Pamiętnik odchudzania użytkownika:
tomberg

kobieta, 52 lat,

172 cm, 72.00 kg więcej o mnie

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

18 czerwca 2014 , Komentarze (6)

Jak mi idzie, słomianej matce? Jak w tytule. Wczoraj dzień wolny, bo święto narodowe nastało, więc było odpoczywane. Tomek się przestraszył, że mu duńska praca ucieknie i dokończył kafelkowanie w łazience. Miał się uwinąć w tydzień-półtora i w tym czasie przygotować samochód do przeglądu a w najlepszym razie sprzedać lub zamienić na inne autko. A tymczasem babrał się z kafelkami pod prysznicem. Namówiliśmy właściciela mieszkania, żeby sfinansował remoncik a Tomek własnoręcznie położył płytki. Sam i po raz pierwszy w życiu, posiłkując się tylko youtubem oraz radami sprzedawcy ze sklepu z kaflami. Efekt jest naprawdę imponujący - czyściutko, równiuteńko, że sama bym chyba lepiej nie położyła:-) Fakt, że strasznie długo ale przynajmniej jakąś praktykę przed Danią zaliczył. Wczoraj, juz po raz drugi zadzwonił Tomka przyszły boss, z pytaniem kiedy przylatuje. Otóż w niedzielę. I wtedy będę już nie tylko matką ze słomy ale i wdową. Wdową??! Tfu tfu... zadną wdową, zwyczajnie będę dzielić i rządzić sama. Fajno. Zastanawiam się jak to wpłynie na moje obwody, oprócz tego że pozytywnie. Ja ze swej strony obiecuję jeść dużo roślin a pogoda niech się postara nie padać, zebym mogła sporo czasu spędzac na rowerze. Uklad zawarty, można sobie iść. 

Dobranoc, choc u mnie dopiero 21, czyli czas wolny. Rower był wiec będzie czytanko.

15 czerwca 2014 , Komentarze (5)

Waga stoi w miejscu. W zeszłym tygodniu tylko 2 i pól raza jechałam do pracy na rowerze do tego raz poszłam na nogach do sklepu co stanowi 40 minut marszu. Wysiłek fizyczny, ze pozazdrościć:-(  Mam lenia. Po pracy chce mi się jedynie siedzieć i czytać książkę. Z lekka tylko poogarniam chałupę tłumacząc sobie, że skoro Tomek ciągle jeszcze w tej łazience kurzy to wnikliwe sprzątanie nie ma sensu. Wkręciłam sobie, że mam dalszy ciąg wakacji, bo przecież nie ma przy nas dzieci i zamiast spinać poślady to się wyleguję. Co zrobić, zeby mi się zachciało? Mam teraz tyle wolnego czasu a w ogóle go nie wykorzystuję. Cały wczorajszy wieczór spędziłam na szyciu ręcznym i cerowaniu. Od roku składałam do pudełka jakieś ubrania wymagające drobnych napraw i tak czekały. Okazało się że np. z niektórych legginsów dziewczyny już wyrosły. 

Nad Reykjavikiem wiszą same deszczowe chmury. Wypada chyba pozaciągać żaluzje i udawać, że jest całkiem fajnie. Nie czuję się przystosowana do jeżdzenia rowerem w deszczu. Mam jedynie starą przeciwdeszczową brzydką kurtkę. A co z nogami? Mają moknąć? Muszę zaopatrzyć się w odpowiednie spodnie ale w tym miesiącu nie ma takiej możliwości, bo Tomek już nie pracuje więc ciągniemy na tylko jednej pensji. 

Dobrze. A teraz się zabieram za coś. Byle nie za jedzenie. 

12 czerwca 2014 , Komentarze (3)

Jednym okiem oglądam mecz otwarcia Brazylia - Chorwacja a drugim zerkam na debilny okurzacz, który mam ochotę wyrzucić przez okno. Bo kiedy jakiś sprzęt domowy nie działa tak jak powinien to zasługuje na najwyższą karę, czyli śmierć na miejscu. Coś czuję ze tkwi we mnie taki mały, podporządkowany emocjom wściekły zwierzaczek-furiatek co  naprawdę ma szczere chęci zmasakrować odkurzacz, co wciąga jak ŁAJZA!!! 

