Ostatnio dodane zdjęcia

O mnie

Startuję. Waga 66 kg. Niemal cztery lata terapii. Dobre leki. Większa wiara w siebie. Większa samoświadomość. Zdarzające się nawroty zachowań kompulsywnych, stanów depresyjnych i innych tego typu pyszności. Jest dopsz. POPRZEDNIE WYNURZENIA: Huśtawk
a
w pełnym rozkwicie - znów bujam się w okolicach 60 kg. Ciuchy mam na 56 kg. Albo zmieniam ciuchy albo chudnę - innej opcji nie widzę, bo chodzić w za ciasnych ubraniach nie zamierzam. Do roboty, do roboty... Zmieniłam cel odchudzania (z 53 kg na 55 kg), bo i tak mam niedowagę. Czego nie widzę - tak to jest, gdy ma się zaburzenia odżywiania i postrzegania siebie. Ale już się leczę na głowę ;) Od 5 marca 2012 r. znów staję w szranki sama ze sobą - "radośnie" dobiłam do mojej (nie)akceptowalnej granicy i przestaję się mieścić w ciuchy. Waga startowa: 59,6 kg. Cel: 53 kg. Czy ja się kiedyś pozbędę tej huśtawki, do konia klopsa? :) 13 lutego 2011 r. urodziłam drugiego brzdąca i startuję z wagą 64,4 kg. Mój cel: 55 kg (albo i mniej ;)). Udało się poprzednio, uda i tym razem, o! :) Od 8 maja 2011 zaczynam kolejną przygodę z dietą Smacznie Dopasowaną oraz z Thermalem Pro :) Teraz, Kochani, to ja zamierzam tyć :) Ale nie chcę przybrać 23 kg, jak w pierwszej ciąży (mój kręgosłup mnie znienawidził...), tylko zrobić to jakoś z głową :) Zastanawiam się, czy V. mi w tym pomoże... Wróciłam. Po raz kolejny... Dwa razy się udało, to i trzeci raz się dźwignę. Nosz kurka, no - jak nie ja, to kto, grzecznie pytam? Swojego wymarzonego celu nie zaznaczam, bo mnie V. zablokuje na amen i co ja bidna pocznę? Się zebrałam, to i się mi schudło :) W sumie niemal 30 kg. Ale na raty :D Urodziłam Zosieńkę 30 września 2008 r. a że w ciąży niestety przybrałam dużo za dużo (z 56,10 kg do 78,80 kg. Waga 71,80 kg odnosi się do dnia, kiedy wróciłam ze szpitala do domu), to od 4 stycznia wróciłam na łono Vitalii z dietą Smacznie Dopasowaną. Po zrzuceniu 16 kilogramów zbędnego balastu i dobiciu do 55,8 kg - czyli wagi niższej, niż w momencie zajścia w ciążę - od 16 marca rozpoczęłam pierwszy (przejściowy) etap vitaliowej diety stabilizacyjnej, skończyłam też w II etap - zwiększania kalorii :) Na pasku zaznaczyłam cel 53 kg - głównie dlatego, żeby mieć jakiś cel i się nie rozleniwiać :) Teraz, oprócz stabilizacji wagi, skupiam się na pozbyciu się pociążowej fałdy brzusznej. Przy pomocy ćwiczeń na AB Rocket, w ramach akcji "Wyprawa na Księżyc" :) Mój wpis przy pierwszym 53 kg: UDAŁO MI SIĘ :) Dzięki diecie Vitalii. Dzięki ambicji graniczącej z dzikim i oślim wręcz uporem. Dzięki drobiazgowości. I oczywiście dzięki Wam :) DZIĘKUJĘ KOCHANI :)

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 398182
Komentarzy: 5717
Założony: 4 czerwca 2007
Ostatni wpis: 18 marca 2015

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
magdalenagajewska

kobieta, 47 lat, Gdynia

167 cm, 89.00 kg więcej o mnie

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

12 lipca 2010 , Komentarze (4)

...że nie nadążam. Tempo życia mnie nieco przerasta, czasu brakuje - głównie na sen, ale za to wir życia rodzinno-towarzyskiego pochłonął nas dokumentnie. I właśnie nas obraca. Ciekawe, czy nas wypluje w jednym kawałku ;)

Telegraf się zepsuł, soł nawet skrótu dzisiaj (a przynajmniej w tej chwili) nie uskutecznię. Powiem tylko tyle, że jak na moje kiepawe samopoczucie, to bawię się ostatnimi czasy doprawdy zacnie.

