponadprogramowo wciągnęłam pół kilo truskawek, na ten przykład :) Przedwczoraj jednego orzeszka w czekoladzie. I jakoś żyję, patrzcie Państwo. I chudnę, no-no-no ;) Marzyła mi się zupa - to zamiast indyka w sosie grzybowym wydziergałam zupę grzybową na indyku. I jeszcze w kcal zmieściło mi się 14 gram makaronu, hy hy ;) No i tak sobie liczę, czasem coś pozmieniam, czasem nie zjem wszystkiego, czasem zjem trochu więcej. I nie rwę włosów z głowy :)

 

Zdjęcia do paszportu zrobione. Wnioski paszportowe złożone. Będzie miało moje dziecię pierwszy dokument tożsamości :) A Małżonek paszport z odciskiem. Biometryczny, znaczy :)

 

Jedna Taka Z Vitalii wymyśliła, że będzie biegać. I że mam się podłączyć. Osobiście bieganie lubię (chociaż kiedyś miałam odruch wymiotny, ale się przekonałam do sportu ;)), ale samej to trochu strach. No i się nie chce, motywacji nie ma. Musiałabym wstawać kole piątej rano, by wrócić do domu, zanim Pan Monsz opuści progi, żeby Zochacz sama (nawet śpiąca w łóżeczku) w domu nie została. A o piątej rano, moi Mili, to ja chrzanię taki biznes. A wieczorem, jak Pan Monsz wróci dodom i pilnuje Zochlinki? No to już mam spadek mocy. I duppa. Ale gdybym miała bata, bo się umówiłam? Hm hm hm... Koncowa, Ty Małpo.... ;) Księżycówki - jeżeli zacznę biegać, to się dopiszę z kilometrami, o! Jeżeli zacznę, ofkors...

 

U lekarza byłam, bo wytrzymać ze sobą nie mogę. I inni też powoli mają dosyć. Stawiałam na nerwicę jakąś albo kolejny nawrót deprechy. Ale nie wykluczałam i fizjologicznych, bebechowych przyczyn. Pani doktor posłuchała o objawach, cierpliwie zniosła moje samodiagnozy, pokiwała głową, zapytała o wagę***, kazała wyciągnąć przed siebie ręce i popatrzyła, czy mi się trzęsą, czy nie i dała skierowanie na badania tarczycy. Bo jej to wygląda na nadczynność. Byłam dzisiaj krew oddać do analizy. Jutro wyniki i się okaże. Poprzednie wyniki, jakoś tak z kwietnia, były na granicy normy. Czyli - niby zdrowa a już się źle czuje ;) Jak będę wiedzieć cosik więcej, to uprzejmie doniosę.

 

Coś tu jeszcze miałam. Acha. Urlop mam zaklepany :) 16 lipca lecimy do Hiszpanii, robić wielkie NIC. Czyli: moczyć się w basenie, czytać, leżeć na słońcu, latać za Zochaczem, pić alk, jeść pyszne rzeczy (i gila mnie, czy zdrowe, czy nie :)) i może (Gaja: MOŻE!!! ;)) coś pozwiedzać :) Madzia - a może tak będziemy wieczorami po plaży biegać? Strasznie to męczące, bo w piasku, ale za to zmęczenie przyjemniejsze - co Ty na to, hm? :)

 

Wracam do papierków. Ogarnąć się dzisiaj nie potrafię, wszystko mi z rąk leci - i dosłownie i w przenośni. Ale pomalutku bałagan z biurka upchnę do segregatorów, hy hy ;)

 

Buziaki wtorkowe!


__________________________________________________

***

- Pani doktor, ja się przyznam,  że jestem na diecie.

- A po co?

- No.... eee.... (gonitwa myśli: przecież nie powiem babce, że mam zaburzenia postrzegania siebie samej, jestem walnięta i MUSZĘ się odchudzać niekoniecznie ze względu na wagę a dlatego, żeby mieć poczucie jakiejkolwiek kontroli nad swoim życiem, choćby w głupiej diecie) ...no jak to??  Wakacje idą! :)

Rozśmieszyłam panią doktor :)

10 czerwca 2010 , Komentarze (13)

...z V. całkiem skutecznie. Przeczytałam - mniej lub bardziej dokładnie - wszystkie (WSZYSTKIE!!!) pamiętniki z listy ulubionych, z okresu ostatnich dwóch miesięcy - czyli z czasu mojej nieobecności.

Teraz tylko się muszę w co poniektórych powymądrzać, bo mam i przemyśleń sporo i komentarzy wiela :)

 

Zmykam do domu - dzisiaj jedziemy robić całej trójce zdjęcia paszportowe. Ciekawe, jak ja Zochlinkę utrzymam na fotelu u fotografa... :)

 

Buziaki czwartkowe :)


PS. Smacznie Dopasowana w natarciu. Ciekawam, jak to dalej będzie...

 

6 czerwca 2010 , Komentarze (13)

...i będę mieć dziurę w pamiętniku. Się to jeszcze nie zdarzyło. Wracam do Was ze Smacznie Dopasowaną, bo dostałam solidnego kopa - kolejne dobrotliwe (i naprawdę niezłośliwe, soł - szczere, niestety) pytanie czy nie jestem w ciąży, połączone z poklepaniem po brzuchu. No comments, przynajmniej na razie, bo jeszcze nieco mnie to boli. Pewnie za czas jakiś będę wdzięczna, jak poprzednio :)

 

Odezwę się bardziej wylewnie, jak się ponownie z V. obwącham. Bo trochę tu mi dziwnie...

 

Buziaki czerwcowe.

 

PS. Bardzo, BARDZO serdecznie dziękuję za komentarze i mejle w czasie mojej nieobecności. Postaram się ponadrabiać zaległości u Was. I poodpisywać. Dzięki, Myszaki, naprawdę :)


PS.2. O co kamą ze słowami kluczowymi, jak rany??