A w kwestii odchudzania. Jakoś sobie radzę, jem przyzwoicie czyli bez dopychania, wieczorami pędzę do łazienki myć zęby, żeby zamknąć dostęp do przełyku na miętowo. Do pracy na rowerku popierdzielam aż miło, w sumie zajmuje mi to 1,5 godziny ale kto grubszemu zabroni jechania pod gorkę i pod wiatr jak to dziś miało miejsce w drodze powrotnej. Przez godzinę siedzialam potem na tyłku i odpoczywałam w bezruchu. Najgorsze ze po takim wysiłku nie moge opanować apetytu, w szczegolności na słodycze. Zjadlam porcję i ciągle mi mało. O 8 wieczorem zaczęlam więc mixować czekoladki ( z tahini, tłuszczu kokosowego, miodu, kakao i amarantusa), ktore mrożę w pojemniczkach na kostki lodu a potem liżę bez opamiętania malakser. Stwierdziłam wtedy, że chłopaki w Brazylii mają dużo ruchu a ja tylko jęzorem robię. To bym może odkurzyła jeszcze i podłogę umyję, dla czystości i dla spalenia wyrzutów sumienia. I stało się, co się stało z odkurzaczem. Zasługuję na nowy, wypasiony odkurzacz. Cały czas mam ochotę go porąbać.

Dobranoc

8 czerwca 2014 , Komentarze (2)

Ponownie przywitałam stare kąty, zakurzone po miesiącu bardziej niż by wypadało. Jutro jakieś święto i dzień wolny od pracy. Obudziła mnie mocna dawka słonecznego światła o godz. 6.15 i nie pozwoliła z powrotem zasnąć. Dzień się więc dłuży i ciągnie a ja nie potrafię się odnaleść. Praktycznie nic dziś nie zrobiłam. Na zmianę siedzę i leżakuję. Rozpakowałam pół walizki, zrobiłam pół zupy (wywar:-) i wyeksmitowałamTomka z połowy jego szafki na ubrania, tzn. przeznaczyłam jedną półkę na pościel i ręczniki. Czyli aktywność na pół gwiadka. Z jedzeniem podobnie. Mam tu tyle roboty, ze najchętniej nic bym nie robiła. A pomyślałam: kawka i vitalia mnie zainspirują, to czekam... Zwaliłabym na Tomka winę ale to nie przejdzie, bo on tylko nie dokończył kafelkowania w łazience i odpowiada za tamten bajzel. A ja tkwię jeszcze w klimacie wielkanocnym, na oknie ozdóbki z kurczaków, na stole obrus świąteczny a na balkonie resztka mazurka. 

Poranne ważenie dowiodło, ze przytyłam. 72,8 kg to będzie dobry kilogram do przodu. W sumie spodziewałam się wyższej liczby. Odchudzanie zaczynam teraz. Rower przebadam jutro, zebym mogla dojechać do pracy. Nie bardzo myślę o jedzeniu, co uważam za dobry omen, bo do tej pory kwestie odchudzania kojarzyłam z jedzeniem, planowaniem jedzenia, gotowaniem/przygotowywaniem jedzenia i ogólnie z żarciem. Teraz bym sobie życzyła mniej o jedzeniu w ogóle myśleć/pisać/mówić. I mniej jeść po prostu. Następnie wstaję i idę do kuchni dokończyć zupę, żeby jej potem nie jeść oczywiście. 

6 czerwca 2014 , Komentarze (7)

Odwróciłam się na pięcie i po prostu sobie poszłam. Tak było prawie rok temu. Bez powodu, zwyczajnie wyczerpały mi się chęci i przyjemność bycia tutaj. Zaglądam czasami na Vitalię i tyle. Wpisy nieaktualne, pasek przestarzały, zdjęcia stare... Nawet nie wiem specjalnie co u Was, choć to akurat mogę nadrobić.