 

Odezwę się niebawem. I poczytam Was też niebawem. Aj hołp soł...

 

Buziaki poniedziałkowe!

 

PS. W piątek wylatujemy do Alicante, aaaaa!!!!! :)

2 lipca 2010 , Komentarze (8)

...ha! Ja dopiero dotknęłam poprzeczki :) Marzy mi się 53 kg i taki sobie ustawiłam nowy cel. Ale jeżeli waga mi wzrośnie do 56 kg, to chyba się będę musiała poddać i uznać, że to jest "moja" waga i już. Chociaż, z drugiej strony, cel posiadać jakiś muszę***, bo inaczej się nie kontroluję. Z trzeciej strony - całe życie się pilnować? Toż ja wtedy oszaleję! A makaron z serem? A placki ziemniaczane z boczkiem? A czekolada z czekoladą? Aaaaa....

 

Trzecia część Zmierzchu zajebiaszcza - najbardziej podobały mi się sceny bitewne w wykonaniu nowonarodzonych wampirzysk przeciwko rodzinie Cullenów i wilkołakom. Mistrzostwo świata. Natomiast sceny miłosne***, wargi drżące oraz powłóczyste spojrzenia dobiły mnie - starałam się nie chichrać za głośno :) Ale przynajmniej nie zasnęłam w kinie ;)

 

Weekend szykuje się zalatany. Coś nowego, patrzcie Państwo, no... ;) Mam swoich planów multum, cudzych planów jeszcze więcej a przy okazji doła, permanentne niewyspanie***, focha i wewnętrzny niepokój***. Mieszanka wybuchowa. Tak po prawdzie, to schowałabym się z Zosieńką w domu, Chłopa wypchnęła na Openera i nie ruszała się z chałupy. Ale znam ten stan i wiem, że właśnie teraz muszę wyjść do ludzi, bo będzie tylko gorzej. Tylko tych ludzi mi szkoda, bom skwaszona wielce i nieszczęśliwa. Yyyy....

 

Obrzydliwy mam dzień dzisiaj, płakać mi się chce, nerw mnie szarpie i ogólnie do rzyci***. I dłuży mi się w robocie okrutnie. Chcę do domu, do Myszy, do biegania, do kotków, do wanny, do truskawek i świeżej pościeli. Tyle w temacie.

 

Buziaki piątkowe. No!

__________________________________________________

***Nie potrafię żyć "tu i teraz" - patrzę w przód, za mocno, za bardzo a teraźniejszość mi ucieka.

***Jak ona mogła wybrać tego wymoczkowatego i zimnego Edwarda, skoro tuż obok był taki sympatyczny Misio??!!?? I w dodatku darzył ją uczuciem szczerym i głębokim! Niektóre baby są dziwne... ;)

***Cały tydzień, pod tym względem, mogę zaliczyć do wyjątkowo "udanych" :(

***Nie dający się zamaskować Valerinami, Persenami i Deprimami...

***Do dupy znaczy. Po góralsku. Ponoć :)


30 czerwca 2010 , Komentarze (11)

...jak nic! Idziemy z babami z pracy na premierę trzeciej części sagi zmierzchowej. Ponieważ nie oglądałam wcześniej drugiej części, zrobiłam sobie wczoraj wieczór filmowy - przyjaciółka pożyczyła mi DVD. Oglądałam sama, bo Monsz pogardził (Gajol podczas  pierwszej części   ....zasnął :P) i chichrałam się w najmniej odpowiednich momentach. No nic nie poradzę na to, że patetyczno-drżącowargowe sceny zamiast wzruszenia wywołują u mnie szatański chichot, często połączony z chrumkaniem.*** No, to sobie pochrumkałam wczoraj oglądając pełne uniesienia sceny, poprawiłam sobie znacząco humor i poszłam spać koszmarnie późno - jasno było, 3.30 a ja jeszcze zasnąć nie mogłam. Pobudka o 6.10.*** No nic to, warto było nie spać - oglądnęłam wstrząsające romansidło dla rozhisteryzowanych nastolatek, pomalowałam paznokcie stopowe pierwszy raz w życiu innym lakierem, niż bezbarwny (na czerwono!!!), nie podjadałam podczas filmu i jeszcze w dodatku rozmasowywałam zakwasy. Bo biegałam znów wczoraj :) Pół godziny jeno, ale zdecydowaną większość czasu biegłam*** a nie uprawiałam marsze :) Wróciłam do domu mokruteńka :) Dzisiaj pewnie nie pobiegam, bo pewnie za późno będę w domu. Ale i tak jest nieźle :)