A ja?  Waga właśnie świeżo wzrosła po ponad miesięcznym pobycie w Polsce i zajadaniu chlebków ze wszystkim, słodyczy na okrągło, grillów na każdym kroku i lodów kręciołków codziennie (prawie). Dokładnie w tej chwili siedzę na dość zasyfionej kanapie, u mojego boku znajduje się cudny piesek pociesznie pochrapujący, kanapa zaś w parterowym domku na obrzeżach Kopenhagi. Jestem sama pod opieką pieska, gospodarze w robocie, moje dzieci w Polsce u dziadków podczas wakacji, Tomek niespodziewanie również w pracy podczas robót wykończeniowych w budowlance. Jesteśmy z Tomkiem w Kopenhadze celowo, bo w drodze powrotnej na Islandię i czekamy tu do soboty na samolot. Nocujemy u znajomych. Wynaleźliśmy dość tanie jak na środek sezonu turystycznego połączenie lotnicze z Islandią. Lecimy z Gdańska do Malmo, skąd busem walimy do Kopenhagi a stąd bezpośrednio do Keflaviku. Mamy ten komfort, że mamy dwa darmowe noclegi u znajomych, dlatego możemy sobie wybrać najtańszą opcję kupna biletów. Tomek za jakiś tydzień, może półtora żegna się z Islandią na dobre i osiada właśnie w Kopenhadze, gdzie dziś przeciera szlaki w nowej pracy. Zaczyna pracę u swojego przyjaciela, który ma tu swój biznes. Tak. Więc to wszystko oznacza dla nas dokładnie tyle co zmiany, duże, radykalne, same zmiany. Jakoś w zeszłym roku po wakacjach oznajmiłam Tomkowi, że ja potrzebuję decyzji. Muszę znać kierunek, w jakim nasze życie ma się toczyć a nie jak do tej pory dryfowanie wokół Islandii. Korzonki sobie chciałam wypuścić. Do końca roku mieliśmy więc podjąć ostateczną decyzję, czy zostajemy na Islandii na stałe. To by oznaczało np władowanie oszczędności w zakup mieszkania. Decyzja zapadła jednoznaczna, ze nie chcemy tam zostać i kropka. I wyobraźcie sobie, że dalej wszystko potoczyło się praktycznie samo, praca dla Tomka przywędrowała bez ruszanie palcem w bucie. Tomka przyjaciel przyjechał do nas w odwiedziny, zwierzył się że ma już dość mieszkania w Danii, chce wrócić do Polski i szuka kogoś zaufanego, komu mógłby powierzyć swój biznes. Jeśli takie sytuacje same się podkładają to dla mnie nie ma wątpliwości, że obraliśmy dobry kierunek. Dania to w końcu Europa, do Polski niedaleko, możemy więc wizytować rodzinę częściej niż raz na dwa lata. Teraz to już widzę niemal same plusy. Jasne, że trochę żal zostawiać Reykjavik, w którym żyjemy już 7 rok, pracę w której mi po prostu dobrze, znajomych, nawet wynajmowane prawie 5 lat mieszkanie, o którym myślę "mój dom". Póki co cieszę się na powrót do Islandii, bo przede mną cały miesiąc bez dzieci  i Tomka! co z tego że urlop się właśnie kończy. Będę sama na chacie! przez miesiąc! co mi się nie zdazyło odkąd mam Tomka i dzieci. Fajnieeee, uwierzcie, że tego mi właśnie trzeba. Mam plan zrzucenia balastu, bo przecież mamy lato na Islandii a ja mam rower i do pracy spory kawałek nawet pod górkę. Kurczę, co za radość! Troszkę martwię się o Sonię, bo wiem że glizdka będzie tęskniła za nami. 

Wystarczy na dziś. Pozdrawiam Was i dzielę się swoim entuzjazmem i słuchajcie! nawet mam maszerujące mróweczki w żołądku jak pomyślę o zmianach, które nas czekają. Oczywiście, że będą pozytywne, w inny układ bym nie weszła. Juhuuu!

30 sierpnia 2013 , Komentarze (10)


... z tym moim odchudzaniem? Cóż do 70 nie dobiłam, śmignęło mi sprzed nosa, obiło się o 70,3 i buja się w okolicy 70,5. Czas zwalić zawyżoną wagę na przedokresowe pompowanie się wodą. Moim zdaniem waga tylko lekko drgnęła ale otoczenie dziwnie pozytywnie zareagowało na "nową" figurę. W pracy mnie okrzyknięto odchudzoną a i spodnie jakby luźniejsze. Może cos w tym jest. Do tego Mohamed (nowy pracownik, Egipcjanin z pochodzenia) zawsze szczodry w komplementowaniu, nazwał mnie Anją Lopez... Od teraz puszczam go przodem po schodach:-) 
W każdym razie to, że wyglądam na odchudzoną bardzo mnie zmotywowało do tego aby schudnąć naprawdę. Dlatego też orbitrekowi nie odpuszczam, nawet jak mi sie wybitnie nie chce. Codziennie męczę go minimum przez pół godziny. Przy okazji odkryłam, ze moj sprzęt to taki bardziej rodem z Tesco, bo co jakieś 10 minut muszę mu dokręcać śrubku w pedału, gdyż zaczyna klekotać. Dostałam od Tomka na wyposażenie orbitreka klucz grzechotkę i sobie świetnie radzę.
Jedzeniowo - cudownie, bezmącznie, skąpo ze słodyczami, na zasadzie jak mnie ktoś poczęstuje to i owszem ale sama nie sięgam, chyba że po ciasto kakaowo- fasolowe słodzone stewią, z sosem z owoców leśnych. Pieczywo jadam wyłącznie w pracy i to w ilości 1-2 kromek ew. 1 bułka dopychane owsianką. 
Nic ciekawego poza tym, że odczuwam niesprawiedliwość, gdyż jak to tak, że na Islandię lato przychodzi na samym końcu a jesień już się wepchnęła jako pierwsza na świecie. Akurat tu, gdzie sobie mieszkam. Dlatego podkręcam kaloryfer na prawie max,  przebieram się w letnią sukienkę i będę paradować z drinkiem z parasolką słuchając reggae muzyki przez cały weekend. Z  przerwami. 

20 sierpnia 2013 , Komentarze (12)


Nie mogę się ogarnąć. W stertach ciuchów tonę, mam zajęcie na cały dzień albo i lepiej... Tomek mnie wkurzył to przynajmniej jego ubrań nie poprasuję :))) Albo wyprasuję na końcu. Zobaczę, w sumie to już mi przeszło. 
Teraz powoli odkrywam, jak on tu nawigował przez tydzień, kiedy nas nie było. Naczyń to ten chłop nie myje z zasady. Nie, bo nie. Widzę, że jak czystych szklanek zabrakło to popijał nawet z mojej miarki spożywczej. W szafce stoi brudny garnek i sitko po makaronie :( To że naczynia zastałam mimo wszystko pomyte było zasługą jednego kolegi, co sie u Tomka ukrywał przed swoją kobietą-zołzą. A takie ręczniki na przykład. Pogubiłam się, bo co chwilę nadziewam się na jakiś ręcznik, wącham, oglądam, oceniam i nie  wiem: czysty czy używany? A twój który? pytam. Nieee wiem, chyba ten. A Patryk którym się wycierał? Hehehe Patrykowi dałem ten zielony Soni z kapturkiem... a bo tylko taki był ( coś ala zielona żabka, ręcznik dla dzieci z Ikei) Chryste! jak on sobie w pracy sam radzi?!!!
A tak sobie po nim jadę, bo mieliśmy wczoraj chwile nieprzyjemności. 