 

Swego czasu pisałam, że się będę wymądrzać na temat jednej z Vitalijek, która wywołała tu burzę. Pozwolę sobie skopiować mój komentarz do jednej z Was - przeze mnie pisany, to mi wolno ;) Nie pamiętam, jak się lasencja zwała tu na V., ale już jej nie ma. Zniknęła mi z ulubionych a i jej komentarze wcięło - z tego co wiem, to panna została zgłoszona do moderacji. Generalnie chodziło o to, że dziewczę cytowało różne pojechane teksty w stylu "zjadłam mentosa, wypiłam colę light - obżarłam się jak świnia" tudzież "BMI podskoczyło mi do 17,92, ratunku!" czy wszelkie wynurzenia pochwalne na temat drakońskich kopenhaskich diet itp. i komentowało w dosyć niewybredny sposób. Z jednej strony miała rację, bo zwracała uwagę na problemy pojawiające się na V. i piętnowała je, z drugiej - robiła to dosadnie i często bez wyczucia. Przypuszczam, że intencje miała dobre, wykonanie momentami szwankowało - trafiłaby na osobę z większymi zaburzeniami i mogłoby się to skończyć nieszczęściem. Ja sama nie zaprosiłam jej do znajomych, bo zdaję sobie sprawę ze swojego problemu i mogłabym nie udźwignąć ewentualnego komentarza z jej strony a przecież stara baba jestem :) No i się zaczęły przepychanki... Wylądowała na głównej stronie z najczęściej komentowanymi z trzema swoimi wpisami naraz - istny cyrk :) Co jej trzeba przyznać, to to, że przy cytatach nie podawała nicków - trzeba było samemu siebie rozpoznać ;) Zastanawiam się na ile robiła to z przekonania a na ile była to podpucha - udało jej się wywołać istną burzę :) No i podawała, że ma 18 lat - moim zdaniem niektóre poglądy sugerowały osobę starszą. Ale może była mocno dojrzała, jak na swój wiek, nie mnie oceniać (ja to mam siano w głowie, to co mam się wychylać :)) Najgorsze w tym wszystkim jest to, że laska naprawdę miała rację w większości przypadków, ale jechała z koksem tak, że się kurzyło...Natomiast mi osobiście dała mocno do myślenia... No nic to - nie pamiętam jej nicka, to nawet nie sprawdzę, czy dalej się na V., pojawia, czy zniknęła na amen-amen...

 

Tak jeszcze wrócę na chwilę do sagi zmierzchowej. To nie jest tak, że mi się nie podobały książki (bo je pochłonęłam zarywając noce podczas zeszłoroczego urlopu :)) albo obie ekranizacje, nie. Podobały mi się, ale jako łatwe, lekkie i przyjemne romansidła. Natomiast doszukiwanie się głębszych treści i przesłań uważam za nieco śmieszne i na wyrost. Tyle w temacie. Wrażenia z trzeciej części filmu przekażę, a jakże! :)

 

Wracam do papierków. Ostrożnie dzisiaj do pracy podchodzę, bo po 2,5 godzinach snu to w księgach raczej coś zepsuję, niż zaksięguję poprawnie ;)

 

Buziaki końcowoczerwcowe :)


PS. Jeżeli mnie nie wyrzucą z tego kina za chrumkanie, to chyba w nim zasnę, ajejej...

 

______________________________________________

***Do końca życia nie zapomnę "Miłości w Nowym Jorku" , na którym byliśmy z Małżonkiem w kinie. Obok zaryczane panny i pociągający nosem panowie a my (i jeszcze jedna, nieznana nam para, w rzędzie poniżej) nie możemy się uspokoić i śmiejemy się w głos. Nie powiem, zdarza mi się płakać na filmach (bo ja w ogóle płaczliwa jestem ;)), ale w sytuacjach przerysowanych to się chichram zamiast szlochać ;)

***Stan kumania: -12. Tendencja spadkowa. Poziom abstrakcji: +14. I rośnie.

***No dobra, truchtałam :)

29 czerwca 2010 , Komentarze (12)