Ostatni dzień urlopu. Pocieszam się, że tydzień pracy będzie przynajmniej przykrótki. Dziś odwoziłam Sonię do przedszkola na rowerze. Cudnie, 8 rano, piękne słońce, choć chłodno... Miałam taka fantazję, zeby nazrywać kwiatów dzikiej róży i nawypychałam nimi kieszenie. Teraz je zaleję wrzątkiem i będę miała niebawem wodę różaną. To mi się w życiu własnie podoba! 
Z vitaliowego frontu: orbitrek półgodzinny, po Sońkę rowerem x 2
Jedzenie - rozsądnie. Zamiast chlebka jaglanego wymyśliłam naleśniki z jaglanki, przepis z głowy i muszę go jeszcze przetestować. Jak odnajdę właściwe proporcję to wstawię. Szok, ze bez mąki a smakują całkiem zwyczajnie.

Prasowanie i pranie c.d. Idę pozdrawiając...

19 sierpnia 2013 , Komentarze (11)


Wróciłam z mojego tygodniowego cudnego wypoczynku. Dzieci nawet mi specjalnie nie dokuczały, nie denerwowały raczej współpraca, zabawa i relaks. Wlazłyśmy na wulkan, łatwe.

Była też ładna pogoda, to nie tak że pochmurno jest bez przerwy.
Moje dziecko nawet ładnie zdjęcia kadruje.
Lodówkę a szczególnie jej strefę warzywną opieprzyłyśmy przykładnie. Tomek natomiast odżywiał się głównie mrożonymi pizzami, chlebem, makrelą z puszki i inne koszmarki. Ale orbitreka dotargał, skręcił, ustawił do pionu i wiem, ze działa bo pół godzinki wczoraj pokręciłam. Nie jest on jakiś nadzwyczajny ale w zupełności daje radę.

Własciwie jutro kończę swój słodki wypoczynek i w środę wracam do pracy, tym samym eksperyment dietetyczny mogę zakończyć. Chociaż dobrze mi na tej diecie, tyle że pracujac mam niewiele czasu w domu na przygotowywanie specjalnych posiłków dla siebie ale myślę, że pociągnę temat bezcukrowo-bezpszeniczny znacznie dłużej. Mam dwa dni, zeby coś przygotować i pomrozić. Najgorzej będzie ze śniadaniem w pracy, bo mój szef codziennie serwuje nam świeży, pachnący chleb lub bułki a do tego pizzowe piątki. Nie wiem jak ja to uradzę. A! Najważniejsze! Przez miesiąc urlopu schudłam półtorej kilo. Planowałam dwa ale stąd mam już bardzo blisko i liczę, ze do końca tygodnia dobrnę do okrąglej 70. A potem to już z górki, bo jestem przecież nieźle już rozbujana po moich rowerowych wycieczkach i siłowni na Bifroście. 
Taaa... krągłości mi nie brakuje ale też energetycznego kopniaka zyskałam i chęć do bardziej sportowego trybu bycia. I córki współpracują i dopingują i współuczestniczą aktywnie.
Postanowiłam trochę własnych zdjęć powklejać, bo ostatnio same dzieci prezentuję. A to mój pamiętnik, nie ich. 
Znowu tonę w stertach ciuchów do prania, do prasowania. A moja mama kolejną paczkę szykuje do wysłania, z 15 kg, w tym połowa łachów. My tego wszystkiego nie przerabiamy nawet. 
Wracam do moich jaglanych wynalazków, dziś serwuję sobie chlebek jaglany . Jest naprawdę królewski.


13 sierpnia 2013 , Komentarze (6)