...nieduża była, fakt, ale i tak obrzydliwe uczucie ;) Biegłam sobie wczoraj z wieczora. Nie oddychałam przez nos, bo mi go jakieś pyłki nieco zapchały - to mam za swoje ;) Pierwszy raz w tym roku ubrałam krótkie spodenki i poooooszłaaaaam w pola i chaszcze. Cudnie było... Krótko, bo tylko pół godziny, ale i tak jestem w szoku, jak wielki obszar jestem w stanie oblecieć w tak krótkim czasie, hy hy :)

 

Weekend - jak pisałam - bardzo aktywny. W piątek spotkanie emerytek ;) Posiedziałyśmy w Barbadosie, zeżarłyśmy pyszności, poplotkowałyśmy (oj, plotkowałyśmy!!! :)), tańcami pogardziłyśmy i o godzinie 23.10 byłam w domu. W sobotę się przemeldowalim - jesteśmy pełnoprawnymi mieszkańcami dzielnicy Chwarzno-Wiczlino. Cała trójka, Zosiak też :) Drugą turę wyborów zaliczymy już w tutejszej podstawówce :) Prosto z UM pojechaliśmy do Gdańska - Maciej studentów męczył na WSB a my z Zochaczem poszłyśmy sobie (ja sobie poszłam, Zosia sobie jechała w wózku, cwaniara ;)) na Długą. Uśmiałam się z dziecka, bo dostała kawałek gofra i nie wiedziała, co z nim zrobić. Nienauczone dziecko, że słodycze się wcina*** Grzeczne dziecko... ;) Balonik, który kosztował koszmarną kasę (kroją turystów na Długiej, aż miło ;)) i który zachwycił moją córeczkę, niestety wyrwał się na wolność. Ale dopiero z samochodu - mimo, że był przywiązany do zagłówka. Soł - wakacyjny spacer po Gdańsku mam chyba już z głowy ;) Popołudniem pojechalim na kawę do Takiej Jednej z V. I OCZYWIŚCIE na kawie się nie skończyło. Był i przejazd rowerami z naszej wsi do domu przyjaciół, było i odwożenie rowerów i ponowny dojazd autem, było porzucenie haniebne tegoż auta, był nocny powrót na naszą wieś z wózkiem (i Zosią w środku ;)). Nie było za to kaca następnego dnia :)  Gudelowa, dzięki za przefajny wieczór!!! Niedziela na maksa przyjacielsko-rodzinna - festyn organizowany przez miasto i Hossę, na Sokółce (przy okazji odebraliśmy auto :D). Bawiłam się pysznie, mężowie uczestniczyli w streetballu, dzieciaki miały dwieście milionów atrakcji (nawet dla takich mikrusów, jak Zosia coś się znalazło :)), były koszulki z sympatycznym nadrukiem, gadające głowy na scenie, występ aktorów z teatru (ale nie wiem, czy miejskiego, czy muzycznego ;)), wielkie mapy z planem zagospodarowania Gdyni Zachód, przyzwoita muza z głośników, wycieczki po okolicy jeepem, darmowa grochówka i robienie najdłuższej kanapki :) Naprawdę fajnie. Po festynie, ze Szfagierrą i jej rodzinką zrobiliśmy grilla na naszej wsi, po czym z Gają pobiegłyśmy na Sokółkę, gdzie czekała na nas Ewcia. Biegi nam nie wyszły (Gaja zepsuła kolano :(), ale spacer zaliczyłyśmy cudny. A po powrocie do domu miałam jeszcze jednych gości :) Dawno nie było tak fajowego weekendu!!!

 

Dieta? W weekend ma wolne :) Niestety, poza weekendem nie jestem restrykcyjna - a powinnam, bo jeżeli raz zgrzeszę, to później jakoś tak się nie mogę pozbierać i nie widzę nic złego a to w kawałku kiełbaski a to w kawałku kuraka (uchapałam Panu Mężu z talerza!) a to w kawałku arbuza. Albo dwóch kawałkach... Zatrzymałam się na 55,8 kg i dupa, dalej nic. Czyli co - 56 kg to "moja" waga i poniżej organizm się buntuje, czy jak? Potrafię zejść i do 53 kg, ale i tak wracam do okolic 56 kg. No nic to - chcę "zaliczyć" te moje 55 kg a później "się zobaczy" ;)

 

Ze spaniem dalej na bakier, chociaż wczoraj było lepiej. Teraz siedzę w robótce i usiłuję myśleć. Opornie mi idzie, ajejej...

 

Zmykam do papierków. Naprodukowałam ich sobie, to teraz muszę je oporządzić, no nie?

 

Buziaki wtorkowe!