Siedzę więc z dziewczynami w domku na Bifroście (uniwersytecki kampus 100 km od Reykjaviku). Internet słabo, niby jest kabel ale co z tego, jak ja tylklo wi-fi obsługuję. I tak, tylko w jednym kącie domku można złapać zasięg. Od dzisiaj koniec z pięknym słońcem i lekko, nie całkiem, zawieszam aktywność na świeżym powietrzu. Wokół mnóstwo jagód i innych jagód (bażyna-mówi wam to coś? Ja będę poszukiwać w sieci, co bym mogła z niej zrobić, bo dziewczynki rwą mi jej na potęgę:-) Zaoatrzyłam nas w odzież przeciwdeszczową i kaloszki toteż nie ma specjalnych przeciwskazań do uprawiania zbieractwa nawet w deszczu. Tak naprawdę to ja nie posiadam kaloszków... a powinnam:-) Wczoraj poszłyśmy na obczajający spacer, bo w pobliżu znajduje się krater wulkanu  Grábrók, nie jest to wysoka górka, bo ma tylko 173 m n.p.m. ale nie chciałoby mi się Sońki targać nawet ten kawałek. To zarys planu na dzisiejsze popołudnie ale też jest opcja że po prostu udamy się na kampusową siłownię. Wczoraj córki przetestowały kąpiel w dużym hotpocie i małym baseniku, właściwie to wielgachnym brodziku, nie! ... to przypominało raczej niewielką fontannę z ciepłą wodą ale bez wodotrysku. Dziewczyny ocpiały z radości. I dobrze, od tego są wakacje. Po wieczornym spacerze poszłyśmy sprawdzić, jaki sprzęt oferuje siłownia. Są dwa orbitreki, cztery bieżnie i w cholerę rowerków do spinningu, jakieś ciężarki, skakanki, maty, stepery... Dziewczyny ułożyły sobie tor przeszkód i baaaardzo zaangażowały się w jego pokonywanie a ja w tym czasie... wiadomo... sprawdzałam jak się mi będzie pociło na moim nowym domowym i za grosze orbitreku. Jakieś 20 minut dały mi pokręcić bez zawracania głowy. A z zawracaniem nawet dłużej. Do aktywności fizycznej mojej zaliczyłabym ponadto strome na 14 stopni schody, które pokonuję kilkanaście razy dziennie, czasem nawet specjalnie.

Jedzenie. Lodówkę zaopatrzyłam w bardzo zdrowe i mocno warzywno-owocowe produkty. Nie wzięlam ani grama cukru, nic z mąki, tylko trochę pieczywa dla pociech. Obligatoryjnie więc żywimy się zdrowo, świeżo i niezbyt obficie. Może tylko więcej ruchu mi potrzeba, bo sporo czasu spędziłam na leżaku wygrzewajac się w słońcu. Ale nie mogłabym inaczej, skoro słońce było. 

Za Tomkiem jeszcze nie tęsknimy a jesteśmy tu od soboty :-) :-) :-)  ale do czasu...

9 sierpnia 2013 , Komentarze (3)


Chyba szykuje mi się kolejna entuzjastyczna acz krótka notka. Krótka, bo przede mną dzień pakowania w sprawie wyjazdu. I muszę ogarnąć chatę, żeby nie było gadania. Entuzjastyczna, bo jutro wyjazd na tydzień do campusu uniwersyteckiego w Bifroście, gdzie wynajęłam domek a ponadto upolowałam wczoraj wreszcie orbitreka na naszym używaku za naprawdę śmiech-pieniądze, jakieś 26 zł :-D Jeszcze nie wiem jak i czy działa, bo dopiero dziś Tomek mi go przytarga ale radochę mam, bo chciałam taki sprzęt i już. Jak tylko wpadłam do sklepu, w mig znalazł się w moich objęciach i postawiłam Majkę na straży a sama poleciałam do kasy. Jeszcze ceny nie miał naklejonej i gość z obsługi wycenił go naprędce, czym mnie rozczulił, nie powiem. Wracam z rachunkiem w garści a Majka nie wiadomogdzie, za to przy moim orbitku jakiś facet majstruje, szacuje czy coś i do tego telekonferencja, pewnie z żoną. A tu nie, gagatku, orbitrek zaklepany, rozumiesz, mój ci on. 
Stwierdzam, że fajnie mieć coś nowego i za bezcen. Inna sprawa jak się na nim spocę, czy dalej będę taka zadowolona... No i ja się szybko nudzę, niestety. Sprzęt sportowy jako wieszak na ubrania - znana sprawa. 
To się pochwaliłam a teraz zaczynam pakowanie. Tym razem Tomek zostaje, wyjazd całkowicie babski z rowerami na samochodzie i aparatem fotograficznym w dłoni. Spodziewam się odpocząć.