PS. Na solarium byłam, jak mi dobrze na głowę robi... :)

 

 ________________________________________________

***Zosia nigdy jeszcze od nas nie dostała ani kawałka czekolady ani cukierka. Chipsa też nie pamiętam. Mleczucho dostaje samo, bez kakao tudzież kaszek (tymi po prostu gardzi i nie chce). Raz jadła żelki. Jeżeli jej się przytrafiły po drodze jakieś słodycze albo słone przekąski to bez naszej wiedzy i zgody.

28 czerwca 2010 , Komentarze (2)

...pełen. Bardzo, ale to bardzo fajny! Ze spaniem dalej problem. Cosik muszę wymyślić, bo się wykończę...

Się odezwę soon :)


Buziaki poniedziałkowe!

25 czerwca 2010 , Komentarze (9)

....czy jakoś tak. Znów nie sypiam po nocach - powodów racjonalnych brak. Wczoraj (dzisiaj w sumie) o godzinie 2.14 jeszcze nie spałam - patrzyłam na zegarek, to wiem. Fok!

 

Bieganie wczoraj było cudne - mam ochotę dzisiaj znów ruszyć w pola i łąki. Ale nie, dzisiaj nie. Dzisiaj będę "się szlajać po knajpach, jarać szlugi*** i chlać driny z parasolko". No dobra, tak naprawdę to tylko szlajać się będę (ale pewnie po jednej knajpie), palić fajek nie zamierzam (bo nie palę :)), drinkowania także nie uskutecznię (bo furką będę do knajpy podążać). A zostawiać jej w Centrumie nie chcę. A po pijaku jeździć nie będę. A innych posybilności nie widzę :) Zlot Czarownic mamy - dwie Czarne, dwie Blond - kiedyś o tym pisałam***



Ale zanim jednoknajpianego klabingu zażyję, to na basen jadę z Zosieńką. Ostatnie zajęcia w semestrze. Czy ja się z nią będę pławić, czy Pan Monsz - tego nie wiem - zależy, czy Chłopisko zdąży dojechać.

 

Dieta jest. Efekty diety są. Za małe. Sama sobie winnam - za późno jadam ostatni posiłek. I czasem zgrzeszę. Grzechy lekkie - bo zazwyczaj arbuzowo-truskawkowe, ale wędliniarsko-czekoladowe się też zdarzają. Fok! Aczkolwiek ogólnie jestem zadowolona. Jakże bym śmiała nie być...

 

W sobotę jedziemy się przemeldowywać - aj hołp tym razem skutecznie :) A wieczorem to pewnie u Jednej Takiej wylądujemy łamać wszelkie zasady dietowania. A co tam! Chyba, że Taka Jedna się rozmyśliła i oglądać nas nie chce. A tego nie wiem, bo telefonu nie mam***, żeby do niej zadzwonić. A na GG i Tlenie jej nie ma, bo dzisiaj koniec roku szkolnego i pewnie dzieciaki swoje po apelach targa. Nic to - telefon odzyskam i się dowiem :)

 

Wymądrzanie miałam jeszcze w planach dzisiaj - na V. znaczy - ale straciłam odwagę. Chciałam się wypowiedzieć w kwestii jednej z Vitalijek, która narobiła ogromnego szumu kopiowaniem wypowiedzi innych i swoimi doń komentarzami. Do tematu pewnie wrócę, jak sobie poukładam. Na gorąco tylko powiem, że nie potępiam dziewczęcia, jak się tu co poniektórym dziewczynom zdarzyło, bardzo często ma owo dziewczę rację. Aczkolwiek, jak dla mnie, nieco za mocno szarżuje. I generalnie nie chodzi mi o treść jej wypowiedzi a o formę. Łotewa - jeszcze pewnie tu cosik skrobnę w temacie.

 

Zmykam. Buziaki piątkowe. Je-je-je.

___________________________________________________

***Kilarka - szlugiren zi bite? :D

***Dokładnie to pisałam 07 lutego 2009 r. A zdjęcie jest z kwietnia 2004 r. Niemal nic się nie zmieniłyśmy, ofkors - tyle tylko, że wypiękniałyśmy, ot co ;)

***Przyjechałam do roboty nieprzytomna, bez komórki. A do torby na basen zapomniałam spakować stroju kąpielowego - dobrze, że zajarzyłam i prosiłam Natalkę, żeby zabrała ze sobą, jak mi Myszę będzie wieźć ;)

24 czerwca 2010 , Komentarze (4)

...jakoś sobie bez czekolady i Coaxilu radzić trzeba. Ubrałam dres i wybiegłam. Przez pola, "ulice"***, chaszcze i nieoczekiwane bagienko. Wzdłuż zbożowych pół pełnych chaberków, kartoflisk i skoszonych łąk. Zupełnie nieplanowanie, z bomby. Tym razem sama, spontan rządzi się swoimi prawami. Na dworze przywitała mnie tęcza - była gigantyczna, podwójna a ja najpierw od niej się oddalałam, by później biec prosto w nią, jakby w bramę nieba.



 

 



Nie wiem, czy nie naciągnęłam sobie ścięgien, ale i tak warto było :)


Buziaki.


___________________________________________________

***ul. Rummla ma tylko początek i koniec. W środku jest pole, na którym zaatakowało mnie bagienko...

24 czerwca 2010 , Komentarze (3)

...tudzież marszobieg tudzież szybki spacer - done. Poznawanie Wiczlina*** - done. Gadanina z Babsztylami - done. Wykonanie planu zmęczeniowego - done. Spotkanie z Ewcią, która odgrażała się, że nie przyjedzie - done. To wszystko wczoraj.

 

Dzisiaj nastrój winnam mieć zatem znakomity. A nie mam -> soł: koniec przekazu.

 

Buziaki czwartkowe.

 

____________________________________________________

***Nie zdawałam sobie sprawy, w jak pięknej okolicy mieszkam. I gdzie mają początek i koniec niektóre "ulice" :) I w jak fantastycznie skomunikowanym miejscu mamy dom! No ach! I och! I "wogle" :)

23 czerwca 2010 , Komentarze (16)

...bo skanowałam papierowe (moja Mamusia nie posiada aparatu cyfrowego i broni się przed takowym, jak lwica ;)) - ale i tak śliczne :) Robione były na początku czerwca u moich Rodziców na wsi.



Mina na tzw. "Maliniaka" (z Czterdziestolatka ;)) albo "Borsuczka".



A tu się uśmiecham :) W rączce - nieodłączny kwiatek.



Tu sprawdzam, czy Dziadek Tadzio nie idzie, bo chcę urwać azalię.



A nie, nie Dziadziu Tadziu a Babcia Lidzia -> mogę rwać! ;) ***



Na taką zjeżdżalnię w domu to potrafię już wliźć samiuteńka...



A ten wąż to był w użyciu nieco później - napełniałam sobie basenik wodą :)


Buziaki środowe!


________________________________________________

***Dziadziu Tadziu też pozwala rwać kwiatki. Tylko udaje, że robi groźne miny :)

22 czerwca 2010 , Komentarze (13)

...ale leczyć się będę na głowę. Wyniki krwi mam w normie, tarczycowe hormony też - dostałam zatem namiary na dwóch psychiatrów. Pójdę, sama sobie nie poradzę, zwłaszcza, że organizm zaczyna mi dawać jasno do zrozumienia, że dłużej tak być nie może. Ale najpierw muszę się zebrać. Śmiałam się z przyjaciółką, że myślałam, że to tylko hormony a tu nie - po prostu jestem walnięta w czaszkę. Taki sobie śmiech przez łzy.

 

Schudłam so. Nie wiem, jak sprawa wygląda wagowo (kontrola w czwartek), ale odzież na mnie lata. Co poniektóra odzież - w część jeszcze się wciskam. Restrykcyjna rzeźnicko nie jestem, bo truskawki i arbuzy wchłaniam ponadprogramowo - ale i tak ciągnie mnie do czekolady. Zakupiłam magnez musujący i chleję sobie z rańca na orzeźwienie, rozbudzenie i ewentualne niedobory. I co z tego, skoro o trzeciej nad ranem, gdy szłam wstawić chleb do piekarnika, to coś mi się wydaje, że gwizdnęłam dwie kostki gorzkiej czekolady. Albo mi się ta czekolada po nocach śni... Muszę sprawdzić w szafce z artykułami do pieczenia, czy mi aby czekolady nie ubyło...

 

Podłamanam legutko, Kochani. Wiem, że z tarczycą żartów nie ma i winnam się cieszyć, że mam wyniki w normie. Aczkolwiek z drugiej strony - przy złych wynikach - wiedziałabym, dlaczego źle się czuję i co mam zrobić, żeby się nareperować. A tak? Zostaje psychiatra. No po prostu świetnie...

 

Buziaki wtorkowe.

 

PS. Peesa i notatek pod kreską dzisiaj nie będzie.